Jego życie zależy od maszyny. "Człowiek w żelaznym płucu" spędził w niej lata
"Polio Paul", "Człowiek z Teksasu", "Człowiek w żelaznym płucu" – tak nazywają mężczyznę, którego siedem dekad temu dotknęła choroba Heinego-Medina. Gdy zachorował, miał zaledwie sześć lat.
1. Ofiara szalejącej w USA epidemii
W 1952 roku Paul Alexander zachorował na poliomyelitis, groźną chorobę spowodowaną wirusem polio. Dziś dzięki szczepieniom w większości regionów świata polio dziś już nie występuje, ale wówczas w Stanach Zjednoczonych szalała epidemia tej choroby. Zamykano restauracje i kręgielnie, kina i baseny oraz kościoły. Jedną z ofiar wirusa był właśnie sześcioletni Paul, który zaledwie pięć dni po wystąpieniu pierwszych objawów, zaczął mieć problemy z oddychaniem i zachowaniem władzy w dłoniach.
W szpitalu lekarze nie mieli dobrych wieści dla rodziny – niewiele mogli zrobić. Dzięki tracheotomii, a później intensywnym zabiegom medycznym, w tym także pracy z fizjoterapeutką, Alexander zachował życie w przeciwieństwie do jego rówieśników ze szpitalnego oddziału. Ale zmieniło się ono diametralnie.
2. Życie w "żelaznym płucu"
Chłopiec pokonał wirusa, ale skutkiem choroby był paraliż. Porażenna postać choroby, rozwijająca się u jednego, dwóch procent chorych, prowadzi do zajęcia ośrodkowego układu nerwowego. Porażenie mięśni to nie tylko widmo trwałego niedowładu, ale też zaburzeń oddychania. Od pięciu do dziesięciu procent sparaliżowanych wskutek polio dzieci umiera.
Konieczne było umieszczenie chłopca w "żelaznym płucu". To szczelna tuba, "sarkofag", z którego wystaje tylko głowa chorego. Pompy wewnątrz maszyny zasysają powietrze, tworząc próżnię i zmuszając płuca do rozszerzenia się.
- Były to ogromne ambulatoria, wielkie sale z dziesiątkami żelaznych płuc, wszystkie pełne dzieci. Na początku w ogóle ich nie widziałem. Nie wiedziałem, gdzie jestem, co się dzieje, bo nie mogłem się ruszyć. Po prostu bawiłem się w domu i nagle zostałem sparaliżowany. Nie mogłem oddychać i byłem uwięziony w czymś, o czym nie miałem pojęcia, co to było. Więc tam mieszkałem. To było piekło – opowiadał w ostatnim wywiadzie opublikowanym na riffreporter.de.
Alexander nauczył się specjalnej techniki oddychania "językowo-gardłowego", które było dla niego szansą na namiastkę normalnego życia. Wspomina, że zmotywowała go fizjoterapeutka. Powiedziała wówczas ośmioletniemu chłopcu, że jeśli uda mu się samodzielnie oddychać przez trzy minuty, otrzyma szczeniaka. Nauka trwała rok, a Alexander został nagrodzony psem, którego nazwał Imbir.
Dzięki terapii mógł opuszczać swój "sarkofag", a nawet skończyć studia prawnicze i rozpocząć własną praktykę adwokacką. Przez długi okres do "żelaznego płuca" wracał tylko na noc, ale w wieku 74 lat z powodu pogarszającego się stanu zdrowia, maszyna znów stała się jego więzieniem na dobre.
3. Nie poddaje się, ma plany na przyszłość
Może się wydawać, że Alexander to jedna z najbardziej tragicznych ofiar choroby Heinego-Medina. Jednak mężczyzna pracował aktywnie w zawodzie przez 30 lat, napisał autobiografię o wymownym tytule "Trzy minuty dla psa – moje życie w żelaznym płucu" i pracuje nad kolejną książką.
- Ale mam wielkie marzenia. Nie zamierzam akceptować od nikogo ograniczeń w moim życiu. Nie zrobię tego. Moje życie jest niesamowite – mówił niedawno w wywiadzie dla CNN.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.