Trwa ładowanie...

Ukraińscy paramedycy na froncie. "Karetki nie mają taryfy ulgowej. Ostrzały są na porządku dziennym"

Avatar placeholder
01.03.2022 07:27
Lekarz na froncie. "Wyciągają rannych spod ostrzałów, ryzykując własne życie"
Lekarz na froncie. "Wyciągają rannych spod ostrzałów, ryzykując własne życie" (Facebook/Szpitalnicy)

Nad głową latają kule, wybuchają pociski, wirują odłamki. Protokół mówi jasno: w tej sytuacji medycy muszą wycofać się i zaczekać, aż ostrzał ustanie. Wiedzą, że każda minuta może zaważyć na życiu człowieka. Do rannych często muszą pełznąć, ciągnąc za sobą nosze i apteczkę. - Do tej pracy potrzebne są stalowe nerwy – przyznaje Anna Fedianowycz, szefowa ukraińskiego ochotniczego batalionu Szpitalników, w którego skład wchodzi 300 paramedyków. - Wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie, ale zabrakło nam czasu na pełne przygotowanie się do inwazji. Teraz zapasy, które zgromadziliśmy, prawie całe się wyczerpały.

spis treści

1. Lekarze na pierwszej linii frontu

- Od kiedy Ukraina została zaatakowana przez Rosję, w kraju nie zamknął się ani jeden szpital - poinformowało ukraińskie Ministerstwo Ochrony Zdrowia. Cały personel medyczny pozostaje na swoich stanowiskach, choć zamiast sal szpitalnych coraz częściej muszą zajmować się chorymi w piwnicach i schronach przeciwbombowych.

Matki z dziećmi w schronie przeciwbombowym
Matki z dziećmi w schronie przeciwbombowym (Getty Images)
Zobacz film: "Ile zrobisz pompek? Prosty test pozwala określić ryzyko chorób serca"

Najcięższą pracę wykonują załógi karetek pogotowia. Wyjeżdżają do rannych nawet w trakcie ostrzałów.

Kiedy rannych jest zbyt wielu i państwowa służba zdrowia przestaje się wyrabiać, na pomoc przychodzi ochotniczy batalion Szpitalników. Założyła go jeszcze w 2014 roku wolontariuszka Jana Zinkewycz. Od tego czasu organizacja wyszkoliła ponad tysiąc ochotników w całej Ukrainie. Dziś gotowi są jechać na pierwszą linię frontu, żeby ratować rannych wojskowych i cywili.

2. Bagheera kieruje ruchem karetek

Przed rosyjską inwazją Anna Fedianowycz była deputowaną Rady Miejskiej w Pawłogradzie w obwodzie dniepropetrowskim. W dni powszednie chodziła ubrana w elegancką garsonkę. W weekendy zakładała wojskowy mundur i szkoliła ochotników, dołączających do batalionu Szpitalników. Dziś ze swojego maleńkiego biura zarządza ruchem karetek. Większość z nich już w pierwsze dni wojny wyjechała do obwodu donieckiego.

"Centrum dowodzenia"  Anny Bagheery Fedianowycz
"Centrum dowodzenia" Anny Bagheery Fedianowycz

- Biuro mamy w obwodzie dniepropetrowskim. Na szczęście tu na razie sytuacja jest w miarę spokojna. Jest zagrożenie nalotów bombowych, ale aktywne działania wojenne toczą się kilkaset kilometrów stąd. Właśnie tam teraz pracuje większość naszych ochotników - opowiada Anna.

Zespół podlegający Annie liczy 300 osób. Mówią do niej używając pseudonimu wojskowego - Bagheera. Większość ochotników nie ma wykształcenia medycznego.

- Nie każdy lekarz ogólnej specjalizacji wie jak pomóc rannym w ostrzałach, dlatego wykształcenie medyczne nie jest konieczne dla ochotników batalionu. Najważniejsza jest umiejętność zachowania stalowych nerwów, kiedy nad głową latają kule, wybuchają pociski, wirują odłamki. Paramedyk musi nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji zachować spokój i twardo trzymać się protokołu. Jeśli się rozproszy, spanikuje, może zaszkodzić rannemu. Przykładem są choćby rany kręgosłupa, przy których nieumiejętny transport może doprowadzić do niepełnosprawności na całe życie - mówi Anna.

Dlatego wszyscy ochotnicy przeszli szkolenie z udzielania pierwszej pomocy medycznej, ale najważniejszy egazamin zdawali na linii frontu w Donbasie. - Po dwóch tygodniach przebywania w strefie wojny, część rezygnowała. Ci, którzy zostali, dziś ryzykują własnym życiem ratując rannych po ostrzałach rosyjskiej artylerii - mówi Anna.

3. Naruszenie protokołu. Cenna jest każda minuta

Już pierwsze dni rosyjskiej inwazji pokazały, że jest to wojna bez żadnych zasad. Podczas walk o miasto Melitopol w południowo-wschodniej Ukrainie, rosyjskie pociski trafiły w lokalny szpital. Z kolei niedaleko Chersonia ostrzelano karetkę, która właśnie przewoziła rannych. Zginęły dwie osoby, w tym kierowca. Krążą także niepotwierdzone jeszcze oficjalnie informacje, że w Kijowie grupa rosyjskich dywersantów zabiła ratownika, żeby przejąć karetkę.

- Na linii frontu teraz jest wszystko: naloty awiacji, czołgi, wyrzutnie rakietowe typu Grad. Karetki nie mają taryfy ulgowej. Ostrzały są na porządku dziennym. Nasi paramedycy cały czas ryzykują życiem. Są już ranni i zabici - mówi Anna.

Protokół mówi jasno: jeśli trwają ciężkie walki, personel medyczny musi zaczekać, aż sytuacja się upokoi. W praktyce jednak każdy paramedyk wie - stracona minuta może zaważyć na ludzkim życiu. Do rannych więc często muszą pełznąć, ciągnąc za sobą nosze i apteczkę. Nigdy nie wiadomo, co zastaną na miejscu.

Paramedycy ma linii frontu często muszą pełznąć do rannych, żeby samym nie zostać rannym
Paramedycy ma linii frontu często muszą pełznąć do rannych, żeby samym nie zostać rannym (Facebook/Szpitalnicy)

Dopóki konflikt był zamrożony, pacjenci najczęściej mieli rany po snajperskich kulach, rzadziej po odłamkach. - Teraz po zmasowanych ostrzałach można spodziewać się wszystkiego: urwanych lub połamanych kończyn, otwartych ran, urazów wewnętrznych - mówi Anna. - Naszym zadaniem jest wyciągnąć rannego spod ostrzału, okazać pierwszą pomoc i odtransportować do najbliższego szpitala, gdzie pacjentem już zajmą się lekarze - wyjaśnia.

4. Chętnych chcących pomóc jest więcej niż bandaży

Sytuacja na linii frontu robi się coraz bardziej rozpaczliwa. Zaczyna brakować dosłownie wszystkiego.

- Wiedzieliśmy, że ten dzień nadejdzie, ale zabrakło nam czasu na pełne przygotowanie się do inwazji. Teraz zapasy, które zgromadziliśmy, prawie całe się wyczerpały - mówi Anna.

Zaczyna brakować dosłownie wszystkiego
Zaczyna brakować dosłownie wszystkiego (Facebook/Szpitalnicy)

Do batalionu Szpitalników dołącza coraz więcej ochotników, którzy mogliby ratować życie na linii frontu. Nie ma jednak jak ich wyposażyć nawet w tak podstawowe rzeczy, jak bandaże czy rurki do intubacji, już nie mówiąc o kamizelkach kuloodpornych i hełmach.

- Wiemy, że pomoc z Europy już dotarła na Ukrainę. Problemem wciąż pozostaje logistyka. W wielu miejscach toczą się walki, co uniemożliwia transport. Mamy nadzieję, że w najbliższych dniach problem się rozwiąże. Jest nam bardzo ciężko, ale wierzymy, że wygramy i będzie to koniec Rosji. Napaść na Ukrainę była wielkim błędem - mówi dumnie Anna.

Jeśli chszesz wesprzeć batalion Szpitalników kliknij tutaj.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze