Trwa ładowanie...

#zamiastkwiatka. Judy Turan, aktorka "M jak miłość", opowiada o walce z rakiem piersi

Aktorka Judy Turan przechodzi nowatorską terapię leczenia raka komórkami macierzystymi w Niemczech
Aktorka Judy Turan przechodzi nowatorską terapię leczenia raka komórkami macierzystymi w Niemczech (fot. Adrianna Komakowska)

Judy Turan. Charyzmatyczna aktorka teatralna i filmowa, szerszej publiczności znana m.in. z udziału w popularnych serialach takich jak "M jak Miłość", "Klan" czy "Na Wspólnej". Dwa lata temu okazało się, że aktorka ma wyjątkowo agresywny nowotwór piersi. Po roku pojawiły się przerzuty do kości. Jak sama przyznaje, w leczeniu w Polsce doszła już do ściany. Postanowiła ratować życie, korzystając z nowatorskiej terapii w Niemczech.

1. Judy Turan opowiada o swoich słabościach i sile do walki z chorobą

Nowotwór piersi nigdy nie zabrał jej nadziei. Operacja, wyniszczająca chemioterapia, potem publiczna zbiórka, która zmusiła ją do przyznania przed wszystkimi, że jest chora. Nie płacze, nie narzeka, tylko opowiada o miłości do siebie, do córek, do świata. Swoją chorobę traktuje jako lekcję. Dotkliwą, ale bardzo pouczającą. Kiedy dzieci pytają ją, kiedy skończy się ten rak, mówi, że jeszcze chwilę muszą poczekać, ale jest na dobrej drodze. Dziewczynki są jeszcze małe: Greta ma 6 lat, a Emma - 8. Judy Turan - kobieta z krwi i kości, matka, aktorka, w rozmowie z WP abcZdrowie opowiedziała, jak znaleźć w sobie siłę do walki z podstępnym skorupiakiem.

#zamiastkwiatka. Czytaj więcej o naszej akcji na #zamiastkwiatka. Rusza akcja Wirtualnej Polski

Zobacz film: "#zamiastkwiatka. Najlepszy prezent, jaki możesz wręczyć kobiecie 8 marca"

Katarzyna Grzęda-Łozicak, WP abcZdrowie: Kiedy rozmawiałyśmy ostatnio, była pani w trakcie zbiórki na terapię w Niemczech. Pieniądze szczęśliwie udało się zebrać. Jak się pani teraz czuje?

Judy Turan, aktorka: Sytuacja jest dobra, nawet bardzo dobra. Terapia trwa już właściwie 4 miesiące i wpłynęła na mnie bardzo pozytywnie. Markery spadły, jeszcze nie są w normie, ale jest wyraźna poprawa, więc to mnie cieszy. Jest to terapia komórkami dendrytycznymi - tak to się fachowo nazywa. Jest to zaawansowana technologia pracy nad moją własną krwią. Po pobraniu preparowana jest na jej bazie szczepionka na mój konkretny rodzaj nowotworu, w celu zwiększenia odpowiedzi immunologicznej organizmu. Dodatkowo dostaję dożylnie wirusy i lek nivolumab w zmniejszonej dawce. To jest nowatorska metoda leczenia, opracowywana początkowo w Stanach, a w Europie rozwijana w Niemczech.

Trzeba pamiętać, że ta terapia nie działa na każdego. Ja miałam już nawet skończyć tę serię szczepień, ale w związku z tym, że są tak dobre rezultaty, mój lekarz prowadzący wspólnie z niemieckim profesorem zdecydowali, że mam mieć jeszcze kolejne podanie, teraz już nie po miesiącu, tylko po dwóch. W klinice muszę być co około 1-2 miesiące, żeby wykonywać kontrolne badania i przechodzić terapie towarzyszące tej głównej. Podsumowując, jest znaczna poprawa.

Judy Turan  ma 36 lat
Judy Turan ma 36 lat (fot. Adrianna Komakowska)

Aspekt medyczny to jedno, ale poza nim w leczeniu nowotworów bardzo ważną rolą odgrywa psychika, nastawienie pacjentów. Czy pani korzystała ze wsparcia np. psychoonkologów?

Myślę, że zaopiekowanie się sferą psychiczną, emocjonalną, jest szalenie ważne. Ja nie poprzestaję na terapiach medycznych, tylko cały czas równolegle pracuję też nad sobą. Wydaje mi się to kluczowe, żeby w pełni i bezpowrotnie wyzdrowieć. Stosuję psychoterapię, regularne medytacje, jogę.

Każda z fundacji onkologicznych, z których wsparcia korzystałam, ma swoich własnych psychoonkologów, którzy zawsze mogą porozmawiać z pacjentem. Jest możliwość dwóch lub trzech wizyt zupełnie bezpłatnych. Prowadzą one też warsztaty rozwojowo-coachingowe na przykład na bazie metody Simontona w Fundacji Nadzieja albo pracy ze stresem w Fundacji OnkoCafe. Jest to ogólnodostępne.

Choroba przewartościowuje całe życie i zmienia je o 180 stopni. Praca nad sobą, zmiana nawyków, które już nam nie służą, jest wręcz kluczowa, żeby wyjść z tej choroby obronną ręką. Często potrzebna jest zmiana myślenia, bo po samej diagnozie jest w nas dużo lęku. Kluczowe jest odzyskanie wewnętrznego spokoju i zadbanie o to, co w tym momencie jest tak naprawdę najpotrzebniejsze. W tym momencie i ogólnie w życiu. Na co mam zgodę, a na co już nie. To fundament dbania o siebie, który dla niektórych jest oczywistością, a którego ja potrzebowałam się nauczyć.

Mama jest dla niej ogromnym wsparciem
Mama jest dla niej ogromnym wsparciem (fot. Adrianna Komakowska)

Pani mama miała ten sam typ nowotworu. Czy to wpłynęło w jakiś sposób na pani leczenie?

Na pewno motywujący był fakt, że mama wyzdrowiała. Nie ma żadnych nawrotów choroby od 9 lat. Odpukać. I to na pewno jest bardzo budujące. Natomiast mama została poddana radykalnemu leczeniu, to znaczy przeszła chemioterapię, naświetlania, potem długo przyjmowała herceptynę.

To są standardowe terapie, którymi do tej pory leczy się w Polsce raka. Mama pokonała nowotwór, ale niestety do dzisiaj cierpi z racji efektów ubocznych tych terapii. Może one trwały zbyt długo? W każdym razie wyniszczyły ją na tyle, że ma teraz dużo innych dolegliwości i to była dla mnie ważna informacja, że nie można tylko i wyłącznie leczyć się w ten sposób. Jesteśmy istotami wielowymiarowymi, nie można dbać o ciało, nie decydując się na trwałą zmianę przekonań, diety, wyrażania emocji. Ważna jest praca z psychiką, zmiana dotychczasowego życia. Dla mnie kluczowym aspektem jest duchowość, spotkanie z moim wewnętrznym "ja" i odnalezienie prawdziwego dla sensu życia.

Pamiętaj o samobadaniu piersi
Pamiętaj o samobadaniu piersi (Gosia Zimniak)

Biorąc pod uwagę te genetyczne predyspozycje, boi się pani o córki?

Jeśli chodzi o genetykę, to jest pewna zależność, natomiast w moim przypadku mutacje wystąpiły w innych genach niż te, które wywołały chorobę. Dlatego też zaczęłam fascynować się tematem wpływu stylu życiu i psychiki na zachorowalność. Bo geny to jedynie cząstka większej całości i złożoności raka.

Teraz bardzo ważne jest dla mnie wyrabianie w moich córkach dobrych nawyków, które sprawią, że będą miały duże poczucie własnej wartości, poczucie bycia zadbanymi. I nie chodzi mi tu jedynie o zaplecze finansowe, tylko głównie o relacje. Dla mnie to jest podstawowa sprawa. Od kiedy zaczęłam patrzeć na życie i zdrowie holistycznie, wiem, że wszystko ma swoje źródło i jeśli pokonamy tu i teraz przyczyny różnych potencjalnych chorób, to jest ogromna szansa, że nie rozwiną się one w chorobę.

Oczywiście rutynowe badania są ważne, absolutnie. Chociaż to też jest kwestia dyskusyjna, bo ja się badałam regularnie. I ta zmiana w piersi była wykryta wcześniej, tylko nikt się nie domyślił, że ona jest złośliwa, bo wyglądała jak zmiana gruczołowa.

Ale oczywiście trzeba się badać i stosować profilaktykę, natomiast trzeba mieć też zaufanie do siebie i słuchać swojego ciała. To jest coś, czego każdego dnia uczę swoje córki, żeby nie bagatelizować sygnałów, które płyną z ciała. Zarówno na poziomie emocji, jak i myśli.

Aktorka chce na podstawie własnych doświadczeń dodać wiary innym walczącym z rakiem
Aktorka chce na podstawie własnych doświadczeń dodać wiary innym walczącym z rakiem (fot. Adrianna Komakowska)

Badała się pani regularnie, a mimo to nowotwór został zdiagnozowany bardzo późno. Ma pani żal do lekarzy, że zbagatelizowali wcześniejsze objawy?

Trudno to ocenić jednoznacznie, bo wielu lekarzy potwierdzało mi, że mój guz miał bardzo dziwną strukturę. Z kolei mój doktor w Niemczech uważa, że niepokój powinno wzbudzić powiększanie się tego guza, bo jeśli zmiana nie jest złośliwa, to zazwyczaj nie rośnie. Ale czy to jest żal? Nie wiem. Jeśli miałabym patrzeć w przeszłość przez pryzmat żalu, to mogłabym też mieć go do siebie, że nie dopilnowałam tego i nie poprosiłam wcześniej o biopsję.

Raczej nie mówiłabym o żalu. Jeśli mogłabym cofnąć czas i coś zmienić, to myślę, że zwróciłabym większą uwagę na wsłuchiwanie się we własne ciało, bo to nie było tak, że ono nie dawało mi znaków. Tylko zawsze było coś ważniejszego: dzieci, praca, związek, a to ciało po prostu krzyczało i nie było wysłuchiwane.

Rozmawia pani z córkami o chorobie? Wiedzą, co pani jest?

Rozmawiam, informuję je o dobrych wynikach, bo one rozumieją to po swojemu, są jeszcze stosunkowo małe. Znają nazwę mojej choroby, wiedzą, że może być śmiertelna, ale nie zdają sobie sprawy, na czym dokładnie polega. Moja młodsza córka, która jest dość ekspresyjna, mówi czasami: "No mamo, kiedy się skończy wreszcie ten głupi rak?" (śmiech), a ja jej odpowiadam: "Jeszcze chwilka. Musimy mu dać czas, bo nie wyleczę tego tak szybko jak przeziębienia, ale na pewno jestem na dobrej drodze". Wiedzą o mojej chorobie, ale też daję im sygnały, że jest lepiej i jest znaczna poprawa. I też, że nie pozwolę, żeby mnie im zabrał.

Widzi pani dużą różnicę między leczeniem w Niemczech i w Polsce?

Mam wrażenie, że przy tak ogromnej liczbie zachorowań, czas poświęcony pacjentowi jest zupełnie niewystarczający, żeby jakoś kompleksowo podejść do leczenia pacjenta. Ja na przykład nigdy wcześniej nie miałam tak skrupulatnych badań krwi, jakie wykonano mi pierwszy raz rok temu w Niemczech. Tam miałam przeprowadzone m.in. testy na obecność metali ciężkich czy skrupulatne testy na nietolerancje pokarmowe. Dowiedziałam się o dużym związku alergii z przewlekłymi chorobami o podłożu autoimmunologicznym. Każdy powinien mieć dostęp do takich badań.

Jak słucham opowieści różnych pacjentów onkologicznych, to mam wrażenie, że tutaj lekarze robią wyłącznie to, co muszą, czyli kierują pacjenta na określone badania i zabiegi. Najczęściej jest to chemioterapia albo naświetlania, bo to jest ogólnodostępne i refundowane. Natomiast różnica, którą widzę, jest taka, że w Niemczech za wszelką cenę chce się po prostu wyleczyć człowieka.

W sierpniu zeszłego roku straciłam przyjaciela, zaczął chorować w tym samym czasie co ja i on poddał się tym wszystkim terapiom, które zaproponowała mu polska służba zdrowia. Miał też ogromną wiarę, że to mu pomoże. Natomiast w pewnym momencie lekarze powiedzieli mu: "Jesteśmy już bezsilni, dostał pan wszystkie chemie, miał pan naświetlania i teraz zostaje już tylko opieka paliatywna". A to był młody facet. To było dla mnie wstrząsające. To samo było z inną moją znajomą, która teraz też prowadzi zbiórkę publiczną, bo lekarze w Niemczech zgodzili się ją operować. Tymczasem w Polsce nikt nie chce się tego podjąć. To daje do myślenia.

Rodzina dodaje jej sił do walki z chorobą
Rodzina dodaje jej sił do walki z chorobą (Instagram/judyturan)

Pani też była zmuszona zbierać pieniądze na leczenie w Niemczech? Ciężko było publicznie prosić o pomoc?

Dla mnie to było niebywale trudne. Tym bardziej że przez około rok udawało mi się ukryć moją chorobę przed światem. Nawet kiedy opublikowałam swoje zdjęcia z trzema milimetrami włosów na głowie, to tylko niektóre osoby miały przeczucie, że może chodzić o raka.

Przez długi czas toczyłam wewnętrzną walkę, żeby zacząć mówić o tym osobom innym niż najbliżsi. Bałam się stygmatyzacji. Obawiałam się, że już nigdy nikt mi nie zaproponuje roli, bo jestem "ta chora". Bałam się, że pokażę swoją słabość, a nigdy wcześniej tego nie robiłam, bo zawsze ze wszystkim radziłam sobie sama. Miałam wizerunek silnej, niezależnej.

Teraz w efekcie mojej pracy nad sobą widzę, że to się w ogóle nie wyklucza. Nadal jestem tą silną, a moja "słabość" tylko tę siłę podkreśla. Do choroby mówię: "Ja ci pokażę, gdzie jest twoje miejsce". Paradoksalnie, doszłam do wniosku, że właśnie teraz jest czas, żeby zacząć żyć pełnią życia - w zgodzie ze sobą, respektując moje granice i moją wrażliwość. Rak pokazał mi, co robiłam do tej pory nie tak. Dzięki doświadczeniom po diagnozie i ogłoszeniu zbiórki mam większą swobodę i przyzwolenie na okazywanie swoich słabości, a to zawsze było dla mnie ogromnym wyzwaniem. Myślę, że wśród grona kobiecego, którym się otaczam, to jest to ważny temat. My jako kobiety mamy tyle na głowie, tyle na siebie bierzemy, że dla większości z nas proszenie o pomoc jest kojarzone z porażką, z tym że nie dajemy rady. Jest nawet utożsamiane z użalaniem się nad sobą, pokazaniem, że jestem gorsza, czy słabsza, ale w słabości nie ma przecież nic złego.

Po chemii straciła włosy
Po chemii straciła włosy (Instagram/judyturan)

Za chwilę Dzień Kobiet. Czego pani życzy sobie i innym kobietom w związku z tym dniem?

Życzę przede wszystkim zaufania do siebie i do tego, że wszystko, co nam się przydarza, jest ważne i potrzebne. I życzę nam wszystkim cierpliwości, czułości i konsekwencji w docieraniu do tego, co nasze doświadczenia – te małe i te duże - mają wnieść w nasze życie, jaka z tego płynie dla nas lekcja. Po prostu miłości, drogie panie, wewnętrznej i zewnętrznej, i gotowości na jej przyjęcie.

(Gosia Zimniak)

Zobacz także: "Chcę nadal być mamą" - gwiazda "M jak miłość" Judy Turan o walce z rakiem

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze