Trwa ładowanie...

"Religa - ojciec i syn". Z Grzegorzem Religą rozmawia Mira Suchodolska

Avatar placeholder
08.10.2021 15:43
"Religa - ojciec i syn".  Z Grzegorzem Religą rozmawia Mira Suchodolska
"Religa - ojciec i syn". Z Grzegorzem Religą rozmawia Mira Suchodolska (EastNews)

Grzegorz Religa to syn najsłynniejszego polskiego kardiochirurga - Zbigniewa Religi. Poszedł w ślady ojca i postanowił rozwijać się jako lekarz. Obecnie pracuje w Wojewódzkim Specjalistycznym Szpitalu im. dr Władysława Biegańskiego w Łodzi. Jest tam ordynatorem oddziału kardiochirurgicznego, który na czas epidemii koronawirusa został przekształcony w covidowy OIOM.

Jak wyglądał pana dom rodzinny?

Fajnie. Jak na tamte czasy – normalnie, tak mi się wydaje. To znaczy ojca przeważnie nie było, bo siedział w szpitalu, mamy często też, a ja chodziłem z kluczem na szyi. Wówczas mnóstwo domów tak wyglądało.

Obawiam się, że dla czytelników nasza rozmowa będzie rozczarowaniem. Bo może wyobrażali sobie, że rodzina wielkiego profesora Religi musi być nadzwyczajna, jak z kolorowych czasopism lub filmów familijnych. A ona była najzupełniej zwyczajna. W dodatku nie było pomiędzy nami jakiegoś wylewnego okazywania uczuć, takiego tiu, tiu, tiu. Dla mnie najważniejsze jest jednak to, że wszyscy się lubili i szanowali, dbali o siebie. Nie zawracali sobie dupy nawzajem, w dorosłym życiu nie prześladowali się pięcioma telefonami w ciągu dnia: "A co tam u ciebie?".

Zobacz film: "Ile zrobisz pompek? Prosty test pozwala określić ryzyko chorób serca"

Czasy, kiedy ojciec pracował w Zabrzu, z punktu widzenia medycyny, a na pewno kardiochirurgii, były wspaniałe, ale dla niego również potwornie ciężkie. Zapłacił za to wszystko zdrowiem. Kiedy przyjeżdżał do domu, to z reguły z jakimiś problemami, o których albo nie gadał z nikim, a jeżeli już, to z mamą. Więc nie było między nim a mną takiej relacji, jak się ogląda w filmach familijnych. Nie miał na to czasu ani głowy. Oczywiście pytał, co u mnie, to nie było takie pytanie na odwal się, naprawdę się mną i siostrą interesował.

Najwcześniejsze wspomnienia o ojcu?

Pamiętam jak przez mgłę, że jakoś długo go nie było i nie było, aż pewnego dnia, miałem wtedy imieniny, nagle zjawia się ojciec, przynosi dziesięć pudeł z różnymi grami i zabawkami, pamiętam swoją radość i szczęście. A potem, miałem wówczas siedem lat, wrócił ze Stanów i przywiózł mi pistolet hukowy. Taki prawdziwy. Teraz każdy może sobie coś takiego w Polsce kupić, ale wtedy to chyba było nielegalne. Ale jakie wspaniałe.

Jak przebiegały pańskie rozmowy z ojcem w młodości?

Od czasu do czasu miały wymiar wychowawczy. Miałem fazę, że grałem na perkusji, napieprzałem w nią całymi dniami. I kiedyś ojciec przyjechał z Zabrza, przyszedł do mojego pokoju, i mówi: „Słuchaj, strasznie głośno grasz na tej perkusji”. Ja szybko mu odpowiadam, że będę słynnym punkowym perkusistą. A on do mnie: „To świetnie, bardzo dobrze, no ale to się zapisz do jakiejś szkoły i się naucz, kurwa, grać. A jak nie, to nie zawracaj gitary i daj nam spać”. On uważał, że jak coś się robi, to dobrze, trzeba się temu absolutnie poświęcić. Więc jeśli ja ani się nie uczę, ani nie umiem grać na perkusji, to jest bez sensu. No i miał rację.

Kłóciliście się?

Parę razy się pokłóciliśmy. Jak byłem gówniarzem, głównie się wydzierałem, jak to nastolatek. Ojciec zostawał przy swoim, ale dawał mi się wykrzyczeć, a potem spokojnie gadaliśmy. Jako dorośli ludzie pokłóciliśmy się raz, ale porządnie. Pojechałem do niego na Śląsk, do Zabrza, i mało nie daliśmy sobie po pysku. Poszło o ludzi, których tam zatrudniał. On był szefem, coś mi się nie podobało w jego postępowaniu. To była poważna awantura. A ponieważ byliśmy po kieliszku, to zrobiła się burza z błyskawicami.

Ja wrzeszczałem, on się wydzierał... W rezultacie każdy został przy swoim, ale poszliśmy spać pogodzeni. Co napawa mnie ogromnym szacunkiem dla niego jako człowieka. Nie podobało mu się to, co mówiłem, w jaki sposób się zachowywałem, ale mi odpuścił. I nigdy później ta awantura w żaden sposób nie przełożyła się na nasze dalsze relacje. Nigdy. To jest dosyć chyba rzadka cecha – nie zgodzić się, powrzeszczeć, wciągnąć powietrze i dać spokój. Machnąć ręką i budować dobrą relację. Zaimponował mi wówczas bardziej niż wtedy, kiedy przeszczepił pierwsze serce. Właśnie tym, że potrafił się cofnąć, a potem iść do przodu.

Kiedy się zaprzyjaźniliście z ojcem?

Myśmy się zawsze przyjaźnili, kochali, tylko to nie było okazywane w bezpośredni sposób. Dla mnie przejawem przyjaźni z rodzicami, zaufania, jakim się nawzajem darzyliśmy, było to, na co mi pozwalali, kiedy miałem czternaście, piętnaście lat. A mogłem wszystko. Na festiwal do Jarocina pierwszy raz pojechałem, zanim skończyłem piętnastkę. Sam. I nie było problemu. Nasz układ polegał na tym, że nie kłamałem. Zawsze mówiłem, dokąd idę i po co, rodzice mnie nigdy nie sprawdzali. Ten układ się wytworzył sam – dzięki ich mądrości.

Czy jak ojciec robił pierwsze transplantacje, cała wasza rodzina tym żyła?

Myślę, że moja mama tak. Nie wiem, jak moja siostra, myślę, że mniej, a ja to już w ogóle, ja byłem wtedy głupi gówniarz. Żyłem Jarocinem albo koncertem w Remoncie, albo mistrzostwami świata w piłce nożnej. Teraz oczywiście sam siebie nie rozumiem, ale tak było. Jasne, jak się pojawił w jakiejś gazecie artykuł o sukcesach ojca, a jeszcze na dodatek ze zdjęciem, to się cieszyłem, ale moje ówczesne życie toczyło się całkiem innym torem. Byłem młody, byłem punkiem, chciałem się bawić i korzystać z życia.

Powiedział pan kiedyś ojcu, że go kocha? Jako dorosły człowiek, nie jako dzieciak?

Tak. Pewnie tak. I ja wiedziałem, że on mnie bardzo kocha. Ale zaraz, właśnie przypomniałem sobie bardzo, bardzo ważną rozmowę, którą kiedyś odbyliśmy. Bodajże najważniejszą. Uczyłem się wtedy do egzaminu na specjalizację, zresztą w ogóle to był bardzo trudny okres w moim życiu, bo wtedy zaczęło się też sypać moje małżeństwo. Mieszkałem miesiąc u rodziców. Jest ostatnia noc przed moim egzaminem specjalizacyjnym, siedzę, czytam, douczam się. Ojciec przyszedł do mnie i zaczął gadać. Wówczas zrozumiałem, że on się mną strasznie przejmuje. I że się denerwuje. Powiedział mi wtedy takie różne fajne rzeczy, między inny to, że obserwował, jak bardzo się uczyłem do tego egzaminu. I że w związku z tym jego wynik nie będzie miał znaczenia, bo on ma już swoje zdanie na temat mojej wiedzy. I opowiedział mi następującą historię: pewien bardzo prominentny kardiochirurg przyszedł do ojca i zdradził, że profesor, który będzie przeprowadzał ten egzamin, założył sobie, że nikt go nie zda. Ale on, czyli rozmówca ojca, zdobył pytania – daje mu je, żeby mi przekazał. Ojciec kazał mu spier…, czym wzbudził u niego wielkie przerażenie. Nie wymienię, oczywiście, nazwiska tego pana.

Podczas tej naszej nocnej rozmowy padła jeszcze jedna, bardzo ważna, kwestia. Ojciec popatrzył mi w oczy i rzekł: "Pamiętaj jedną rzecz: zawsze będziesz moim synem i nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić". Ja to zrozumiałem tak: on mi nigdy w życiu niczego nie ułatwi, nie zrobi niczego za mnie, natomiast jeśli będę dostawał od kogoś naprawdę niezasłużony wpierdol, to on nie będzie na to patrzył obojętnie. Czyli że jest normalnym ojcem, pewnych rzeczy nie zrobi, ale też do pewnych rzeczy nie dopuści. Niby to wszystko człowiek wiedział, ale jak się to wszystko usłyszało, to fajnie było.

I jak poszło na egzaminie?

Zdałem, nawet nieźle, ale byłem rzeczywiście obkuty jak chyba nigdy w życiu. A to dlatego, że ojciec mi kiedyś powiedział coś, co mocno utkwiło mi w głowie: „Te wszystkie egzaminy, które musiałeś zdawać na studiach, to tam ch…, nie mają znaczenia. Ale jak się nie zda egzaminu specjalizacyjnego, to jest obciach. To twój egzamin zawodowy, jak nie zdasz, no to coś jest z tobą nie halo”. I jakoś tak mi to wrzucił mimochodem, a mnie się, kurde, zrobiło słabo. Otworzyłem szerzej oczy.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze