W Polsce obrazoburcze i karalne. W innych państwach chętnie wybierają taki pochówek
Renata Kuryłowicz, czyli Renata z Worka Kości, to właścicielka cocktail baru o tej samej nazwie, gdzie prowadzi wykłady z kryminalistyki i kryminologii. Jest historyczką sztuki, tworzy podcast, pisze i opowiada o zbrodniach, egzekucjach i makabrze. Szczególne miejsce w jej zainteresowaniach zajmuje antropologia śmierci, w tym tematy związane z pochówkiem i towarzyszącymi mu tradycjami na całym świecie.
Karolina Rozmus, Wirtualna Polska: Jak wygląda kwestia pochówków w Polsce? Czy kremacja coraz mocniej przechodzi do świadomości Polaków?
Renata Kuryłowicz: Nie mamy oficjalnych danych, jaka liczba kremacji odbywa się w Polsce. Przyjmuje się, że stanowią około jedną trzecią pogrzebów i można mówić o tendencji wzrostowej. Za to na wschodzie Europy, np. na Białorusi czy w Rosji, kremacje stanowią zaledwie dziesięć procent.
Oczywiście wynika to z tradycji i przywiązania do pewnych zasad. Na przykład w Chinach, choć kremację finansuje państwo, to na ten sposób pochówku decyduje się tylko połowa populacji. Z kolei w Japonii, gdzie spopielenie zwłok ma bogatą symbolikę i należy do tradycji, kremacje stanowią ponad 99 proc. wszystkich pochówków.
W Polsce pochodzące z 1959 r. przepisy jasno określają, co się dzieje z naszymi prochami po kremacji. Na Zachodzie prawo jest znacznie bardziej liberalne.
Gdybyśmy chcieli zrobić coś z prochami naszych bliskich, jedyną opcją jest umieszczenie ich w urnie i w kolumbarium, nic więcej nam nie wolno. Na pewno nie możemy trzymać prochów na kominku czy rozsypać ich w ogródku. Mamy przestarzałe prawo, co podkreślał już prof. Zbigniew Religa, gdy był ministrem zdrowia. To prawo ma się nijak do bezpieczeństwa epidemiologicznego kraju, bo prochy ludzkie sanitarnie są neutralne.
Na przykład w Japonii tradycja związana z kremacją jest bardzo długa i ma jeden ciekawy element. Ponieważ nasze ciało zamienia się w proch, ale kości nie do końca, to w trakcie ceremonii kotsuage kości zmarłego po kremacji przekazuje sobie rodzina. Wszyscy, łącznie z dziećmi, używając w tym celu pałeczek, segregują kostkę za kostką i w określonej kolejności składają szczątki do urny. Rytuał jest bezpieczny, sterylny i dowodzi szacunku oraz miłości do skremowanego zmarłego.
Wreszcie prochy niekiedy stają się pamiątką. Jeśli jednak myślimy o pamiątkach w postaci biżuterii kremacyjnej czy tatuażu kremacyjnego, niestety w Polsce te formy nie są legalne i grozi za nie kara pozbawienia wolności za bezczeszczenie zwłok.
Chciałam zapytać raczej o rozsypanie prochów, ale okazuje się, że to najmniej kontrowersyjny sposób obchodzenia się ze szczątkami ludzkimi po kremacji.
Prochy można przekazać firmie, która zrobi z nich wisiorek czy kolczyki, byśmy naszego bliskiego mieli zawsze przy sobie. Ale przecież biżuterię można zgubić lub może zostać skradziona. A co, gdy bliski staje się częścią naszej skóry? Bliższy kontakt ze zmarłym trudno sobie wyobrazić, choć oczywiście w niektórych kulturach funkcjonuje jeszcze kanibalizm pogrzebowy.
Do tatuażu trzeba odsypać ok. jedną łyżkę stołową prochów i przekazać do odpowiedniej firmy, a takie znajdują się w Niemczech czy Holandii. Prochy zostają oczyszczone z metali i zanieczyszczeń, które nie powinny mieć kontaktu z naszą skórą, a następnie mieszane są z tuszem. Taki tusz może zostać wykorzystany w studiu tatuażu.
Wróćmy do rozsypywania prochów.
W Polsce taka procedura jest obrazoburcza, ale i karalna, w wielu krajach Europy – absolutnie dozwolona, podobnie zresztą jak tzw. pochówki wodne. Akurat w ich przypadku jednak można skorzystać z małej furtki. By nasze ciało spoczęło na dnie wód, trzeba umrzeć na statku, ale na takim, który ma przed sobą ponad 24 godziny drogi do najbliższego portu. Trzeba się zatem znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie. I umrzeć.
Również grzebanie ciała w Polsce w kilku przypadkach może być problematyczne – cholera czy wścieklizna wymaga natychmiastowego złożenia ciała do grobu, a np. ebola – umieszczenia w specjalnym worku.
Choroby zakaźne stwarzają zagrożenie dla żywych z punktu widzenia epidemiologicznego, ale też każde ciało po śmierci w pewnym sensie może być niebezpieczne. Wskutek zachodzących po śmierci w naszym ciele procesów gnilnych uwalnia się szereg substancji zwanych potocznie trupim jadem. To śmiertelnie niebezpieczna trucizna, stąd praca np. w zakładzie pogrzebowym wymaga określonych procedur.
W Polsce przez pewien czas istniały tzw. ogrody pamięci, gdzie można było rozsypać prochy.
Był taki moment, bodajże do 2011 r., kiedy próbowano poluzować przepisy w Polsce. Nie udało się, łącznie rozsypano prochy około 100 osób na jednym z warszawskich cmentarzy. Natomiast niedawno powstał las pamięci na jednym z cmentarzy poznańskich. Uważam, że to pierwszy, maleńki krok Polski do przyszłości, do zmiany myślenia o śmierci.
W Niemczech lasy śmierci są bardzo popularne i mają aprobatę Kościoła katolickiego. Przypominam, że na południu Niemiec, w Bawarii, przywiązanie do tradycji i wiary jest bardzo silne, podobnie jak w Polsce. Czyli niekoniecznie to Kościół stoi na przeszkodzie, lecz - o czym już mówiłam - nasze przywiązanie do tradycji. Niestety ono wiele nas kosztuje, bo cmentarze pękają w szwach, nekropolie zabierają za dużo miejsca żywym i są nieekologiczne.
Stąd choćby pomysł, by chować ciało w pozycji wertykalnej, nogami do dołu?
W Australii istnieje taka możliwość. Upright burials to wydzielone miejsce cmentarne, gdzie organizowane są pochówki anonimowe. Jeśli ktoś chce, na specjalnym murze może zamieścić informację o tym, że w danym miejscu leży konkretna osoba, nie jest to jednak obowiązkowe. Pochówki pionowe nie są pomysłem nowatorskim, one pojawiały się już w historii wcześniej z uwagi właśnie na brak miejsca.
Lasy cmentarne czy upright burials to mniej kontrowersyjne metody pochówku. Ludzkie ciało można po śmierci przecież zamienić w nawóz.
Kompostowanie zwłok możliwe jest obecnie w kilku stanach USA przez firmę Recompose, która opatentowała tę metodę. Polega na złożeniu ciała w szufladzie z trocinami, lucerną i słomą, gdzie przez wiele dni ulega ono kontrolowanemu rozkładowi, który zamienia zwłoki w kompost. Finalnie rodzina może otrzymać kartonik z jednym metrem sześciennym kompostu i użyźnić zmarłym glebę. Może to budzić kontrowersje, choć na pewno nie takie, jak budzi dziś upłynnianie zwłok.
Resomacja to metoda, którą zaczerpnięto z zakładów przetwórstwa mięsnego. Zwierzęce resztki, które nie mogą trafić do konsumpcji, są upłynniane w urządzeniach, które w kilka godzin pod wpływem ługu i wysokiego ciśnienia zamieniają ciało w płyn. Etyczny problem tej formy polega na skojarzeniu z utylizacją odpadów. Nie chcemy myśleć o naszym ciele po śmierci jako odpadzie. Resomacja i kompostowanie są jednak ultraekologiczne w porównaniu z piecem krematoryjnym.
To, co najbardziej przemawia do mojej wyobraźni, to garnitur z grzybów, pomysł, który narodził się we Włoszech. Pojawił się w jednym z odcinków pani podcastu.
Ciało w embrionalnej pozycji wkłada się do "pokrowca" wykonanego z grzybów i składa płytko pod ziemią. Grzyby w bardzo krótkim czasie po prostu zjadają nasze zwłoki. Co jest jednak niezwykłe, to fakt, że organizmy te hodujemy, zanim umrzemy, specjalnie dla siebie, na szczątkach, które wytwarzamy za życia: paznokciach, włosach, złuszczonej skórze. Grzyby niejako uczą się, że stanowimy ich pożywienie. Kolokwialnie mówiąc: przyzwyczajają się do naszego smaku. Europejczycy nie są jeszcze gotowi na garnitur z grzybów, Amerykanie jak najbardziej tak.
A co z Europą? Mamy tu ciekawe i akceptowalne formy pochówku?
W Wielkiej Brytanii działa pewne przedsiębiorstwo, Aura Flights, które wystrzeliwuje nas po śmierci w atmosferę. Prochy umieszczane są w balonie, który eksploduje na wysokości 30 km. Całe przedsięwzięcie jest filmowane dzięki znajdującej się w balonie kamerze. Ma też wbudowany spadochron i GPS, dlatego kamera opada swobodnie na ziemię, gdzie można ją potem zlokalizować i obejrzeć nagranie z tego niezwykłego pochówku. Są też pochówki kosmiczne, horrendalnie drogie, dostępne dla badaczy, odkrywców czy pracowników NASA, którzy zasługują sobie na to, by spocząć np. na Księżycu czy jeszcze dalej.
Każda z tych form pochówku to akt nieodwracalny, ciało jest spopielane lub ulega rozkładowi. Jest jeden wyjątek i mam na myśli krionikę.
Założeniem kriogenizacji było zamrożenie ciała w momencie śmierci klinicznej i odmrożenie go wówczas, gdy medycyna będzie w stanie je wyleczyć. W praktyce kriogenizacja, która jest dopuszczalna w USA, odbywa się na ciałach martwych. Pytanie: jaki to ma sens, czy jest lub będzie sposób, by kiedykolwiek przywrócić tych martwych do życia?
Hipotetycznie stwarza to także zagrożenie: jeśli "odmrozimy" zmarłego, to kim on będzie w świetle prawa? Szereg moralnych znaków zapytania budzą kontrowersje związane z kriogeniką, dlatego w świetle prawa instytuty kriogenizacyjne są cmentarzami. Mimo to chętnych oczywiście nie brakuje.
Nie zmienia to faktu, że rozmowy o umieraniu wciąż są niewygodne.
Pamiętajmy, że umrzemy, nie zmieni tego żaden zabieg medycyny estetycznej ani miliardy Elona Muska. Nie jesteśmy równi w dostępie do opieki zdrowotnej, ale za to równi w śmierci. Nie unikajmy tematu śmierci, bo robiąc to, dajemy sobie pozwolenie na niszczenie naszego życia. Świadomość tego, że nasz czas jest ograniczony, pozwala z niego lepiej korzystać. Pamiętajmy, że zegar tyka.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.