Zaczęło się od raka piersi. Potem było już tylko gorzej
Agnieszka ma 30 lat. Niemal od dwóch lat walczy o życie z "paskudztwem". Zdiagnozowano u niej raka piersi. Zajął też węzły chłonne i płuca. Nowotwór okazał się bardzo agresywny. Nie jest łatwo z nim wygrać. Polski NFZ nie refunduje leku, który może pomóc.
1. Diagnoza
Luty 2016 r. To wtedy Agnieszka Kubis usłyszała, że w jej organizmie panoszy się rak.
- Zaczęło się od tego, że miałam powiększony węzeł pod pachą. Ćwiczyłam wtedy na siłowni, więc myślałam, że to z przeciążenia. Poszłam do internisty, a ten od razu skierował mnie na usg piersi. Później była wizyta u onkologa. Nic nie było pewne, ale wszyscy mówili tak, jakby wiedzieli, że to rak - mówi Agnieszka.
Kobieta nie brała nawet pod uwagę faktu, że to może być nowotwór, i to tak rozległy. - Mówiłam sobie: mam 30 lat, przecież to niemożliwe. Potem przyszło niedowierzanie. Strach przyszedł później - dodaje.
Co było po diagnozie? Natychmiastowa chemioterapia i utrata wszystkich włosów. Nie pomogło. Badania kontrolne wykazały, że stan kobiety nadal się pogarsza. Zastosowano kolejną chemię.
- Pierwsza chemia nigdzie nie zadziałała. Dopiero po czterech miesiącach zapytałam o możliwość przeprowadzenia badań kontrolnych. Nie wiedziałam wcześniej, że mam do tego prawo. Ja powinnam mieć inną chemię dwa, trzy miesiące wcześniej - mówi Agnieszka.
Kolejne chemioterapie działały albo na pierś, albo na płuca. - W Polsce jest tak, że jeżeli występuje chociaż odrobina postępu w chorobie, pacjent nie ma prawa do dalszego leczenia daną chemią. U mnie wyniki trochę się poprawiły, więc nie dostałam kolejnego wlewu. A słyszałam, że w takim wypadku bardziej szkodliwe jest zabranie chemii niż jej utrzymanie - tłumaczy kobieta.
Miesiące mijały. Pojawiły się zaburzenia neurologiczne. Agnieszka miała problemy z utrzymaniem równowagi. Nie była w stanie leżeć.
- W sylwestra nie mogłam położyć się spać. Miałam zawroty głowy i wymioty. Niezły sylwester, co (śmiech)? Pojechałam do szpitala. W rezonansie wyszło, że mam przerzuty w mózgu. To był guz zagrażający życiu. Po pięciu dniach miałam operację - wspomina Agnieszka.
Lekarze zdecydowali o wycięciu guza z móżdżku. Reszta miała zaniknąć pod wpływem radioterapii i kolejnej chemioterapii. Miało być lepiej.
- Dzisiejsza medycyna nie umie sobie jeszcze poradzić z tym "paskudztwem", które mnie dopadło. Wspomagam ją alternatywną - chińską odmianą, ziołolecznictwem i antynowotworową dietą – tłumaczy Agnieszka Kubis.
Ktoś podpowiedział jej, by skontaktowała się z lekarzem medycyny niekonwencjonalnej.
- Nie tylko chemia i tabletki mogą pomóc. Przykład? Miałam złe parametry wątroby. Lekarze od razu przepisali mi leki. Wręcz nie było innej opcji. A ja słyszałam o właściwościach ostropestu. Powiedziałam o tym lekarce. Wyśmiała mnie! A ja stwierdziłam, że zaryzykuję. I moje wyniki naprawdę się polepszyły - wymienia kobieta.
Agnieszce przepisane zostały też polskie zioła - mięta, majeranek, ziele dziurawca. Jak sama mówi, w smaku są średnie. Ale działają.
2. Leczenie niekonwencjonalne
Jak jest obecnie? Kobieta jest na etapie metod niekonwencjonalnych. Stosuje wlewy z witaminą C. Je zgodnie ze specjalnie opracowaną dietą i korzysta z usług bioenergoterapeuty.
Sprawdź również:
- Wlewy z witaminą C kosztują 2500 zł na miesiąc. Właśnie dlatego sama zaczęłam je sprowadzać. Mam pielęgniarkę, która podaje mi kroplówkę w domu. Mówi, że jeszcze kilkanaście lat temu te wlewy stosowano w szpitalach. Były konwencjonalne. Teraz niewiele osób je stosuje. Niedawno nie potrafiłam wstać z łóżka. Dzisiaj czuję, że żyję - dodaje.
A jak wygląda jej dieta? Agnieszka po diagnozie usłyszała od lekarzy: "Jest pani chora, proszę więc jeść to, na co ma pani ochotę". Do tego na jej drodze stanął ok. 80-letni lekarz, który opowiedział jej, że gdy studiował, przez kilka semestrów każdy uczył się naturoterapii. Postanowiła coś z tym zrobić.
- Nie jem cukru, mięsa ani żadnych przetworzonych produktów. Na początku było ciężko, wymagało to przestawienia w głowie. Dzięki temu lepiej się czuję - mówi kobieta.
Skorzystała też z usług bioenergoterapeuty. Musiała. Kolana tak ją bolały, że pewnego dnia upadła przy wsiadaniu do tramwaju. Nikt jej nie pomógł. Nikt nie wyciągnął ręki.
- Pewnie myśleli, że młoda i nie może wejść do pojazdu, to na pewno pijana albo naćpana... To było straszne doświadczenie. Bioenergoterapeutę uważałam za szarlatana. Kompletnie w to nie wierzyłam! Pamiętam, że usłyszałam wtedy: "Pani po tej wizycie to już do mnie nie wróci, bo nie będzie potrzeby". I nie wróciłam, ból zniknął - dodaje.
Agnieszka ma marzenie. Jest nim uzbieranie środków na Kadcyle – lek stosowany w leczeniu inwazyjnego raka piersi. Koszt trzytygodniowego leczenia wynosi ok. 16 tys. zł. Rocznie jest to więc ok. 220 tys. zł. Kobieta nie jest w stanie sama tyle zapłacić.
Czy masz pewność, że dzięki tym lekom wygrasz z rakiem? - zapytałam Agnieszkę.
- Jest na to duża szansa, ale pewności nie ma. Kadcyle nie jest refundowany tylko w trzech krajach w Europie, w tym w Polsce. U nas dopiero zastanawiają się, czy zacząć go refundować. Może to jednak potrwać kilka lat. A ja tego nie doczekam - dodaje.
Przyjaciele Agnieszki założyli zbiórkę. Liczą, ze wspólnymi siłami uda się zebrać potrzebną kwotę. Pomóżmy. Ta ciepła kobieta musi żyć!
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.