Rozenek mówi, jakie miał objawy. "Udar nie pojawił się jak grom z jasnego nieba"
Jacek Rozenek, aktor, lektor, coach i animator kultury w maju 2019 roku, w wieku 50 lat, przeszedł rozległy udar niedokrwienny mózgu i dowiedział się, że ma ciężkie zaburzenia kardiologiczne. Na kanwie jego doświadczeń powstał film dokumentalny i książka autobiograficzna "Padnij, powstań". Te dwa tytułowe słowa najlepiej oddają walkę Jacka Rozenka z niemocą własnego ciała.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski: Udar to trzecia przyczyna zgonu i pierwsza przyczyna niepełnosprawności w Polsce, a mimo to trudno chyba wyobrazić sobie taki scenariusz dla siebie.
Jacek Rozenek: Tak, choć w moim przypadku udar nie pojawił się jak grom z jasnego nieba, mimo to zignorowałem pewne sygnały. Miałem dwa przeduarowe symptomy: zniekształconą mowę oraz zaburzenia świadomości.
To był dzień jak każdy inny. 13 maja jechałem do Tczewa na konferencję, którą miałem prowadzić. O godzinie 11.55 zatrzymałem się na parkingu, nastawiłem budzik na godz. 12.15. Takie minidrzemki zawsze dobrze mi robiły. Ale tym razem sen nie pomógł, czułem się coraz gorzej.
Po trzech godzinach, w stanie przypominającym malignę (wysoka gorączka z zaburzeniami świadomości - przyp. red.), zrozumiałem, że muszę zwrócić się po pomoc. Miałem opadający kącik ust, problemy z widzeniem, sparaliżowaną prawą stronę ciała, bełkotałem. Dramatyzmu dodawał fakt, że umysł działał bez zarzutu. To ciało stało się moją pułapką.
Gdybym zapytała, co czuje człowiek, który doznaje udaru, to jak opisałby pan emocje temu towarzyszące?
To były skrajne emocje, bo moje życie było zagrożone. Miałem bardzo niską frakcję wyrzutową serca - niespełna 10 proc. przy normie 70 proc. Wtedy dostałem podwójnego udaru. Przy tym byłem przytomny i świadomy.
Dziś mogę powiedzieć, że ostatnie cztery lata były latami wyciętymi z życiorysu. To szczególnie dotkliwe dla człowieka, który był aktywny zawodowo, realizował się. Robiłem karierę, miałem nazwisko, pewne zasoby. I w ciągu chwili straciłem wszystko. Nie było żadnej taryfy ulgowej dla mnie. To straszliwa choroba.
W Polsce często mówimy o udarze, o pierwszych objawach, o prewencji, ale bardzo mało o tym, co się dzieje "po".
Ta choroba to jest test. Miałem 50 lat, ćwiczyłem crossfit, byłem w dobrej formie. Żaden lekarz nie był w stanie wyjaśnić mi, dlaczego doznałem udaru. "Jest pan aktorem, ciężko pracuje, na pewno jest pan narażony na duży stres" - tak mi mówili. Nie wierzyłem w to, co słyszę. Jaki stres? Nie kupowałem tego, bo praca nie była dla mnie stresem, ale przyjemnością.
Odbyłem długą, samotną podróż. Rokowania były fatalne, miałem skończyć na wózku inwalidzkim. Byłem jednak niepokornym i rogatym pacjentem, dlatego dziś jestem tu, gdzie jestem, wcale nie na wózku.
Wszyscy jesteśmy samotni w obliczu choroby?
Nie pozwoliłem nikomu na opiekę nade mną. Byłem z tym sam i sam chciałem ponieść koszty, nawet te najstraszliwsze. Mieszkałem w pojedynkę, a nie byłem w stanie przygotować posiłku, każdy krok był dla mnie wyzwaniem. Mimo to chciałem samodzielnie pokonać chorobę. Nie chciałem żyć, obarczając kogoś swoją niepełnosprawnością i niemocą.
Wszyscy pytają mnie, skąd brałem motywację. Nie miałem żadnej motywacji - odpowiadam, choć nikt mi nie wierzy. A to jest prawda. Ta choroba niesie za sobą bardzo poważne konsekwencje dla psychiki. Oprócz tego, że odebrała mi zdolności motoryczne, mowę, nie mogłem się poruszać, to jeszcze dopadł mnie niewiarygodny wręcz pesymizm, który odbiera całkowicie wolę walki.
Tu nie ma miejsca na motywację, była we mnie tylko ogromna miłość do moich trzech synów. Wyszedłem z choroby choćby dla nich.
My w ogóle jako ludzie jesteśmy samotni i nic nie jest w stanie zredukować tego dojmującego bólu samotności - żadne domy, samochody, blichtr współczesnego świata. Choroba jest takim stanem, kiedy musimy się zatrzymać i wtedy do nas to dociera. Wówczas to poczucie samotności jest straszne. Chcę jednak pokazać wszystkim chorym, że da się z tego wyjść mimo przeciwności.
Ale droga do zdrowia jest długa, samotna i żmudna. Wspomniał pan w jednym z wywiadów, że na rehabilitację musiał wydać ponad 1,5 mln zł.
Jest ogromna przepaść między potrzebami pacjenta a systemem ochrony zdrowia. Tak jest wszędzie, nie tylko w Polsce. Jeśli mamy bardzo duże pieniądze, znajomości i dojścia do odpowiednich lekarzy, wtedy droga do zdrowia jest prostsza.
Mogę przyznać, że miałem dostęp do dobrych lekarzy i popularność mi bardzo pomogła, ale chcę podkreślić, że do zdrowia dochodziłem sam. Lekarze uratowali mi życie, ale w momencie, kiedy zostałem wypisany ze szpitala, odstawili mnie na boczny tor, bo byłem tykającą bombą. I wtedy musiałem sam o siebie zadbać.
W jednym z wywiadów przyznał pan, że ćwiczył pan każdego dnia przez kilka godzin. I to trwało kilka lat.
Wszystkie aktywności, które brałem na siebie, były bardzo ryzykowne. Mogłem nie przeżyć. Żaden lekarz nie pozwolił mi na jazdę na rowerze, a ja rok po udarze musiałem na ten rower wsiąść. Rehabilitant przyjmował mnie 32 km od domu, mogłem się tam dostać taksówką, na którą nie miałem pieniędzy, transportem miejskim, na który też nie miałem pieniędzy, albo na rowerze. Robiłem więc codziennie ponad 60 km i to nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, że musiałem.
Chodziłem na basen prawie codziennie, choć mogłem poruszać tylko lewą ręką, prawa była nieruchoma. Dziś żartuję sobie, że dlatego pływałem w kółko. Po dwóch latach byłem w stanie przepłynąć dwieście metrów, mimo że już pół roku po udarze nienawidziłem basenu. Do dziś na samą myśl mam dreszcze. Pierwszą kromkę chleba ukroiłem dwa lata po udarze, a próby podejmowałem codziennie od piątego miesiąca od czasu wyjścia ze szpitala.
Zrozumiałem w pewnym momencie, że to jest klucz do powrotu do rzeczywistości. Chciałbym, żeby wszyscy udarowcy wiedzieli, że do zwalczenia słabości potrzeba ciężkiej pracy. Że sukces po udarze to nie jest samodzielne przygotowanie herbaty, to jest tylko kolejny krok. A sam usłyszałem kiedyś, że sukcesem będzie, gdy w swoją prawą rękę chwycę szklankę z herbatą i podniosę ją do ust. Gdy dziś o tym myślę, chce mi się wrzeszczeć.
Czy doświadczenie udaru czegoś uczy? Doceniać bardziej życie, dbać o zdrowie? A może wręcz przeciwnie zostawia lęk i niepewność?
Gdyby moje życie wówczas się skończyło, to skończyłoby się w momencie, kiedy nic jeszcze nie udało mi się zrobić. Nie skończyłem wychowywać moich synów, dlatego nie chciałem odchodzić. Wiedziałem, że jeszcze im się przydam. Chciałem więcej sensu w życiu, bo do tamtego momentu za dużo było w nim szukania przyjemności.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.