Spowiedź byłego narkomana. Dziś wyciąga innych z dna
"Narkoman jest w środku trąby powietrznej, tam nie ma nic - pustka. Zniszczenie dzieje się na zewnątrz" - mówi Robert Rutkowski, były narkoman, obecnie terapeuta, który pomaga innym wyjść z nałogu. W rozmowie zdradza nam, co jest najtrudniejsze w pracy z osobami, które podporządkowały swoje życie używkom.
Joanna Kukier, WP abcZdrowie: Kim jest narkoman?
Robert Rutkowski, terapeuta uzależnień: Zacytuję mądrzejszego od siebie. Amerykański profesor Lee Jampolsky, w swojej książce pt. ”Leczenie uzależnionego umysłu” napisał, że ludzie nie dzielą się na narkomanów i nienarkomanów. W ogólnym przyjęciu narkomanem jest człowiek, który stracił kontrolę nawyków i impulsów w kontekście przyjmowania jakiejś substancji chemicznej lub stosowania specyficznych zachowań. Czyli uzależnienia behawioralne i chemiczne. Tyle teorii.
Jak się to ma do rzeczywistości?
No właśnie. Rozwinę tu wątek Jampolsky'ego. To niesprawiedliwy podział, bo w moim odczuciu, wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu od czegoś uzależnieni. Każdy ma jakąś swoją obsesję lub kompulsję, zachowanie lub ulubioną substancję.
Przychodzą do mojego gabinetu ludzie uzależnieni od swojego wizerunku, którzy mają depresję po zaprzestaniu bywania na tzw. salonach czy byciu w świetle jupiterów. Często znany aktor skarży się, że ma niepochlebne opinie w internecie i to go dołuje.
Nieszczęściem osób, które sięgnęły po substancje chemiczne jest to, że są one najbardziej wycieńczające i wyczerpujące. Najmocniej dewastują psychikę i zdrowie osoby, która jest w tej obsesji i jest uzależniona.
Ilu ludzi, tyle definicji?
Tak, uproszczając: narkomanem jest osoba, która jest uzależniona od substancji psychoaktywnych. I w tej definicji również zawarty jest alkoholizm. W moim rozumieniu podział na narkotyki i alkohol jest sztuczny. Nie interesuje mnie ani aspekt prawny, ani dostępność. Interesują mnie zachowania ludzi. Analizuję ich zachowania pod wpływem środków. Alkohol zaliczam do najbardziej niebezpiecznych, zjadliwych, szkodliwych i podstępnych narkotyków jakie są na świecie.
Jak zaczął pan pomagać innym?
Nie planowałem pomagać. Mój ojciec założył organizację. Kiedyś, już po odwyku, zaprosił mnie na spotkanie, żebym porozmawiał z rodzicami narkomanów. To spotkanie miało bardzo ciepły odbiór. Rodzice uzależnionych potrzebowali poznać odczucia z drugiej strony. Machina ruszyła.
Który przypadek zapadł panu najbardziej w pamięć?
Silnie uzależniony 12-latek, który nie miał ochoty nic zmieniać w swoim życiu. Zdemoralizowany i całkowicie zdeprawowany dzieciak z warszawskiej Pragi. Zaczął brać heroinę w wieku 10 lat! Trudno mu się dziwić, że chciał uciekać. W swoim rodzinnym domu był bity i szykanowany. Ojciec jest prawnikiem, a matka lekarzem. To brzmi jak dobry dom, prawda? Dziecko wychowane przez opiekunkę. Wszystko miał. Narkomania to powolne samobójstwo, to anturaż dobrej zabawy. Chłopiec szukał chwili wytchnienia i ukojenia.
A jaki przypadek najbardziej panem wstrząsnął w czasach, kiedy sam pan był uzależniony?
Moja była partnerka. To ona wprowadziła mnie w świat narkotyków. Była narkomanką, której bardzo chciałem pomóc. Nic z tego nie wyszło, a ja dołączyłem do tego środowiska. Poszedłem się leczyć. Ona została. W ośrodku dowiedziałam się, że zaszła w niechcianą ciążę i wyskoczyła z okna. Była pierwszą postacią tragiczną, jeśli chodzi o moje własne doświadczenie.
Trudno uwierzyć, że w przeszłości brał pan narkotyki. Elegancki mężczyzna, który wydaje książki, ma pasje i realizuje się zawodowo - to nie pasuje do profilu narkomana. Jak to możliwie, że wciągnął się pan w wir uzależnienia?
To jest pewnego rodzaju zdolność maskowania się. Zewnętrzność bardzo często przykrywa pewne pęknięcia. Z takimi ludźmi też pracuję. Przychodzą do mnie takie osoby, że nikt by nie pomyślał, że mogą mieć problem i co kryje się za ich zewnętrznością, często bardzo atrakcyjną. Przychodzą do mnie lekarze, prawnicy, aktorzy. Nie dość, że robią coś, co sprawia im i ich bliskim ból, to jeszcze muszą ze zdwojoną siłą ukrywać to przed ogółem. Bardzo ciężko wychodzi się z takich uzależnień.
Jak było w pana przypadku?
Każda osoba, która doświadczyła narkomanii, poznała co tak naprawdę w niej śpi. Każdy z nas ma swojego demona, czyli ten Freudowski "ID", tę ciemną stronę natury człowieka. Ciemną, wręcz pierwotną stronę, która bierze górę nad nami. Ja ją poznałem. Grałem w reprezentacji Polski w kosza, pochodziłem z inteligenckiej rodziny i wcale nie było to dla mnie czynnikiem ochronnym. Nie było tarczą, która ochroniłaby mnie przed narkotykami. Może się okazać, że brakuje czegoś prostego. Tak jak w moim zawodzie, jedno słowo może kogoś zabić lub uratować komuś życie.
Pamięta pan moment, w którym stanął pan nad przepaścią?
Nigdy nie ma końca, nigdy nie ma przepaści. Uzależniony umysł tego nie widzi, że jest na skraju! To widzą bliscy. To są małe gesty: zatroskane oczy matki, zapłakane oczy dziewczyny, jeśli jeszcze zdecydowała się pozostać. To są zaciśnięcie pięści przyjaciela, w moim przypadku trenera. Tego się nie widzi... Posłużę się metaforą meteorologiczną. Wiemy czym jest huragan czy tajfun. Gdzie jest najspokojniej? W samym środku. W oku cyklonu jest cisza. Nie słychać śpiewu ptaków, nie ma szumu liści. A kilka kilometrów dalej drzewa są wyrwane z korzeniami, wszystko się rozwala.
Ciekawa metafora...
Metafora to główne narzędzie mojej pracy. Powiem wprost. Tu chodzi o uszkodzenia mózgu. Istnieją badania, które pokazują, co się dzieje z mózgiem człowieka, który jest uzależniony. Często też powtarzam rodzicom osób uzależnionych, żeby nie rozmawiać z nimi normalnie, narkomani nie zrozumieją zwykłego języka.
Praca jako terapeuta uzależnień to bardziej pomysł na biznes czy poczucie misji i "spłata długu"?
Rozmowa z drugim człowiekiem zaczęła mi się podobać, to nie miał być biznes. Skończyłem studia pedagogiczne. Uzależnionym łatwiej się otworzyć, jeżeli wiedzą, że przechodziłem podobny proces. Kocham ludzi. Głęboko wierzę, że człowiek jest dobry. Nie mówię tym ludziom, co mają robić, nie jestem przy nich na zakręcie. Jestem tylko jak znak drogowy, który może wskazać dobry kierunek.
Jak wyglądał pana odwyk?
Uczęszczałem na terapię długoterminową, w lesie, daleko od miasta. Narkomani potrafią świetnie manipulować. Pierwszego wieczoru powiedziałam, że jestem zmotywowany, że chcę zmienić swoje życie na lepsze. To nie było prawdą. Byłem w ośrodku 10 miesięcy. To minimum. Pacjent potrafi powiedzieć mi po dwóch, trzech sesjach, że już wszystko rozumie i nigdy nie wróci do ćpania. Nie ukrywam, że przyglądam mu się podejrzliwie. I po prostu mu nie wierzę.
Co jest najtrudniejsze w pracy z narkomanami?
To, że odchodzą. Nie wygrywają walki z narkotykami i umierają po przedawkowaniu. Trudno się do tego przyzwyczaić. A ja na to patrzę. Muszę uważać też, żeby nie wchodzić z pacjentami w relację. To trudne, bo pacjenci do mnie lgną.
Ilu pana pacjentów przegrało walkę z nałogiem?
Często dowiaduję się o śmierci pacjentów po zakończeniu lub przerwaniu ich leczenia. Są to 2-3 osoby w ciągu roku. I tak przez dwadzieścia lat. Łatwo policzyć...
Jak wyglądają etapy pracy z osobami uzależnionymi?
Gdy przychodzi do mnie pacjent, to pierwsze co robię, to szczerze dziękuję mu za zaufanie. Bardzo trudno przyjść do obcej osoby. Musimy zanurkować w przeszłość i wybaczyć sobie, wybaczyć bliskim, pojednać się z nimi. Na terapii próbujemy zrozumieć rodzinne uwarunkowania. A na końcu operować wdzięcznością. Ilu pacjentów, tyle modeli terapii.
Robert Rutkowski to terapeuta, pedagog i trener umiejętności psychologicznych. Leczy osoby uzależnione od narkotyków, alkoholu, seksu, pracy czy zakupów. Prowadzi warsztaty i szkolenia psychologiczne. Jest autorem książek ”Oswoić narkomana” oraz ”Pułapki przyjemności”. /Materiały własne
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.