Koronawirus w Polsce. "Wszyscy narzekają na chaos w sanepidzie, ale mało kto wie, że czasami pracujemy nawet 24h na dobę"
- Dla nas epidemia jest jak wojna - mówi w rozmowie z WP abcZdrowie mgr Justyna Mazurek, szefowa Oddziału Epidemiologii Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Poznaniu i wyjaśnia, na czym polegają zadania pracowników sanepidu podczas pandemii koronawirusa.
1. Jak wygląda śledztwo epidemiologiczne w Polsce?
Od początku epidemii koronawirusa w Polsce pod adresem sanepidu padały oskarżenia o chaos panujący w tej instytucji. Nie sposób było się do nich dodzwonić, po wymaz nikt nie przyjeżdżał... Pojawiały się również informacje o tym, że zakażona osoba nie została objęta kwarantanną, albo musiała poddać się domowej izolacji, ale już jej rodzina mogła normalnie funkcjonować... Skargom nie było końca.
- Od marca, kiedy koronawirus pojawił się w Polsce, nasze życie stanęło na głowie. Działamy jak w czasie wojny. Wszyscy inspektorzy, którzy kiedyś zajmowali się różnymi zagadnieniami, zostali rzuceni do walki z COVID-19. Jeśli gdzieś wybucha ognisko epidemii, muszą w trybie pilnym objąć nadzorem nawet kilkaset osób. Przy tym przeciętna stacja sanitarno-epidemiologiczna zatrudnia około 30 osób łącznie z księgową, kadrową oraz kierowcą. Brakuje nam rąk do pracy i czasu - opowiada mgr Justyna Mazurek.
Do stacji sanitarno-epidemiologicznych codziennie spływają dane o wykonanych testach na koronawirusa ze wszystkich laboratoriów i szpitali. Każdy przypadek zakażenia wymaga wszczęcia postępowania epidemiologicznego.
- W praktyce oznacza to, że musimy skontaktować się z zakażonym, skierować go na konsultację lekarską, po której jest albo hospitalizowany, albo izolowany w domu bądź izolatorium. Następnie ustalamy z kim dana osoba miała kontakt w ciągu ostatnich 14 dni. Musimy się skontaktować ze wszystkimi tymi osobami, skierować je na kwarantannę, a po upływie 7 dni od kontaktu, zlecić pobranie wymazu. Jeśli u którejś z osób wynik okaże się dodatni, procedura się powtarza — tłumaczy Justyna Mazurek.
2. Ogniska epidemii w zakładach pracy
Czasami "lista kontaktów" to tylko kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, ale zdarzają się też sytuacje, kiedy kontrolą trzeba objąć setki osób.
- Tak dzieje się w przypadku wystąpienia ognisk w dużych zakładach produkcyjnych. Wystarczy, że do pracy przyjdzie jedna osoba zakażona koronawirusem, która będzie miała objawy - kaszel lub kichanie. Jeśli w dodatku w miejscu pracy działa klimatyzacja, transmisja wirusa jest bardzo szybka. Mieliśmy przypadki, kiedy w jednym zakładzie dochodziło do zakażenia 400 osób, ale nadzorem trzeba było objąć 700. Rekordem było, kiedy przy jednym ognisku na kwarantannę trzeba było wysłać ponad tysiąc osób — opowiada Justyna Mazurek.
Jak podkreśla, to ciężka praca, bo inspektorzy nie zawsze mają dostęp do numerów komórkowych "poszukiwanych" osób. Czasami z laboratoriów przychodzi tylko imię, nazwisko i numer pesel.
- Wtedy musimy przeprowadzić prawdziwe śledztwo, żeby ustalić gdzie dana osoba zamieszkuje. Czasami udaje się znaleźć tylko adres i wtedy musimy wysyłać zawiadomienie o objęciu kwarantanną zwykłą pocztą - opowiada Mazurek.
Zobacz także: Test na przeciwciała koronawirusa. Wykonałam 2 różne testy sprawdzające obecność przeciwciał IgM i IgG dla SARS-CoV-2
3. "Polowanie" na weselników
Od kiedy Ministerstwo Zdrowia zniosło część restrykcji związanych z epidemią i zezwoliło na organizację rodzinnych uroczystości, sanepidowi zdecydowanie przybyło pracy.
- Wszystkie rodzinne uroczystości typu chrzciny, wesela, pogrzeby, 18-stki są obarczone dużym ryzykiem epidemiologicznym. Jeśli na takiej imprezie pojawi się jedna osoba zakażona, reszta gości również musi zostać objęta kwarantanną - tłumaczy Mazurek.
Nie wszystkim się to podoba. - Ludzie nie dowierzają, kiedy z nimi się kontaktujemy. Niby jest pandemia koronawirusa na świecie, ale każdy dziwi się, że dotknęło go to osobiście. Wiele osób przyjmuje ze zrozumieniem, że dla bezpieczeństwa własnego i otaczających, konieczna jest izolacja, ale są też tacy, którzy reagują złością lub wyparciem. Od jednej z takich osób usłyszałam, że może zgodzić się na kwarantannę, ale dopiero za trzy dni, ponieważ teraz ma ważny projekt w pracy - opowiada Mazurek.
O ile w przypadku ognisk epidemii w zakładach pracy, inspektorzy mogą łatwo uzyskać listę nazwisk, to z rodzinnymi uroczystościami bywa różnie. Nagminne jest to, że weselnicy próbują ukryć swoją obecność na imprezie.
- Mieliśmy przypadek, kiedy para młoda dostała kategoryczny zakaz udostępniania nazwisk jednej z rodzin. Tłumaczyli, że muszą pracować, żeby się utrzymać i absolutnie nie ma mowy o żadnej kwarantannie - opowiada Mazurek. - W takich przypadkach staramy się dotrzeć do rozsądku, tłumacząc, że młodzi często przechodzą zakażenie koronawirusem bezobjawowo, ale codziennie mają kontakt z różnymi osobami - rodzicami, dziadkami, które mogą być obciążone chorobami współistniejącymi. Dla takich osób to śmiertelnie niebezpieczne — opowiada Mazurek.
Przekaz ten nie zawsze dociera do wszystkich. - Raz zadzwonił do nas mężczyzna i w agresywnej formie powiedział, żebyśmy przestali wysyłać mu "ten urzędniczy bełkot", bo i tak nie zamierza poddawać się kwarantannie - wspomina Mazurek. Wtedy pada ostateczny argument - grzywna w wysokości nawet do 30 tys. zł. To z reguły ucisza emocje.
Teraz inspektorzy sanepidu czekają na jesień.
- Już mamy zwiększoną liczbę przypadków zakażeń. Ciężko jest nam wyobrazić sobie, co się będzie działo, kiedy każde przeziębienie czy grypa będzie traktowane jako zagrożenie COVID-19. Mamy nadzieję, że lekarze POZ będą w stanie przeprowadzać wstępne diagnozy - podsumowuje Mazurek.
Zobacz także: Koronawirus: WHO ogłasza, że może nie być drugiej fali, tylko jedna wielka. COVID-19 nie jest chorobą sezonową jak grypa
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.