Trwa ładowanie...

Daje nową twarz i nowe życie pacjentom. "Rekordzistka miała 50 lat"

 Karolina Rozmus
07.10.2023 10:17
Czują się uwięzieni w ciele. "Biorą kredyt lub zbierają całe życie"
Czują się uwięzieni w ciele. "Biorą kredyt lub zbierają całe życie" (archiwum prywatne)

Dr n. med. Rafał Pokrowiecki to chirurg twarzowo-szczękowy, który daje nowe życie pacjentom transseksualnym. - Osoby decydujące się na chirurgiczną ingerencję w obrębie tkanek twarzy w procesie tranzycji płciowej, są osobami bardzo świadomymi, przygotowanymi i będącymi pod stałą, wielospecjalistyczną opieką – wyjaśnia.

Karolina Rozmus, Wirtualna Polska: W obiegowym przekonaniu zabiegiem, który "zmienia" płeć, jest operacja w obrębie genitaliów. Modyfikacje tj. maskulinizacja czy feminizacja leżą w sferze zabiegów, o których większość z nas nigdy nie słyszała.

Dr n. med. Rafał Pokrowiecki: Istnieje takie przekonanie, że cechy płciowe dotyczą genitaliów. Oczywiście to bardzo istotna cecha pierwszorzędowa, jednak to, co my postrzegamy w kontaktach społecznych, to absolutnie nie genitalia czy piersi, ale twarz. To ona przykuwa nasz wzrok, gdy mijamy się w windzie, w sklepie i to ona podlega ocenie.

W takim razie to nie ostatni, ale raczej pierwszy etap korekty płci?

Zobacz film: "Transseksualizm"

To prawda. Pacjenci transpłciowi w pierwszej kolejności wcale nie decydują się na operację w obrębie genitaliów. Pierwsza rzecz, o jakiej myślą, to najczęściej feminizacja czy maskulinizacja twarzy. Ale pamiętajmy też, że zabiegi modyfikujące twarz w celu nadania jej cech konkretnej płci są stosunkowo nową dziedziną chirurgii. Opiera się na rewolucyjnych badaniach z lat 80. XX wieku przeprowadzonych przez Douglasa Ousterhouta. Opisał i sklasyfikował konkretne cechy twarzoczaszki, odróżniające czaszkę męską od kobiecej w aspekcie zabiegów u pacjentów transseksualnych.

Dr Pokrowiecki to chirurg, który zajmuje się zabiegami feminizacji i maskulinizacji twarzy
Dr Pokrowiecki to chirurg, który zajmuje się zabiegami feminizacji i maskulinizacji twarzy (archiwum prywatne)

Zatem czym się te czaszki w zależności od płci różnią?

Wyobraźmy sobie męską twarz jako prostokąt, a kobiecą – jako odwrócony trójkąt. Dwie odmienne figury. Z męskiej twarzy z silnie zaznaczoną żuchwą, mało widoczną kością jarzmową, małymi oczami musimy zrobić kobiecą twarz – ponad 90 proc. tego typu zabiegów to zabiegi feminizacji.

U mężczyzn czaszka musi być lepiej przystosowana do potencjalnych urazów, stąd zatoka czołowa oraz oczodół jest bardziej obudowany, oczy wydają się więc mniejsze i są głębiej osadzone. Kość jarzmowa jest mniej zaznaczona również po to, by zmniejszyć ryzyko urazu. Kości są grubsze i twardsze, dlatego trzeba je zredukować, a także poszerzyć oczodoły. Musimy naciąć skalp, ściągnąć skórę, żeby odsłonić czaszkę i móc spiłować kości.

Kolejna różnica to nos. Tak jak w górnym piętrze twarzy trzeba coś odjąć, żeby sfeminizować twarz, tak w przypadku środkowego piętra musimy coś dodać, najczęściej w okolicy tzw. kości policzkowych. Przeszczep tłuszczu, implanty, ewentualne usunięcie poduszek Bichata, żeby wyszczuplić twarz. W dolnym piętrze natomiast musimy zredukować kąty żuchwy, usuwając nadmiar kości. Ostatnim elementem jest zwężenie brody: dzielimy kości na pół, usuwamy jej środek, a następnie łączymy brodę z powrotem, dzięki czemu staje się węższa, bardziej spiczasta, zyskuje kształt litery V.

Skomplikowany i obciążający, ale też wcale nie tani zabieg?

Łączny koszt zabiegu określanego mianem feminizacji to średnio ok. 100 tys. zł. I tak, mamy pacjentów, którzy mówią nam, że wzięli kredyt, żeby móc sobie pozwolić na taki zabieg. Inni zbierali całe życie, są tacy, którzy mają rodzinę lub partnerów, od których otrzymali wsparcie finansowe.

Faktycznie nie każdego na to stać, niektórzy też decydują się na mniej rozległy zabieg, w granicach 30-40 tys. zł. Wciąż też są pacjenci, którzy podróżowali po Europie – m.in. do Holandii czy Belgii – na pojedyncze zabiegi. Tu "zrobili" nos, tam brodę, składając swoją twarz puzzel do puzzla.

Niektóre środowiska próbują przeforsować tezę o tym, że osoby transseksualne to osoby zaburzone, które potrzebują nie operacji, ale terapii. Z tego może wyłaniać się przekonanie, że operacja tranzycji to zachcianka.

To nie jest tak, że łapię za skalpel za każdym razem, kiedy ktoś mówi: "Dzień dobry, jestem tu, bo chcę być kobietą". To bardzo skomplikowany i żmudny proces, bo do mnie trafiają pacjenci, którzy musieli przebyć bardzo długą drogę, odwiedzić i dostać opinię od m.in. psychologa, seksuologa czy endokrynologa. To pacjenci, którzy od lekarza tej ostatniej specjalności otrzymują recepty na terapię hormonalną, która zresztą będzie towarzyszyć im do końca życia.

Jakie historie stoją za portretami twarzy, które możemy zobaczyć na pana Instagramie?

Pamiętam pacjentkę, która pochodziła z małego miasteczka w Polsce. Dla niej coming out był jednoznaczny z utratą poparcia całego otaczającego ją środowiska – poczynając od najbliższej rodziny, bo to przecież "nie po katolicku", na społeczności samego miasteczka kończąc. Do dziś mieszka w Holandii, nie mając żadnego kontaktu z miastem, w którym się urodziła i wychowała, a także zamieszkującymi je ludźmi. I takie historie nie są wcale rzadkością.

Miałem też pacjentki, których dramat polegał na tym, że ten ważny krok podjęły późno – jedna z nich w wieku 40 lat. Jej całe życie się zmieniło, gdy wspólnik w firmie oszukał ją, wyprowadzając grube pieniądze z interesu. Przez chwilę znalazła się na finansowym, ale i psychicznym dnie, niedługo później odkryła swoją prawdziwą tożsamość. Rekordzistką była pacjentka w wieku 50 lat, która przyjechała do mnie w ciele mężczyzny i powiedziała mi wprost: "przez lata nikt się tym nie zajął". To ludzie, którzy są uwięzieni w swoim ciele, jak można w takim funkcjonować?

Te historie skończyły się happy endem.

Są takie, który mają nie tylko pozytywny finał, ale i początek. Mam pacjentów, których bliscy popierają ich decyzje. Ostatnio przyjmowałem 19-latka, któremu towarzyszyła mama, tata, a cała rodzina wraz z nim przygotowuje się do zabiegu i wspiera młodego człowieka. Są monolitem i to wsparcie jest ważne.

Ale niezależnie od niego jest coś jeszcze trudniejszego – to droga administracyjna. Niestety, żeby w dokumentach zmienić płeć, trzeba pozwać rodziców i jest to rozprawa sądowa. Jeśli rodzina wspiera, akceptuje i rozumie, to nie ma problemu, a samo postępowanie nie trwa tak długo. W przeciwnym wypadku sprawa ciągnie się latami. Ci ludzie w pewien sposób trwają w upokorzeniu, bo na drodze do osiągnięcia tożsamości płciowej stoją procedury, a niekiedy rodzice.

Po zabiegu jednak każdy z nich ma takie poczucie, że w końcu jest we właściwym ciele i obserwuję to, że oni bardzo często po okresie rekonwalescencji zaczynają nie nowe, ale swoje właściwe życie.

Czyli to pacjenci, którzy nie tyle zyskują nową twarz, ale odzyskują swoją prawdziwą twarz?

Tak, można tak powiedzieć, oni się odradzają. I tutaj też muszę wspomnieć o jednym niuansie – każdy jest ciekaw zdjęć typu przed/po u takich pacjentów. Oni często nie chcą w żaden sposób wracać do czasu sprzed zabiegu. Wielu z nich nie zgadza się, żeby gdziekolwiek i komukolwiek pokazywać zdjęcia sprzed terapii hormonalnej czy operacji, co jest zrozumiałe.

"Z męskiej twarzy z silnie zaznaczoną żuchwą, mało widoczną kością jarzmową, małymi oczami musimy zrobić kobiecą twarz – ponad 90 proc. tego typu zabiegów to zabiegi feminizacji"
"Z męskiej twarzy z silnie zaznaczoną żuchwą, mało widoczną kością jarzmową, małymi oczami musimy zrobić kobiecą twarz – ponad 90 proc. tego typu zabiegów to zabiegi feminizacji" (arch. prywatne dra Pokrowieckiego)

Czego brakuje naszemu społeczeństwu w kontekście istnienia osób transpłciowych?

Edukacji i to bardzo wnikliwej. Kiedy przychodzi pacjent, który w dowodzie ma Roman, a nam mówi, że jest Anią i nie chce być nazywany Romanem, my musimy się wykazywać wielką delikatność, choćby w tym, żeby wytłumaczyć pacjentowi, że w dokumentach będzie figurował pod imionami Roman-Ania. Edukuję i uczulam na uważność na potencjalną osobę trans, która pojawi się w klinice. To dziedzina medycyny wymagająca szczególnie otwartego umysłu, ale i serca na potrzeby tej grupy osób, która musi nierzadko mierzyć się z niezrozumieniem i oceną społeczeństwa.

Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze