Nie piła, nie paliła. Marzena podejrzewa, co wywołało raka
Minęły lata, zanim Marzena usłyszała diagnozę - rak języka. Teraz apeluje, by nie lekceważyć objawów. - Jama ustna to taka ziemia niczyja – nie zajmują się tym dentyści, bo oni przecież leczą zęby, nie oglądają jej lekarze POZ, bo od tego są laryngolodzy, ci z kolei odsyłają do stomatologa.
1. Wstydziła się pójść do lekarza z "błahostką"
18 września ruszyła 11. edycja Europejskiego Tygodnia Profilaktyki Nowotworów Głowy i Szyi. To grupa nowotworów objemujących aż 20 różnych lokalizacji anatomicznych – poczynając od wargi, języka, gardła czy nosa, aż po ucho, ślinianki lub tarczycę.
Co roku o chorobie dowiaduje się 11 tys. Polaków. W 2023 roku w gronie zdiagnozowanych znalazła się też Marzena Machczyńska, która dowiedziała się, że ma raka języka - jednego z trzech najczęstszych nowotworów z tej grupy. 36-letnia mieszkanka Płocka, z wykształcenia optyk, od niedawna sama wychowuje 12-letniego syna, bo jej mąż wyjechał za granicę, żeby wspomóc rodzinę finansowo.
Marzena usłyszała diagnozę niespełna miesiąc temu, choć pierwsze sygnały pojawiły się już kilka lat wcześniej. Niepokojące objawy zauważyła po rutynowej wizycie u stomatologa w celu wymiany plomby. Marzena podkreśla, że wraz z całą rodziną skrupulatnie dba o uzębienie i nie unika wizyt u dentysty.
- Dentysta podał znieczulenie, więc nie zorientowałam się od razu, że nowa plomba nie układa się tak, jak powinna. Kilka dni później polecieliśmy na wakacje i wtedy dopiero zauważyłam, że plomba nie została właściwie spiłowana, przez co podrażnia język. Nieszczególnie się tym przejmowałam – relacjonuje 36-latka w rozmowie z WP abcZdrowie.
I choć źle spiłowany ząb wciąż drażnił język, Marzena nie planowała "zawracać głowy dentyście". Jak mówi, wstydziła się.
- Tym bardziej że ta "błahostka" naprawdę nie spędzała mi snu z powiek, nie przeszkadzała w jedzeniu. Po pewnym czasie nawet przywykłam do tego, przez co zbagatelizowałam pierwsze sygnały alarmowe. I to trwało kilka lat, aż parę miesięcy temu zauważyłam, że zmiana na języku, która powstała wskutek czynnika drażniącego, powiększyła się, a co gorsza – zaczęła sprawiać ból – tłumaczy.
2. Uległa namowom matki. Laryngolog nie zwlekał
W końcu Marzena postanowiła działać i jak wyjaśnia, w aptece zaopatrzyła się w ogólnodostępne środki stosowane w urazach jamy ustnej. Niewiele pomogły, jednak kobieta usprawiedliwiała się, że leczenie wymaga czasu, bo rany w obrębie wilgotnych błon śluzowych goją się wolniej.
- Niestety nie było żadnej poprawy, w końcu więc w maju tego roku stawiłam się u dentysty. "Ale pani sobie wyhodowała ranę" – skomentowała lekarka. Zeszlifowała mi wszystkie zęby, zaznaczając przedtem, że "na dobrą sprawę to nic tutaj nie powinno drażnić". Musiałam wskazywać jej palcem, bo dokładnie czułam, gdzie jest problem – opowiada.
Sytuacja nie uległa poprawie, ale i tym razem Marzena szukała wymówek, nieco zresztą uspokojona po wizycie u stomatologa. Przełom nastąpił po odwiedzinach w domu rodzinnym.
- W trakcie posiłku moja mama zauważyła, że dziwnie przeżuwam, mrużąc oczy przy przełykaniu każdego kęsa. Nieświadomie wypracowałam sobie sposób na jedzenie tak, by zminimalizować ból, który mi towarzyszył. Mama zaczęła nalegać, żebym nie bagatelizowała tego. Wytłumaczyłam jej, że jest mi głupio po raz kolejny iść do dentysty, skoro on nie widzi problemu, sugerując dodatkowo, że tę ranę "wyhodowałam" sobie na własne życzenie.
W końcu Marzena uległa namowom matki, ale uznała, że pójdzie do innego lekarza. Kroki skierowała do lekarza POZ, ten wystawił skierowanie do laryngologa. Dopiero specjalista zareagował odpowiednio i niezwłocznie skierował 36-latkę na biopsję. - Opowiedziałam mu swoją historię ze szczegółami, zapytałam, czy to może być rak. Powiedział tylko, że dyskutować będziemy po otrzymaniu wyników biopsji i żebym niczego nie czytała w internecie – mówi.
21 sierpnia stawiła się na badaniu, 28 sierpnia – pod drzwiami gabinetu lekarza. Marzena przyznaje, że wtedy już niejako była przygotowana na diagnozę. Szukała informacji w internecie, zapaliła jej się też w głowie lampka po tym, jak lekarz wystawił skierowanie na badania "na cito".
- Z drugiej strony wiedziałam, że nowotwory głowy i szyi stanowią największe ryzyko dla osób palących papierosy i nadużywających wysokoprocentowego alkoholu, a i to statystycznie dotyczy najczęściej mężczyzn po 50. roku życia. Potem dowiedziałam się, że zachorować można wskutek urazów mechanicznych, szczególnie typowych dla osób noszących aparaty ortodontyczne czy protezy zębowe. To była dla mnie cenna informacja, która przeczy temu mitowi, że rak języka to problem osób uzależnionych czy z marginesu – wyjaśnia.
- Mam wrażenie, że ten mit pokutuje także wśród wielu lekarzy, bo spotkałam się z chorymi twierdzącymi, że lekarze miesiącami leczyli ich z powodu aft, kompletnie nie mając świadomości, że te niewinne "afty" w rzeczywistości są zmianami nowotworowymi. Przy tych nowotworach cenna jest każda chwila. W zaawansowanych stadiach szanse na wyleczenie i przeżycie chorego drastycznie spadają – podkreśla, dodając, że jama ustna to "ziemia niczyja".
Dentyści często odsyłają do lekarza rodzinnego, ten do laryngologa, specjaliści nierzadko odpowiedzialność zrzucają na stomatologów. Koło się zamyka.
3. "Panie doktorze, G2 czy G3"?
- Alarm dosłownie rozdzwonił mi się w głowie, kiedy czekałam na odbiór wyników i lekarz poza kolejką poprosił mnie do gabinetu. Już wiedziałam, przekraczając próg gabinetu, zapytałam tylko: "Panie doktorze, G2 czy G3"? On odwraca kartkę i mówi, że to zmiana G2 – wspomina Marzena.
Tłumaczy, że oznacza to stadium średniozaawansowane złośliwego raka płaskonabłonkowego, czyli "nie jest dobrze, ale nie jest jeszcze tragicznie", nie ma przerzutów. Jednocześnie to wyjątkowo podstępny nowotwór, bo po zakończeniu leczenia lubi nawracać. Takie przypadki Marzena poznała, poszukując osób, które zmagają się z rakiem języka.
Bardzo szybko 36-latka znalazła się na oddziale w jednym z warszawskich szpitali, gdzie diagnostyka ujawniła, że guz jest wielkości dwóch centymetrów. Lekarz zapytał pacjentkę, czy zgadza się na operację – jak mówi Marzena, nie każdy się zgadza, bo zabieg zaliczany jest do okaleczających.
- Oczywiście zgodziłam się, to operacja usuwająca guz z marginesem zdrowej tkanki, w moim przypadku około 3 cm na 3 cm. To oznacza usunięcie jednej trzeciej do 40 proc. tkanki języka. Mam świadomość tego, że utracę pełną sprawność komunikacji, choć założenie jest takie, że w trakcie operacji ma zostać przeszczepiona tkanka mięśniowa z naczyniami krwionośnymi z przedramienia w miejsce usuniętej z języka.
Marzena lada dzień otrzyma termin zabiegu, ale już dziś gotowa jest na tę walkę. Założyła też zbiórkę funduszy, bo zanim ta walka się zaczęła na dobre, już stała się kosztowna. Dojazdy, suplementy i kroplówki to dopiero początek. Badanie genetyczne to koszt 5 tysięcy euro, a rodzina Machczyńskich ma obawy, czy będzie ich na to stać.
- Z tygodnia na tydzień guz rośnie, rośnie też ryzyko przerzutów. Moje szanse na przeżycie wynoszą 50/50, nie chcę czekać z założonymi rękami – podkreśla 36-latka.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.