Trwa ładowanie...

Towarzyszy umierającym w ostatnich chwilach. "Śmierć to etap życia"

 Karolina Rozmus
27.10.2023 20:44
"Medycyna nie jest po to, żeby nas zawracać z drogi śmierci"
"Medycyna nie jest po to, żeby nas zawracać z drogi śmierci" (Getty Images, archiwum prywatne)

W social mediach edukuje na temat opieki paliatywnej i śmierci. W noc poprzedzającą naszą rozmowę towarzyszyła w procesie odchodzenia jednego ze swoich podopiecznych. - W momencie aktywnej agonii nadchodzi punkt bez powrotu, żadne nerwowe ruchy i medykalizacja już nic nie dadzą – mówi Katarzyna Kałduńska, pielęgniarka paliatywna.

Karolina Rozmus, Wirtualna Polska: O śmierci mówimy trochę więcej, nieco mniej jej się boimy. Lubimy oglądać nie tylko horrory, ale nawet funeralne tiktoki.

Katarzyna Kałduńska, pielęgniarka paliatywna z wieloletnim doświadczeniem, prezes Fundacji Dom Hospicyjny i założycielka Domu Hospicyjnego w Pruszczu Gdańskim: Mimo kultury konsumpcjonizmu coś tam nas "drapie", uwiera. Świta nam w głowie taka myśl, że życie prowadzi do śmierci. Zaglądamy więc za tę kotarę, a umożliwiają nam to choćby funeralne tiktoki, m.in. nagrywane przez osoby w stanie terminalnym.

"My nie uśmiercamy, medycyna paliatywna niczego nie przyspiesza, ale też nie opóźnia"
"My nie uśmiercamy, medycyna paliatywna niczego nie przyspiesza, ale też nie opóźnia" (Arch. prywatne)
Zobacz film: "Jak zachowuje się ciało człowieka przed śmiercią?"

Śmierć to etap życia, dopuszczajmy ją do świadomości, bo jeśli nie zrobimy tego odpowiednio wcześnie, to potem będzie nam trudniej. W toku pracy zrozumiałam, że śmierć może dotknąć nie tylko mojego bliskiego, ale i mnie, w każdej chwili. Przyjęłam to za pewnik i dlatego mogę pracować w zawodzie.

Ale lubimy się bać, pod warunkiem, że to strach przed czymś, co na pewno nam nie grozi.

To taki bezpieczny, kontrolowany lęk, który jest trochę "funem". Chociaż uważam, że każdy artykuł o umieraniu, a nawet przejście się z dzieckiem po osiedlu w czasie Halloween, jest bodźcem do tego, by dyskusję na temat śmierci rozpocząć.

@kasik1981 #DomHospicyjnywPruszczuGdanskim #zdrowie #pruszczgdanski #opiekapaliatywna #pielęgniarstwo #powiatgdanski #śmierc #życie #hospicjum #hospicjum #pielegniratwo #powiatnowodworski #NFZ #TVN ♬ Che La Luna - Louis Prima

Kościół katolicki nie daje nam pewnych odpowiedzi, obserwuję też taką pełzającą laicyzację, która pozwala mimo wszystko uświadomić nam, czym jest śmierć bez religijnej otoczki. Choć wciąż wielu z nas zwraca się w tę stronę pod koniec życia, to jednak to zwracanie jest coraz rzadsze. W hospicjum członkiem interdyscyplinarnego zespołu hospicyjnego jest kapelan lub inny duchowny, ale jeśli ktoś jest ateistą, nie ewangelizujemy go na siłę.

Czym jest śmierć? Popkultura wpoiła nam przekonanie, że jest mgnieniem oka, a nawet te funeralne tiktoki pokazują, że to proces.

Przewrotnie powiem tak: ile czasu trwa nasze "stawanie się"? Ciąża trwa ok. 40 tygodni, to długi, wielomiesięczny proces, w czasie którego stajemy się gotowi do rozpoczęcia pewnego etapu. Podobnie może być w przypadku fizjologicznego procesu, jakim jest śmierć z tzw. przyczyn naturalnych. Obserwuję to w hospicjum. Proces umierania jest długotrwały. Tak samo, jak mamy etapy ciąży i porodu, tak mamy etapy umierania.

Stan agonalny trwa od kilku godzin do trzech dni, w zależności od wieku, kondycji serca czy wreszcie stanu odżywienia. Jest wtedy taki moment, który poprzedza aktywną agonię, kiedy jest szansa, żeby umierającego z tej drogi na chwilę zawrócić, np. przez reanimację. Nie każdy niestety rozumie, że najczęściej to ratowanie życia po to, żeby za chwilę proces umierania rozpoczął się ponownie.

@kasik1981 Odpowiadanie użytkownikowi @Atei222 #domhospicyjnywpruszczugdanskim #pomoc #fundacjadomhospicyjnywpruszczugdanskim #hospicjum #pielęgniarka #hospicjumdomowe #opiekapaliatywna ♬ dźwięk oryginalny - Kasia Kałduńska

W momencie aktywnej agonii nadchodzi punkt bez powrotu, żadne nerwowe ruchy i medykalizacja już nic nie dadzą. Podejście paliatywne od klinicznego różni się tym, że my zgadzamy się na śmierć i nie próbujemy jej przeszkadzać. Oczywiście nie uśmiercamy, medycyna paliatywna niczego nie przyspiesza, ale też nie opóźnia.

Śmierć wysyła pewne sygnały, których my, bliscy często nie rozpoznajemy. One tak się ładnie nazywają, "dzwony śmierci", "grzechotka śmierci", a to fizjologia.

W stanie preagonalnym ludzie tracą zainteresowanie życiem, nie cieszy ich ulubiony program w telewizji, nie interesują ich wnuki, zdawkowo odpowiadają na pytania, bywają refleksyjni, patrzą gdzieś w dal, jakby właśnie zaglądali już za tę kotarę. Tracą apetyt i odmawiają picia. Ograniczają swoje aktywności do obrębu łóżka.

Gdy zaczyna się agonia, wyostrzają się rysy twarzy, skóra staje się mniej elastyczna, pacjent przestaje oddawać mocz, co jest skutkiem odwodnienia, w tym wypadku będącego mechanizmem samoregulującym. Dlatego też podkreślam, że medycyna nie jest po to, żeby nas zawracać ze ścieżki śmierci.

Twarz robi się woskowa, lekko szara, choć u pacjentów np. z zaburzeniami pracy wątroby skóra żółknie. Skóra może stać się zimna, pojawia się sinica, plamy na skórze związane z zaburzeniami krążenia. Możemy obserwować drżenia kończyn, niekontrolowane ruchy, które wskazują na zakłócenia pracy układu nerwowego. Zmienia się oddech, staje się płytszy czy rzężący, pojawiają się nawet przerwy w oddychaniu.

Wreszcie może pojawić się złudny przebłysk życia. Miałam takiego pacjenta, który wybudził się z letargu, zażądał posiłku i poprosił o swój mundur. Kazał się w niego ubrać, zasiadł do posiłku, a po dwóch godzinach umarł na fotelu.

Ponoć za "kotarą śmierci" umierający coś widzą.

Widzą bliskich zmarłych, nie tylko ludzi, ale też zmarłe zwierzęta. Wcale nie pod wpływem silnych leków, jak opiaty czy psychotropy. Takie wizje mają też ludzie, którzy leków nie dostają w ogóle. Na kilka tygodni czy dni przed śmiercią pacjenci nam mówią: "Odsuń się", "Widzę kogoś, nie przeszkadzaj, rozmawiam". Dla nas to kolejny zwiastun śmierci.

Hospicjum, przedsionek śmierci, tu się idzie umierać.

Tu się żyje, niekiedy latami, ale nie walczymy rozpaczliwie o to życie. Kiedy możemy, podejmujemy próby: dbamy, żeby pacjent jadł, podajemy antydepresanty, żeby trochę poprawić nastrój. Wreszcie przychodzi moment, kiedy widzimy, że piec, który jest niewydolny, powoli wygasa i dokładanie węgla może sprawić, że on wybuchnie. Pozwalamy więc mu wygasnąć. W agonii nie podłączamy kroplówek, nie zmuszamy do picia, łagodnie wprowadzamy organizm w kolejny etap życia, jakim jest śmierć.

Pielęgniarki paliatywne muszą być odporne na śmierć czy raczej ból z nią związany.

Jeśli boli cię śmierć pacjenta, to znaczy, że musisz zmienić pracę. Ale to jest proces, bo gdy byłam młodą pielęgniarką, ogrom śmierci w szpitalu mnie przytłoczył. Umierały przy mnie dzieci na oddziałach, pamiętam dyżur, kiedy było sześć zgonów, a my nie mieliśmy gdzie wywozić zwłok. Wszechogarniająca śmierć na chwilę sprawiła, że miałam wątpliwości. Przetrwałam to i nie chodzi o zatracenie empatii, lecz o to, by nie przechodzić żałoby po pacjentach.

My w hospicjum nie zastępujemy rodziny, nie możemy wchodzić w ich kompetencje. Nie mamy prawa uzurpować sobie czyjegoś żalu i żałoby. Nie znoszę, gdy medyk mówi: "umarł MI pacjent". To nie są moje dzieci, które umierają, to nie moi rodzice, to nie moi przyjaciele. Ale przyznam, że były kilka razy przyjaźnie. Nie żałuję, bo czegoś mnie to nauczyło.

To muszą być wyjątkowe historie.

Zapamiętam odchodzenie Grzesia, chorującego na rdzeniowy zanik mięśni, który w wieku 14 lat zapytał mnie, jak będzie umierał, co mu podam, czy się udusi. Kazał sobie obiecać, że nie udusi się i że przy nim będę. Trzeba pamiętać, że dzieci też mają prawo do śmierci, one też umierają. Rodzina Grzesia to respektowała. Mógł mieć PEG (przyp. red. żywienie dojelitowe, pozwala dostarczyć pokarm bezpośrednio do żołądka), ale nie zgodził się, miał sondę, którą sobie niesprawną rączką zakładał. Był niesamowity. Gdy widzieliśmy, że śmierć jest coraz bliżej, powiedział, że nie chce respiratora. "Absolutnie nie chcę być na baterie". Zmarł na dwa miesiące przed osiemnastymi urodzinami.

Pamiętam też Kubę, chorował na dystrofię mięśniową Duchenne'a. Szalałam za nim, ale jego nie można było nie kochać. Byłam z nim sześć lat, Kuba też odchodził na własnych warunkach. Zapytał mnie kiedyś, czy jak zapali papierosa, to umrze, bo chce tego spróbować, jak inni rówieśnicy. Na wizycie pielęgniarskiej odbył się "akt" zapalenia papierosa za zgodą rodziców. Zabrałam go kiedyś do klubu, chciał zobaczyć dyskotekę, chciał pić shoty. I to marzenie też udało się spełnić. Kuba zmarł, gdy miał 22 lata.

Obaj chłopcy byli dla mnie nauczycielami życia, nie tylko umierania. Żyli "na pełnej petardzie" i nie przestraszyli się śmierci. Obaj odmówili respiratorów i życia "na baterie", ale też mieli rodziców, którzy wyzbyli się egoizmu posiadania dziecka za wszelką cenę.

Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze