Ratownik medyczny z Nysy o podwójnym dramacie. "To musi się zmienić"
Dramat, jaki niesie ze sobą powódź, dotyka osobiście także tych, którzy zawodowo ratują ludzkie życie. Muszą chronić nie tylko pacjentów, ale też swoje rodziny, a są niestety zdani głównie na siebie. - Tylko dzięki doświadczeniu ratowników medycznych karetki się nie potopiły i udźwignęliśmy to wszystko. Brakuje strategii działania, to musi się zmienić! - podkreśla Ireneusz Szafraniec, ratownik medyczny z Nysy.
1. Podwójny dramat
Południowo-zachodnia Polska cały czas walczy z powodzią. Wielu mieszkańców zalanych terenów musiało się ewakuować, by uchronić się przed żywiołem. W tej kryzysowej sytuacji pomocy potrzebują także ci, którzy na co dzień ratują ludzkie życie.
- Ludzkich tragedii jest teraz wiele, a pracownicy medyczni przeżywają to podwójnie, bo muszą ratować nie tylko pacjentów, ale też swoje rodziny, mierząc się z osobistym dramatem - zaznacza w rozmowie z WP abcZdrowie Ireneusz Szafraniec, ratownik medyczny i wiceprezes Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych, który mieszka w miejscowości Konradowa w gminie Nysa.
W ubiegłą sobotę razem z żoną i synem musiał opuścić dom, który stoi bardzo blisko rzeki Nysy Kłodzkiej. Mogli tam wrócić dopiero po kilku dniach.
- Woda przyszła nagle, dolne kondygnacje domu zostały całkiem zalane. W sobotę po południu byłem jeszcze na dyżurze, 20 kilometrów od Nysy. Cały czas mieliśmy nadzieję, że nie będzie aż tak źle, ale już w nocy razem z żoną i synem musieliśmy się ewakuować, nie było innego wyjścia. Pomogli nam ratownicy z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego w Nysie, którym chciałbym za to bardzo podziękować - podkreśla ratownik.
- Do wtorku byliśmy u córki, nie mogliśmy wrócić, bo drogi dojazdowe były całkowicie zablokowane. Woda jeszcze do końca nie opadła, wokół jest pełno błota, szlamu. Nie wiemy, za co się najpierw zabrać, czeka nas mnóstwo pracy. Choć dla nas to ogromny dramat, mamy świadomość, że wielu ludzi ze Stronia Śląskiego, Głuchołaz czy Lądka-Zdroju mierzy się ze znacznie większą tragedią - zaznacza nasz rozmówca.
2. W jednej chwili stracili wszystko
- Nasz dom stoi, jakoś się z tego podniesiemy, a mój przyjaciel, ratownik medyczny ze Stronia Śląskiego stracił wszystko, co miał, jego dom najprawdopodobniej nie będzie nadawał się do odbudowy. Dosłownie w ostatniej chwili udało się go ewakuować razem z żoną śmigłowcem. Ciężko mu nawet o tym opowiadać - zaznacza nasz rozmówca.
Wskazuje, że pomoc w tej kryzysowej sytuacji komplikuje fakt, że nie działa szpitalny oddział ratunkowy w Nysie. O dramacie szpitala powiatowego w Nysie, który został zalany, pisaliśmy w poniedziałek. To jedyny jak dotąd szpital, który przez powódź musiał być całkowicie ewakuowany.
- Karetki muszą teraz wozić pacjentów do innych oddalonych od Nysy szpitali np. w Opolu czy Kędzierzynie-Koźlu, gdzie działają SOR-y. To jednak wymaga czasu, nasze wyjazdy stały się przez to dłuższe, transport pacjenta może zająć nawet do godziny, co niestety może być zagrożeniem. Aktualnie nie sposób tego jednak inaczej zorganizować, choć staramy się, by działało to maksymalnie sprawnie - wskazuje Ireneusz Szafraniec.
Dodaje, że szpital polowy, który powstał w Nysie i ma niebawem przyjąć pierwszych pacjentów, ułatwi organizację pomocy. Nie rozwiąże jednak całego problemu, bo chorzy w ciężkim stanie nie będą mogli być hospitalizowani w takich warunkach.
- Zdarzają się tak dramatyczne sytuacje, jaką np. we wtorek miał jeden z naszych ratowników. Transportował pacjentkę w ciąży bliźniaczej, w dodatku zagrożonej. Jeden szpital odmówił jej przyjęcia, trzeba było szukać innej placówki, co w tak kryzysowej sytuacji oznacza jeszcze dodatkowe nerwy - przyznaje ratownik.
3. Nadal nie ma planu działania
Ireneusz Szafraniec ubolewa, że nadal, mimo dramatycznych wydarzeń związanych z powodzią z 1997 roku, nie ma konkretnej strategii działania dla ratowników medycznych.
- Choć zaangażowanie służb ratowniczych jest na sto procent, to niestety brakuje strategii działania, która powinna być już dawno przygotowana, zwłaszcza po tak ciężkiej lekcji, jaką dała nam powódź w 1997 roku. Byłem wówczas na dyżurze w pogotowiu i niestety patrząc na to, co się dzieje, teraz mam pewnego rodzaju déjà vu - przyznaje ratownik.
- Tak naprawdę niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o przygotowanie planu kryzysowego, który zakładałby szczegółowo, jak powinny działać zespoły ratownictwa. Teraz tylko dzięki doświadczeniu ratowników medycznych, którzy znają doskonale okolice, topografię, wiedzą jak się poruszać w trudnych warunkach, karetki się nie potopiły i udźwignęliśmy to wszystko - ocenia Szafraniec.
Ocenia, że w kryzysowych sytuacjach ratownicy muszą mieć wsparcie strategiczne w postaci konkretnych wytycznych.
- Tymczasem znowu działamy niejako spontanicznie, reagując na bieżącą sytuację. To musi się w końcu zmienić! - podkreśla nasz rozmówca.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.