Trwa ładowanie...

Smutna prawda o SORach: Przekroczenie granicy godności

Avatar placeholder
Edyta Hetmanowska 25.03.2019 11:41
Wizyta na SOR-ze zawsze wiąże się z długim oczekiwaniem
Wizyta na SOR-ze zawsze wiąże się z długim oczekiwaniem ((123RF) Wizyta na SOR-ze zawsze wiąże się z długim oczekiwaniem )

W maju dziennikarka Magdalena Rigamonti opisała na Facebooku, jak wyglądał pobyt jej ojca na SOR-ze. Mężczyzna w starszym wieku spędził w szpitalu ponad 20 godzin, a pomocy doczekał się dopiero wtedy, gdy dziennikarka wyciągnęła dyktafon i poprosiła o rozmowę z rzecznikiem szpitala. Post Rigamonti odbił się szerokim echem w środowisku medycznym i nie tylko. Rozmawiamy z nią o tym, jak traktuje się pacjentów na szpitalnych oddziałach ratunkowych.

Edyta Hetmanowska: Jakimi trzema słowami opisałaby pani pobyt z ojcem na SOR-ze?

Magdalena Rigamonti: Bezradność i oczekiwanie. No i jeszcze może zwątpienie.

Zwątpienie?

Zobacz film: "Tak w Krakowie jedzą dzieci chore na raka"

Zwątpienie w to, że jest się podmiotem.

Pani była tam "jedynie" osobą towarzyszącą.

Ale obserwowałam pacjentów i personel SOR-u. I jasne jest, że pacjenci boją się jeszcze bardziej i są jeszcze bardziej bezradni. Szczególnie ci starsi, 80-, 90-letni, na skraju życia. Pamiętam ich wzrok pytający, błagalny. Siedzieli, leżeli, czekali aż ktoś się nimi zajmie, powie, co dalej, co z nimi.

Pamiętam staruszka, którego posadzono na wózku. Czekał i tylko wodził wzrokiem za przechodzącymi obok ludźmi w białych kitlach. Dokładnie tak samo patrzą dzieci w domu dziecka, podczas wizyt potencjalnych rodzin adopcyjnych. Patrzą, wodzą wzrokiem i mają nadzieję, że właśnie do nich podejdzie pani, przytuli, zajmie się, przygarnie.

Nie przesadza pani?

Nie. Na SOR-ze też tak czekają ci, którym coś dolega. Wiedzą, że są zależni od salowych, pielęgniarek, lekarzy, od wszystkich osób w białych kiltach. I to jest okrutna zależność.

Myśli pani, że pacjenci znają swoje prawa? Potrafią o siebie zawalczyć w takiej sytuacji?

Powiedziałam o okrutnej zależności. Pacjenci wiedzą przecież, że od lekarza i pielęgniarki zależy ich zdrowie, a często i życie. Wiedzą to też lekarze i cały personel SOR-u. Wiedzą i ten fakt wykorzystują. Wiedzą, że są prawa pacjenta, ale i tak czują się panami sytuacji. Proszę pamiętać, że szczególnie ludzie starszej daty mają do lekarza ogromne zaufanie, darzą szacunkiem, wierzą, że lekarz to zawód szczególny, zawód zaufania publicznego.

Pani nie wierzy?

Wierzę, przecież ci ludzie kształcili się przez wiele lat po to, by ratować ludzi, by pomagać w potrzebie. Musieli się kierować, jeśli nie powołaniem, to przynajmniej misją.

Przeczytaj także:

Lekarz to zawód zaufania publicznego. To ktoś, od kogo jesteśmy uzależnieni w sytuacjach ekstremalnych (nawet takich jak złamanie ręki, bo to ekstremalna sytuacja dla zdrowego człowieka), bo sami sobie nie poradzimy. Skoro lekarz wybrał taki zawód, zdecydował się pracować w szpitalu, przychodni czy prywatnej klinice, to ma obowiązek zachowywać się uczciwie i z szacunkiem.

Kilka lat temu spędziłam wiele godzin w Szpitalu Bielańskim, widziałam jak pracuje dr Marzena Dębska i prof. Dębski i wiem, że po wielu latach w tym zawodzie można być lekarzem cierpliwym, życzliwym, który zrobi wszystko, by ratować życie i zdrowie matek i ich dzieci.

Praca na SOR-ze jest specyficzna. Wiąże się z dużym stresem. Może w tym wszystkim brak już miejsca na empatię?

Kiedy po 22 godzinach zabierałam ojca z SOR-u, podjęłam decyzję, że przestaję być tylko bezradną córką, która prosi pielęgniarki i lekarza o informacje. Zrozumiałam, że mam obowiązek wyciągnąć legitymację prasową i powiedzieć, że jestem dziennikarką. Nie, nie po to, żeby pomóc swojemu ojcu, tylko tym wszystkim, którzy tkwili na tych krzesełkach i leżankach od wielu godzin. I rozpoczął się teatr.

Nagle pielęgniarki ruszyły do pacjentów. "Jak długo trwają te dolegliwości? Czy się powtarzają. O, nie może pan złapać tchu. Od jak dawna to trwa? Jakie leki pani przyjmuje?". I tak dalej... Doskonale wiedziały, że właśnie zadają pytania, które miały obowiązek zadać wiele godzin wcześniej.

Za granicą na studiach medycznych są przedmioty dotyczące komunikacji z pacjentem.

Pewnie na medycynie jest psychologia, ale czy komunikacja, to nie wiem. Jeśli jest to personel SOR-ów szybko zapomina o tym, czego się nauczył. Wie pani, żałuję, że wtedy na SOR-ze przy Wołoskiej nie zrobiłam tym starszym pacjentom zdjęć, nie poprosiłam o ich zgodę na to. Do dziś mam przed oczami obrazy m.in. pana, który siedział 11 godzin na wózku inwalidzkim i nikt z personelu nie zapytał czy chce siku, pić, jeść, czy pomóc, czy może by się trochę przeszedł. To ja zapytałam, czy przynieść mu kanapkę i wodę.

Była tam też młoda omdlewająca dziewczyna. Siedziała kilka godzin na twardym krześle. Widziałam jak wyciągnęła rękę do przechodzącej obok osoby w białym kitlu, prosząc, czy ta może podprowadzić ją do toalety. Usłyszała tylko: "nie jestem od tego". Wstałam i poszłam z nią do ubikacji.

Poznaj 5 zaskakujących oznak demencji
Poznaj 5 zaskakujących oznak demencji [6 zdjęć]

Demencja to termin opisujący objawy, takie jak zmiany osobowości, utrata pamięci, zaniedbywanie higieny

zobacz galerię

Na takim oddziale powinien być ktoś, kto pomaga czekającym ludziom, kto poda coś do picia, przyniesie kanapkę. Proszę pamiętać, że tam dla ludzi czekających wiele godzin nie są przewidziane żadne posiłki. Proszę sobie wyobrazić, kto czeka 20 godzin, jest cukrzykiem i musi często jeść drobne porcje... No, ale czego ja chcę, skoro pewnie nikt takiej osoby nie zapyta, na co choruje.

Mojego ojca nikt podczas tej prawie doby na SOR-ze nie zapytał, jakie leki przyjmuje, na co choruje. Nikt nie powiedział panu z leżanki obok, że ma nie jeść i nie pić, bo za chwilę będzie miał badanie, które powinno się robić na czczo. Nikt nie zaproponował starszym ludziom, którzy byli tam sami, bez żadnej rodziny, nie zaproponował nic do jedzenia.

Pytałam więc panie pielęgniarki, czy trzymałyby w takich warunkach, bez jedzenia swojego 80-letniego dziadka czy ojca. Spuszczały tylko głowy. Ok, może to była już dziesiąta godzina ich dyżuru, może czekały już tylko na to aż skończą pracę i będą mogły pójść do domu.

Tłumaczy je pani?

Nie, próbuję zrozumieć. Kiedyś spędziłam kilka nocy na SOR-ze w szpitalu przy ul. Szaserów w Warszawie. Przygotowywałam materiał o dr Magdalenie Kozak lekarzu ratowniku i żołnierce. I tam też był tłum pacjentów. I byli lekarze i pielęgniarki, ale nikt nikogo nie ignorował. Widziałam, jak można pracować z poświęceniem, chociaż czasami ma się bardzo, ale to bardzo dosyć, szczególnie w dwudziestej godzinie dyżuru. A do tego trzeba wypełniać dokumentację medyczną. Wie pani, wydaje mi się wszystko sprowadza się do tego, by pozostać człowiekiem.

I widzieć w pacjencie człowieka.

Oczywiście. To nie nos, palec czy udar trafił na SOR. To nie noga przyjechała z wypadku, to nie zawał przywieźli, bo to przyjechała pani Stasia z Jerozolimskich, lat 94, która jest sama, mąż od dawna nie żyje, córka mieszka w Kanadzie.

Po raz kolejny mówię o tych starszych ludziach, bo chyba jednak stanowią większość na SOR-ach. Wtedy, na Wołoskiej było sześciu albo siedmiu takich niezaopiekowanych staruszków. Chyba wszystkich przywiozło pogotowie. Pewnie ktoś zasłabł, ktoś się źle poczuł, ktoś miał bardzo wysokie ciśnienie, kogoś zastali sąsiedzi leżącego na schodach klatki schodowej.

Przecież wystarczyłoby, gdyby pielęgniarka bądź lekarz powiedzieli: "pani Kowalska, ma pani swoje lata i już całkowicie zdrowa nie będzie, bo takie jest życie, ale zrobimy pani badania, podamy kroplówkę z lekarstwem i mamy nadzieję, że się pani poprawi. A może warto by było, aby została pani na obserwację. No, ale to trzeba poczekać na wyniki badań".

Pytała mnie pani o prawa, o to czy pacjenci je znają. Myślę, że ci starsi ludzie boją się odezwać, o coś poprosić. Nie awanturują się. Choć, mam wrażenie, że jak "klient jest awanturujący się", to zostanie szybciej załatwiony. Nie mówię o chamskich reakcjach i ubliżaniu, tylko zwróceniu na siebie uwagi i pokazaniu, że jestem tu człowiekiem, a nie nosem czy wyrostkiem.

Pani była tą "awanturującą się"?

Dopiero na koniec, w 22. godzinie pobytu mojego ojca na SOR-ze. Byłam awanturującą się dziennikarką. Okazało się nawet, że wezwano policję. Powiedziałam im, że tak jak oni jestem w pracy. Byli trochę zmieszani, myślę, że doskonale rozumieli moje zachowanie. Spisali moje dane z legitymacji dziennikarskiej i na tym się skończyło.

Mam nadzieję, że całe to zdarzenie sprawiło, że personelowi chociaż na te 2-3 godziny otworzyły się oczy, że zaczęli inaczej traktować pacjentów. Zresztą, kiedy opisałam tę sytuację, odezwali się różni ludzie, ci którzy byli pacjentami i rodzinami pacjentów. Opisywali swoje historie z SOR-ów, często makabryczne, często zakończone śmiercią. Odezwała się kobieta, której ojciec trafił na SOR na Wołoską i tam mu nie udzielono pomocy, tylko z niewiadomych przyczyn przewieziono do innego szpitala, w którym ten człowiek zmarł. Skontaktowali się ze mną także lekarze i pielęgniarki.

Z pretensjami?

Też.

Czy było pani przykro, kiedy czytała pani pod swoim wpisem negatywne komentarze od środowiska medycznego?

Negatywne równoważyły się z pozytywnymi. Pisali, że się nie znam, że nie rozumiem tej pracy. A ja uważam też, że skoro jestem dziennikarką, to mam obowiązek również lekarzom patrzeć na ręce. Kilka lat temu zajmowałam się sprawą prof. Chazana i nadużywania przez niego kompetencji dyrektorskich w szpitalu przy Madalińskiego w Warszawie. Teraz jeden z doktorów powiedział mi, że w końcu ktoś napisał prawdę i pokazał jak jest na SOR-ach. Sam pracuje na jednym z warszawskich SOR-ów. Opowiadał o pacjentce, która leżała na SOR-rze przez osiem dni.

Bo?

Bo czekała na przyjęcie na konkretny oddział. Na oddziale jednak nie było miejsca, z SOR-u obawiano się ją wypuścić. Później się okazało, że w tym czasie na oddział przyjęto 14 osób, z pominięciem SOR-u. Ten doktor rozmawiał ze mną bardzo szczerze, mówił że modli się o to, by nie trafić nigdy do szpitala, nie przechodzić przez SOR. Modli się o to, by umrzeć ze starości, a nie chorować.

Przeczytaj także:

Dodał, że wielu pacjentów umiera na SOR-ach, w szpitalach, bo są nienależycie zaopiekowani i że oczywiście trudno to udowodnić, bo na wszystko z reguły są papiery, procedury są wykonane i udokumentowane. On i inni powtarzali, że jeśli nie ma się znajomego lekarza w szpitalu albo chociaż pielęgniarki, to w szpitalu nie będzie się traktowanym, jak należy. I to jest największe zło, bo okazuje się, że jeśli jest się zwykłym pacjentem, to jest się nikim.

Historie, o których pani mówi, pokazują słabość systemu.

Tak, ale za systemem stoją ludzie. To, że system jest zły, wszyscy wiemy. Dyrektor SOR-u z innego szpitala powiedział mi, że za tym hasłem: system jest zły – pracownicy SOR-ów bardzo chętnie się skrywają. Tym złym systemem tłumaczą sytuacje, do których nigdy nie powinno dojść.

Z drugiej strony od tego samego doktora słyszę, że na jednym dyżurze jest zaledwie dwóch lekarzy, którzy muszą ratować zdrowie, a często życie aż 130 pacjentów, więc nie ma siły, by byli empatyczni i pochylali się nad każdym tak, jak powinni. No, ale czasami wystarczy podnieść kąciki ust... I oni po studiach, kiedy trafiają na taki oddział, mają w sobie pokłady empatii, są dobrze nastawieni do pacjentów.

I co, później o tym zapominają?

Nie wiem. Może patrzą na to, jak się zachowują ich starsi koledzy po fachu. Oczywiście nie wszyscy. Jest przecież wielu wspaniałych lekarzy.

Niedawno trafiłam z córką na SOR w Giżycku. Byliśmy na wakacjach. Późnym wieczorem córka się przewróciła, narzekała na ból stopy. Nic nie puchło, więc sądziłam, że to tylko stłuczenie. Rano jednak nóżka spuchła. Pojechałyśmy do szpitala. Tam na SOR-ze powiedziano, że skoro do zdarzenia doszło dzień wcześniej, nie przyjmą dziecka i mamy się udać do przychodni.

Na szczęście było blisko. Przyjął nas dr Pułjanowski. Obejrzał stopę, powiedział, że na jego oko to skręcenie i pęknięcie jednej z kostek stopy. Po czym wyjął plansze, pokazał układ kostny stopy, wyjaśnił, co się mogło stać i zanim wysłał na RTG, to jeszcze uspokoił, że jeśli potwierdzi się jego przypuszczenie, to włoży stópkę w lekką skorupę żywiczną.

Kiedy czekałyśmy w krótkiej kolejce do gabinetu RTG rozmawiałam z dwiema pacjentkami doktora - jedna po wszczepieniu endoprotezy, druga bodajże po operacji kolana. Mówiły, że ten doktor zawsze wszystko wyjaśnia, że wychodzi z założenia, że pacjent musi być szczegółowo poinformowany, no i że przyjeżdżają do niego pacjenci z całej Polski... No i jeszcze, lekko podnosi kąciki ust. No, ale to wszystko nie działo się na SOR-ze, tylko w przychodni.

Część pacjentów przychodzi na SOR, żeby ominąć kolejki w przychodniach.

I oni oczywiście robią też tłum na SOR-ach. Ale ja ich rozumiem.

Bo to sposób na szybszą diagnostykę...

Dziwi się pani tym ludziom? Skoro w przychodni rejonowej słyszą, że tomografię mogą zrobić dopiero za pół roku, a kardiolog przyjmie ich za 11 miesięcy. Myślę, że gdybym była w ich sytuacji, działałabym podobnie.

Znowu wracamy do systemu.

Tak, tylko że w tym systemie najbardziej cierpią pacjenci. Pamiętam staruszkę, która trafiła na SOR na Szaserów. Upadła i bolało ją biodro. Dr Magda Kozak zapytała, w którym miejscu boli i kiedy się przewróciła. Okazało się, że dwa tygodnie wcześniej. Nie zgłosiła się do lekarza rodzinnego, bo wiedziała, że ten będzie ją odsyłał do innych i przepisze co najwyżej tabletkę przeciwbólową. Miała świadomość, że na SOR-ze, choć trzeba poczekać, to i prześwietlenie, i diagnozę można załatwić za jednym zamachem.

Może też liczyła na to, że będzie mogła kilka dni pobyć w szpitalu. No, bo jak włożą ją w gips, to w domu sama sobie nie poradzi... W szpitalu lepiej, wygodniej.

Dr Kozak mówiła mi o staruszkach podrzucanych na SOR przez swoje dorosłe dzieci. Zamawiają pogotowie, tłumaczą, że mama bądź tata gorzej się czują, że oni nie wiedzą, co robić. Karetka zabiera dziadka czy babcię, a młodzi jadą na wakacje, spędzają święta bez tego balastu, którym na co dzień są ich starzy rodzice.

Wiem, że wszyscy chcemy być młodzi, piękni, wysportowani i oczywiście zdrowi i że najlepiej by było, gdyby starość nie istniała, gdyby nam nie przeszkadzała w naszym wspaniałym życiu. Chowamy ją w domach starców, w szpitalach.

I nie szanujemy. I jak się przekonałam, nie szanują też lekarze i pielęgniarki. Niedawno rozmawiałam z Janem Rulewskim, opozycjonistą, który w PRL-u przesiedział za swoją działalność siedem lat. W stosunku do tego, czego doświadczył użył sformułowania "przekroczenie granicy godności". Od razu pomyślałam, że "przekroczenie granicy godności" to właśnie to, czego doświadcza bardzo wielu pacjentów w szpitalach.

Tam za często zapomina się o człowieczeństwie i zapomina o tym cały personel medyczny.

Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze