"Życie na wózku może dawać spełnienie". Oleg Nowak, czyli "Lekarz na kółkach", o życiu bez ograniczeń
Oleg Nowak miał 18 lat i ambitne plany. Jednak, kiedy był nastolatkiem, wydarzył się wypadek. Upadek na snowboardzie był na tyle niefortunny, że mężczyzna został przykuty do wózka. Nie przeszkodziło mu to jednak w ukończeniu studiów medycznych. Dziś pracuje w zawodzie i jest prawdopodobnie jedyną osobą w Polsce, która rozpoczęła i ukończyła studia lekarskie jeżdżąc na wózku inwalidzkim.
1. Granica jest tylko w głowie
Ewa Rycerz, WP abcZdrowie: Pamięta pan to feralne wydarzenie z 2009 r.?
Dr Oleg Nowak: Nie za bardzo. Byłem wtedy w górach i jeździłem na snowboardzie. Na stoku był jakiś nieoznaczony uskok, którego ja prawdopodobnie nie zauważyłem, ale nic z tego nie pamiętam. Obudziłem się w szpitalu.
I jaka była pana pierwsza myśl? Miał pan 18 lat, przed sobą maturę, wymarzone studia.
Nie docierało to do mnie. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że moje życie musi ulec całkowitej zmianie. Szybko podjąłem rehabilitację, ale nie dawała ona wymarzonych efektów. Po jakimiś czasie zrozumiałem, że już nigdy nie będzie tak, jak wcześniej.
Mimo to zdał pan na kierunek lekarski. Budynki Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, w których pan studiował, nie były przystosowane do osób niepełnosprawnych. Co okazało się dla pana największą trudnością?
Ja zawsze podkreślam, że mam szczęście do ludzi. Największy problem w czasie studiów miałem z dostaniem się na odpowiednie piętro budynku. I tu zawsze z pomocą przychodzili koledzy, którzy we dwóch lub we czterech wnosili mnie po schodach.
Później w Collegium Anatomicum zamontowano schodołaz, do którego uczelnia wyznaczyła pracownika technicznego. Czasem mi pomagał, a czasem życie dyktowało inne rozwiązania, bo akurat nie było go w pracy. Poza tym, jesienią i zimą, gdy padał śnieg, schodołaz nie mógł być używany i w takich przypadkach zawsze mogłem liczyć na przyjaciół.
Później część zajęć zostało przeniesionych do nowoczesnych budynków i problem został rozwiązany.
Czy podobne problemy pojawiały się także w czasie zajęć praktycznych?
Podczas ćwiczeń praktycznych lub w czasie zajęć z mikroskopami bardzo często bazowałem na dobroci innych ludzi. Niejednokrotnie grupa zapewniała mi miejsce w pierwszym rzędzie, żebym mógł lepiej widzieć. Chociaż ja i tak jestem dość wysoki i nawet siedząc na wózku, prawie wszystko widziałem.
Domyślam się, że nieco lepiej było w czasie ćwiczeń w szpitalach.
Tak. Tego typu placówki często są przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych, więc nie miałem z tym problemu. Jedyne kłopoty miałem na bloku operacyjnym, jednak to miejsce, moim zdaniem, nie musi być odpowiednie dla osób poruszających się na wózku, bo ich tam zazwyczaj nie ma.
Jak na studenta na wózku reagowali wykładowcy i władze uczelni?
Nie miałem żadnych ulg, jeśli chodzi o naukę. Nigdy nie usłyszałem też wprost kąśliwych komentarzy ze strony kadry. Akceptowano mnie.
Wiem, że chciał pan zostać chirurgiem, tymczasem kończy pan specjalizację radiologiczną.
Chirurgiem jest mój tata i mój brat. Ja też o tym myślałem, ale nie wyszło z wiadomych względów. Radiologię wybrałem, ponieważ jest to specjalizacja, która jednak daje sporo możliwości, jeśli chodzi o osobę poruszającą się na wózku.
W ramach radiologii specjalizuję się w badaniu układu mięśniowo-szkieletowego oraz naczyń krwionośnych. Żylaki, zakrzepica czy miażdżyca – z tymi chorobami boryka się naprawdę mnóstwo osób.
Pracuje pan z prof. Paluchem. Jak pan trafił do jego zespołu?
Profesor Paluch skończył specjalizację w tym miejscu, w którym obecnie ja się specjalizuję, czyli w SPSK im. A. Grucy w Otwocku, a potem tam pracował. To on mnie uczył m.in. ultrasonografii naczyń, a potem zaprosił do swojego zespołu, zapewniając mnie, że dołoży wszelkich starań, żeby jego klinika była dostosowana do moich potrzeb. Dotrzymał słowa. Mój gabinet posiada specjalny podest, który pozwala mi wykonywać badania bez szkody dla własnego zdrowia.
Nie ma pan poczucia, że gdyby nie wypadek, może byłby wziętym chirurgiem w kraju? Że wypadek jednak coś zabrał?
Nie. Zawsze mogę być wziętym radiologiem (śmiech). Wiadomo, że przez wózek nie jestem w stanie realizować wielu innych specjalizacji, ale nie odbieram tego jako stratę. Wykorzystuję to, co mi dano.
I nigdy nie spotkał się pan z negatywnymi uwagami ze strony pacjentów, lekarzy czy współpracowników?
Nigdy wprost. Przyjaciele informowali mnie o pewnych uwagach na mój temat z ust wykładowców, ale miało to miejsce tylko na początku. Potem wszyscy się przyzwyczaili do mojej obecności, a ja poznając coraz więcej lekarzy, w tym często wybitnych profesorów, przekonywałem ich do tego, że znajduję się we właściwym miejscu.
Jak sobie pan radzi z takimi komentarzami, teraz jako lekarz?
Znam masę wspaniałych ludzi, którzy wspierają mnie w tym, co robię, więc pojedyncze negatywne uwagi nie mają dla mnie kompletnie znaczenia. Poza tym przeważnie padają z ust ludzi, którzy nie mają wystarczających kompetencji, żeby adekwatnie ocenić moje możliwości.
Sport pomaga w przezwyciężeniu słabości?
Oczywiście. Jeszcze niedawno trenowałem crossfit, ale teraz chcę się skupić na sitwake, ponieważ crossfit zbyt mocno obciążał mi stawy. To aktywność, która polega na pływaniu na desce. Siedząc na niej, trzyma się wyciągu i pływa w kółko, przypomina to nieco narty wodne. Zacząłem to trenować dość niedawno, ale sitwake szybko zaczął sprawiać mi frajdę.
Założył pan na Instagramie profil "lekarz na kółkach". Po co?
Chciałbym pokazać osobom, które poruszają się na wózku, że niepełnosprawność to nie wyrok. Profil ma też zachęcić do walki o własne życie, o realizację marzeń. Nie chciałbym nikomu nic radzić, ponieważ każdy z nas ma inną sytuację życiową, różne potrzeby, zaplecze finansowe i podejście. Wiem jednak, że życie na wózku może dawać poczucie spełnienia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także:
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.