Trwa ładowanie...

Koronawirus w Polsce. Diagności mają dosyć. "Nawet my nie wiemy, jakie obowiązują zasady raportowania"

Avatar placeholder
30.11.2020 11:26
Zamieszanie z testami na koronawirusa
Zamieszanie z testami na koronawirusa (Getty images)

Diagności laboratoryjni nie wykluczają, że 20 tys. "zgubionych" testów to tylko część wyników, które nie trafiły do raportów Ministerstwa Zdrowia. - Od kiedy zezwolono na stosowanie testów antygenowych, liczba testów molekularnych spadła o ponad połowę. Co więcej, na podstawie dzisiejszych regulacji prawnych nie ma obowiązku raportowania do sanepidu wyników testów antygenowych - Karolina Bukowska-Straková z Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Medycznych Laboratoriów Diagnostycznych.

spis treści

1. Jest więcej "zgubionych testów"?

W poniedziałek 30 listopada Ministerstwo Zdrowia opublikowało nowy raport dotyczący sytuacji epidemiologicznej w Polsce. Wynika z niego, że w ciągu doby zakażenie koronawirusem SARS-CoV2 zostało potwierdzone u 5 733 osób. Z powodu COVID-19 zmarło 121 osób, z czego 21 osób nie było obciążonych chorobami współistniejącymi.

W ciągu ostatniej doby wykonano 24 164 testów w kierunku SARS-CoV-2.

Zobacz film: "Koronawirus w Polsce. Resort zdrowia rozważa wprowadzenie testów antygenowych do POZów. Adam Niedzielski komentuje"
Koronawirus w Polsce. Diagności mają dosyć.
Koronawirus w Polsce. Diagności mają dosyć. (Getty Images)

Od 21 listopada obserwujemy duży spadek dziennej liczby zakażeń, ale równolegle towarzyszy temu drastyczne zmniejszenie liczby wykonywanych testów. Już sami pracownicy laboratoriów mówią, że nie mogą się połapać, jaki obecnie obowiązuje system raportowania pozytywnych przypadków.

Jak opowiada Karolina Bukowska-Straková z Krajowego Związku Zawodowego Pracowników Medycznych Laboratoriów Diagnostycznych, zaczęło się od tego, że 31 października resort zdrowia ogłosił dopuszczenie do użytku testów antygenowych. W innych europejskich krajach również sięgano po takie rozwiązania, kiedy laboratoria traciły wydolność jeśli chodzi w wykonywanie testów molekularnych, metodą rRT-PCR, która uchodzi za "złoty standard".

Żeby testy antygenowe dały wiarygodny wynik, muszą być stosowane zgodnie z zaleceniami. Przykładowo u osób bezobjawowych nie należy ich stosować – są przeznaczone do potwierdzenia infekcji u osób z objawami. Wynik dodatni potwierdzi przypadek COVID-19, natomiast wynik negatywny należy zweryfikować metodami molekularnymi.

- 2 listopada wysłaliśmy prośbę o uszczegółowienie wytycznych dotyczących stosowania testów antygenowych. Uważaliśmy, że konieczne jest opracowanie procedur, zanim na masową skalę wdrożymy nowe testy. Odpowiedź, którą dostaliśmy z MZ, niewiele wniosła. Wciąż pozostaje niejasnym kto i jak ma raportować o wykonanych testach – mówi Karolina Bukowska-Straková.

Jeśli chodzi o wyniki testów molekularnych, diagnosta ma obowiązek raportowania wszystkich uzyskanych wyników do czterech systemów informatycznych, w tym do rządowej bazy EWP oraz do sanepidu.

- Z kolei testy antygenowe są wykonywane poza laboratorium, jako tzw. badanie przyłóżkowe albo w karetkach pogotowia. Jak się okazuje, wyniki tych testów nie muszą być zgłaszane do sanepidu. Według rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie raportowania wyników badań w kierunku czynników zakaźnych nie ma podstaw do zgłaszania do sanepidu wyników testów antygenowych, ponieważ przepisy jasno wskazują, że zgłaszać należy wyłącznie wyniki badań w kierunku SARS-CoV-2, które wykonano metodą rRT-PCR - opowiada Bukowska-Straková.

Ekspertka zwraca uwagę, że połowie listopada nastąpiło bardzo nagłe obniżenie dziennej liczby wykonywanych testów.

- Polskie laboratoria doszły do tego, że wyrabiały z wykonaniem 70-80 tys. testów dziennie, ale nagle te liczby zmalały o połowę - do 30-40 tys., a czasem nawet 25 tys. Nie wykluczamy, że był to właśnie efekt braku wytycznych co do raportowania wyników z testów antygenowych, które zastąpiły testy molekularne. Ratownicy medyczni dostali od Ministerstwa Zdrowia wytyczne co do raportowania wyników do bazy EWP dopiero 19 listopada – podkreśla Bukowska-Straková.

2. Opanowana epidemia koronawirusa? "To złudna radość"

- Cieszymy się, że spada liczba zakażeń, ale ta radość jest złudna. Powinniśmy patrzeć nie tylko na to, ile testów wykonano, ale również na odsetek dodatnich wyników. W tej kwestii wypadamy po prostu fatalnie na tle innych krajów. Od kiedy dzienna liczba testów spadła o ponad połowę, bywały dni, kiedy odsetek dodatnich wyników wynosił nawet 60 proc. - opowiada Karolina Bukowska-Straková.

Jak podkreśla ekspertka, te liczby po prostu są niebywałe. - Według zaleceń WHO, próg określający, że procent wyników dodatnich nie powinien wynosić powyżej 5 proc. Wskaźnik ten jest o tyle ważny, że pokazuje, jak rozpowszechniona jest infekcja oraz czy liczba wykonywanych testów nadąża za poziomem transmisji zakażeń. Jeśli wykonujemy niedostateczną liczbę testów i badamy wyłączenie osoby hospitalizowane, odsetek "trafień" będzie wysoki. Taka właśnie jest sytuacja w Polsce. Przy naszej liczbie wykonywanych testów, możemy mieć pewność, że nic nie wiemy o realnej sytuacji epidemiologicznej w kraju – tłumaczy Bukowska-Straková.

Rząd odpiera te zarzuty, tłumacząc się tym, że Polacy nie chcą poddawać się testom.

- Rzeczywiście, jest taka tendencja. Jest masa dezinformacji w sieci co do wiarygodności testów, ale również niejednoznaczny, a czasem wręcz sprzeczny przekaz ze strony rządzących. To wszystko spowodowało, że część ludzi przestała wierzyć w pandemię i sens przestrzegania obostrzeń. Jeszcze wiosną całe społeczeństwo stosowało się do wszystkich zaleceń. Potem "wirus był w odwrocie", nastąpiło rozluźnienie, ludzie przestali traktować obostrzenia na poważnie, a zaczęli postrzegać jako zło konieczne, na które trzeba wymyślić sposób, jak je ominąć. Takie samo podejście jest teraz do testów - opowiada Bukowska-Straková.

3. Diagności mają dość. "Zarabiamy mniej, niż na kasie w sklepie"

Jak opowiada Karolina Bukowska-Straková, pracownicy laboratoriów w całym kraju czują się wyczerpani.

- Diagnostyka laboratoryjna nie była nigdy "oczkiem w głowie" żadnego Ministra Zdrowia. Nie inwestowano ani w pracowników, ani w aparaturę, dlatego kiedy wybuchła epidemia koronawirusa, nie byliśmy przygotowani do testowania na masową skalę metodami molekularnymi. Choć na tle Europy 70 tys. testów dziennie to niewiele, to biorąc pod uwagę poziom przygotowania, z jakiego startowaliśmy, dla nas to duży sukces. Jest to efekt oddolnej, tytanicznej pracy naszego środowiska – podkreśla Bukowska-Straková.

Jak mówi ekspertka, w Polsce jest tylko 15,5 tys. diagnostów i około 2 tys. techników analityki. Covidowe laboratoria zasilają ci, którzy pracują na co dzień w laboratoriach o innym profilu.

- Te osoby pracują po godzinach, ponieważ po prostu nie ma więcej personelu. Na tysiąc polskich pacjentów przypada 0,416 diagnosty laboratoryjnego. Podobny współczynnik jest w Mongolii i na Kubie. Przy tym badania w kierunku SARS-CoV-2 to tylko nieznaczna część naszej pracy. Nawet u pacjentów z COVID-19 sam test w kierunku wirusa to tylko początek naszej pracy. Konieczny jest szereg badań laboratoryjnych, służących ocenie stanu pacjenta. Z kolei u ozdrowieńców oznaczamy poziom przeciwciał i przygotowujemy preparaty z osocza będące lekiem dla chorych - opowiada Bukowska-Straková.

- Niestety, mało kto zauważa, jak ważną pracę wykonujemy. Szacuje się, że nawet 70 proc. lekarskich diagnoz opiera się na badaniach laboratoryjnych. To jak rzetelnie zostaną przeprowadzone badania, zależy wyłącznie od nas i naszych kwalifikacji – dodaje.

Brak personelu wynika z dramatycznie niskich zarobków. - Gdy osoba po pięciu latach studiów medycznych słyszy, że będzie zarabiała mniej niż w sklepie spożywczym, po prostu nie podejmuje się pracy w zawodzie. Przy tym diagności analogicznie jak lekarze, żeby rozwijać się zawodowo, muszą podjąć po studiach kształcenie specjalizacyjne. Różnica jest taka, że za nasze specjalizacje musimy płacić sami, co przy tak niskich zarobkach jest niezmiernie trudne – opowiada Bukowska-Straková.

- Lekarze, pielęgniarki i ratownicy są na tyle licznymi i rozpoznawalnymi zawodami, że byli w stanie wywalczyć sobie odrębne środki na wynagrodzenia oraz dodatki. My możemy pikietować, apelować, pisać pisma, ale jest nas za mało na spektakularne "akcje" w stylu palenia opon przed Ministerstwem Zdrowia. Kilka lat temu minister zdrowia obiecał, że utworzony zostanie odrębny fundusz na wynagrodzenia dla wszystkich zawodów medycznych, ale tak się nie stało. Trzy grupy zawodowe dostały odrębne środki na wynagrodzenia - my nie - mówi ekspertka.

- Doprowadziło to do ogromnych dysproporcji między zarobkami poszczególnych zawodów medycznych. Przykładowo diagnosta specjalista, pomimo że teoretycznie ma ten sam współczynnik pracy, co lekarz bez specjalizacji, zarabia średnio o 1,7 tys. zł. mniej, a jeśli dodać wszystkie pochodne od pensji to nawet 3900 zł mniej. Jeśli nic się nie zmieni, będziemy świadkami zapaści medycznych laboratoriów diagnostycznych - podkreśla opowiada Bukowska-Straková.

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze