Dominika ma raka płuc w IV stadium. "Zaszłam w ciążę wbrew zakazom lekarzy"
Dominika Bąk nigdy nie paliła papierosów, a mimo to w wieku 23 lat zdiagnozowano u niej nieoperacyjnego raka płuc w IV stadium. Choroba zaczęła dawać o sobie znać pod koniec 2021 roku zmęczeniem, a później bólem pod żebrami. - Odczuwałam kłucie z prawej strony. Jakby ktoś wbijał mi tam szpilkę - mówi w rozmowie z WP abcZdrowie.
W tym artykule:
"To był ogromny błąd, którego do dziś bardzo żałuję"
Ktoś, kto nie zna Dominiki Bąk z Celestynowa, obserwując ją spacerującą z wózkiem czy bawiącą się z małą córeczką, może pomyśleć, że to kolejna zwyczajna młoda mama: uśmiechnięta, radosna, pochłonięta codziennymi sprawami. O tym, jak bardzo różni się od innych, 27-latce przypominają leki, które musi zażywać dwa razy dziennie.
Dominika ma zdiagnozowanego raka płuc w IV stadium. Trzy lata temu przeczytała, że zostało jej pół roku życia.
Wszystko zaczęło się bardzo niepozornie. W grudniu 2021 roku 23-letnia wówczas Dominika zaczęła odczuwać duże zmęczenie. Kilka tygodni wcześniej przeszła COVID-19, a internistka, do której poszła na wizytę, zapewniła ją, że to normalne po koronawirusie. Jednak zmęczenie, zamiast minąć, narastało, a do objawów dołączył kolejny: w lutym 2022 roku Dominikę zaczęła skarżyć się na nietypowy ból pod żebrami.
Sprawdziliśmy warszawskie SOR-y
- Odczuwałam kłucie z prawej strony. Jakby ktoś wbijał mi tam szpilkę. Najbardziej bolało, gdy głębiej oddychałam. Do tego stopnia, że nie mogłam wziąć oddechu do końca. Początkowo myślałam, że to nerwoból. Mimo stosowania środków przeciwbólowych i maści nie mijał przez kilka tygodni - mówi Dominika w rozmowie z WP abcZdrowie.
Zaniepokojona postanowiła zrobić prywatnie prześwietlenie. Badanie wykazało zmianę ogniskową w płucach. Gdy lekarka, do której Dominika trafiła na teleporadę, obejrzała wynik, zaleciła tomografię z kontrastem i wizytę u pulmonologa.
- To był kwiecień, na początku czerwca planowaliśmy z moim obecnym mężem ślub. Byłam w ferworze przygotowań - to miał być nasz wymarzony dzień - a poza tym za wizyty i badania, których wówczas nie miałam w pakiecie, musiałabym zapłacić 800 zł. Na tamten moment to było dla mnie bardzo dużo pieniędzy - opowiada Dominika.
Tomografia została więc odsunięta w czasie: najpierw o miesiąc, by poczekać na rozszerzenie płatnego pakietu, a potem o kolejny.
- Uznałam, że teraz nie mam na to czasu, zajmę się tym na spokojnie po ślubie. W końcu wyznaczono mi termin na połowę czerwca. Ten też przesunęłam o kilka dni, bo badanie wypadało tuż przed naszą sesją plenerową i pomyślałam, że jak coś wyjdzie nie tak, to będę mieć zły humor i sesja się nie uda. To przekładanie to był ogromny błąd, którego do dziś bardzo żałuję - mówi smutno Dominika.
- Ból nie odpuszczał. Pamiętam, że był dla mnie sporym problemem podczas ćwiczeń do pierwszego tańca - gdy mąż mnie podnosił czy łapał za prawy bok, to myślałam, że nie wytrzymam - dodaje.
Do badania doszło w końcu w sobotę 18 czerwca. W poniedziałek Dominika jak zwykle pojechała do pracy. Koło południa dostała informację, że wynik jest już dostępny na portalu pacjenta.
- Zajrzałam do aplikacji i zobaczyłam opis tomografii z adnotacją, by pilnie skontaktować się z lekarzem. Udało mi się umówić teleporadę z internistką. Lekarka nie chciała mi nic powiedzieć przez telefon. Prosiła, abym przyjechała do kliniki - opowiada 27-latka.
Zdenerwowana Dominika chciała jednak znać prawdę tu i teraz. Nie chciała czekać. Udało jej się wyprosić internistkę, by powiedziała wprost, co jej dolega.
- Zapytała w końcu, czy widziałam wynik. Odparłam, że tak, ale nic nie rozumiem z opisu. Wtedy powiedziała, że jest jej bardzo przykro, ale z badania wynika, że mam raka płuc - mówi Dominika.
- Świat mi się zawalił. Zaczęłam tak płakać, jak nigdy w życiu. Zadzwoniłam do męża. Odebrał zaspany, bo odsypiał nocną zmianę w pracy. Powiedziałam mu, że mam raka. Jedyne, co wtedy pamiętam, to ciszę w słuchawce. A potem jego głos, że jakoś sobie poradzimy - dodaje.
Nieoperacyjny rak w IV stadium
O tym, jak poważny jest jej stan, Dominika dowiedziała się po przyjęciu do Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie. Po wykonaniu kolejnych badań poinformowano ją, że cierpi na niedrobnokomórkowego raka płuca (NDRP), czyli najczęstszy typ raka płuca, stanowiący około 85 proc. wszystkich przypadków.
U 23-letniej wówczas Dominiki nie występowały jednak klasyczne objawy choroby, które - w późnych stadiach - obejmują m.in.: uporczywy kaszel, ból w klatce piersiowej, krwioplucie, duszności czy utratę masy ciała.
- W szpitalu powiedziano mi, że rak jest już w IV stadium i jest nieoperacyjny. W prawym płucu miałam 84 zmiany niemierzalne - mówi Dominika.
- Miałam wrażenie, że to jakaś kara. Myślałam: "Boże, dlaczego rak płuc? Przecież mam dopiero 23 lata i nigdy nie paliłam papierosów!". Czułam ogromną niesprawiedliwość - wspomina.
Wdrożono leczenie celowane obejmujące zażywanie tabletek rano i wieczorem. Gdy opadł pierwszy szok związany z chorobą, w Dominice odżyło skrywane od pewnego czasu pragnienie.
- Marzyłam o dziecku. Gdy zachorowałam, nie wiedziałam, czy faktycznie kiedykolwiek będę mogła je mieć. Gdy zapytałam o to lekarza prowadzącego, był w szoku, że w moim stanie w ogóle myślę o zachodzeniu w ciążę. W poczekalni do jego gabinetu siedziały głównie osoby starsze, więc pewnie była to dla niego nowa sytuacja: młoda kobieta pytająca o to, czy może mieć dzieci - opowiada Dominika.
Na kolejnej wizycie lekarz miał dla 23-latki niepomyślne wieści: nie ma wystarczających badań naukowych, które sugerowałyby, że lek, który przyjmuje Dominika, jest bezpieczny dla płodu.
- To był dla mnie cios. Szczerze mówiąc to, że nie mogę mieć dzieci, przeżyłam bardziej niż wiadomość, że mam nieoperacyjnego raka. Wiem, że brzmi to szokująco, ale tak jest prawda. Czułam się też okropnie względem męża: dowiedział się właśnie, że ma chorą żonę, która w dodatku nigdy nie da mu dzieci. Poczułam, że zniszczyłam mu życie - płacze Dominika.
Ciąża wbrew zakazom
Po fazie rozpaczy przyszła faza złości. Dominika przyznaje, że wszelkie komentarze na temat dzieci wzbudzały w niej wówczas agresję. Do czasu aż znalazła w internecie międzynarodową grupę kobiet biorących ten sam lek, co ona. Jedna z nich w 2023 roku zaszła w ciążę i urodziła zdrowe dziecko.
- Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. Ta kobieta też miała IV stadium tego samego nowotworu co ja. Odezwałam się do niej, przez jakiś czas wymieniałyśmy wiadomości. Okazało się, że zaszła w nieplanowaną ciążę, którą lekarze nakazali jej usunąć. Nie zgodziła się. Urodziła zdrowego chłopca. Jakiś czas po porodzie prześwietlenie wykazało, że nie ma już zmian w płucach - opowiada Dominika.
- Do tej pory nie chciałam ryzykować, ale historia tej matki na nowo rozbudziła we mnie instynkt macierzyński. Zasiała we mnie dużą nadzieję. Musiałam zaryzykować - mimo że lekarze mi to odradzali. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale po prostu wiedziałam, że będzie dobrze - dodaje.
W międzyczasie wiadomo już było, że Dominka dobrze reaguje na leczenie. Po trzech miesiącach zarówno guz, jak i przerzuty w płucach zmniejszyły się o połowę. Niestety, badania wykazywały podwyższoną bilirubinę. Lekarz prowadzący zapowiedział 23-latce, że jeśli się nie ustabilizuje, trzeba będzie przerwać leczenie i zmienić lek.
- Nie znałam żadnych przypadków urodzenia zdrowego dziecka po tym drugim leku. Byłam więc załamana. Wiedziałam, że jak będzie trzeba zmienić leczenie, nigdy nie zostanę mamą - opowiada.
W końcu bilirubina się ustabilizowała. Dwa tygodnie później Dominika dowiedziała się, że jest w ciąży.
- Zobaczyłam cień kreski na teście ciążowym. Pomyślałam, że to niemożliwe. Zaczęłam płakać z nadmiaru emocji. Potem zrobiłam kolejny test i kolejny… Gdy badanie z krwi potwierdziło ciążę, przygotowałam mężowi niespodziankę: pudełeczko z dziecięcymi ubrankami i testami ciążowymi. Gdy zrozumiał, że będziemy rodzicami, oboje płakaliśmy ze szczęścia. Zaszłam w ciążę wbrew zakazom lekarzy, ale czułam, że wszystko będzie dobrze - relacjonuje.
Wiadomość o ciąży nie wzbudziła jednak pozytywnych emocji w lekarzach. Zaproponowali dwa rozwiązania: odstawienie leku na dziewięć miesięcy lub przerwanie ciąży.
- Wyszłam stamtąd mówiąc, że skoro jestem w ciąży, to urodzę, że wolę umrzeć niż żyć z myślą, że zabiłam własne dziecko, na które tak czekaliśmy - mówi drżącym głosem Dominika.
Zrozpaczona szukała pomocy. Trafiła do Fundacji Rak’n’Roll, która zgłosiła jej przypadek do Narodowego Instytutu Onkologii w Warszawie. Na zwołanym niedługo później konsylium lekarze, zaznajomiwszy się z najnowszą wiedzą, stwierdzili, że znaleźli przypadki kobiet leczonych tym samym lekiem, który przyjmuje Dominika, które urodziły zdrowe dzieci. Zgodnie z badaniami, do jakich dotarli, lek utrzymuje się w łożysku przez 48 godzin.
- Pierwsze miesiące ciąży bardzo się bałam. Straszono mnie, że dziecko może urodzić się bez rąk czy nóg. To był czas ogromnej niepewności - mówi.
Guz zmniejszył się o połowę
7 czerwca 2024 roku Dominika urodziła Michalinkę. Dziewczynka jest całkowicie zdrowa i stanowi oczko w głowie dumnych rodziców. Kilka miesięcy po porodzie Dominice wykonano kolejne badania. Okazało się, że guz w płucu z 32 mm zmniejszył się o połowę.
- Przeczytałam wynik, gdy jechaliśmy z mężem samochodem. Wzruszyliśmy się. Mąż powiedział, że codziennie modlił się, abym mogła wychować Michalinkę i widocznie Bóg go wysłuchał - wspomina.
Na co dzień Dominika jest w domu z córką. Dwa razy dziennie zażywa leki, raz na dwa miesiące stawia się na badania w szpitalu. W ciągu dnia stara się nie myśleć o chorobie. Trudne chwile dopadają ją głównie wieczorami.
- Mąż wychodzi na nockę do pracy, Michalinka śpi, a ja zostaję sama i myślę o diagnozie - o tym, że przyjdzie dzień, w którym ta sielanka się skończy. I chce mi się płakać. W ciągu dnia staram się myśleć pozytywnie, bo jakbym się załamała trzy lata temu, już by mnie pewnie nie było - mówi.
W ramach pamiętnika dla córeczki założyła konto na Instagramie, gdzie zamieszcza migawki ze wspólnego rodzinnego życia.
- Ostatnio popłakałam się w kościele, bo były komunie i pomyślałam, że tak bardzo bym chciała być z córką w takich ważnych momentach w przyszłości. Moim największym marzeniem jest, by przeżyć jak najdłużej i odchować Michasię, by mnie zapamiętała - podkreśla.
- Nie wiem, ile życia mi jeszcze zostało, ale wiem, że po diagnozie to życie zaczyna się na nowo i paradoksalnie… jest lepsze. Bo wreszcie uczymy się dostrzegać to, co jest w nim ważne - dodaje.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.