Trwa ładowanie...

"Usłyszałam ciche: zadzwonię później, pa. Ciągle czekam na ten telefon..."

Tysiące rodzin w Polsce jest pogrążonych w żałobie. COVID odebrał im najbliższych
Tysiące rodzin w Polsce jest pogrążonych w żałobie. COVID odebrał im najbliższych (East News)

- 19 marca mama napisała do mnie, że tatę będą podłączać pod respirator. Potem dostałam wiadomość, że nie zdążyli. Minęło już 7 miesięcy, a ja nadal chcę do niego zadzwonić - opowiada Klaudia. Jej tata zmarł na COVID. Tysiące rodzin przeżyło w tym roku podobne dramaty.

1. Ofiary koronawirusa

Od marca 2020 r. w Polsce z powodu COVID-19 zmarło ponad 76 tys. osób - tyle przynajmniej pokazują oficjalne dane. Nikt nie ma wątpliwości, że rzeczywista liczba ofiar jest znacznie większa. To tak, jakby w ciągu półtora roku z mapy Polski zniknęło co najmniej miasto wielkości Kalisza czy Słupska.

To jednak nie tylko liczby, bo kryją się za nimi ludzkie dramaty, łzy i samotność. Odchodzili za szybko, za wcześnie, bardzo często bez szansy na pożegnanie, ostatnie przytulenie. Najbliżsi ofiar opowiadają, że straszna jest nie tylko sama choroba, ale również świadomość odchodzenia w samotności, daleko od bliskich. Tysiące osób pogrążonych w żałobie. Kinga, Klaudia, Olga i Michał również kilka miesięcy temu pożegnali ukochanych rodziców.

2. Pa Mamuś...

- Mama - na te słowa napływają mi łzy do oczu, a myślami uciekam do niej. Najdroższa osoba na świecie, moja ostoja, przyjaciółka i pocieszycielka. Wiele przeszłyśmy, ale zawsze mogłyśmy polegać na sobie. Byłyśmy bardzo zżyte. Była nauczycielem, ale takim z prawdziwego zdarzenia, z zamiłowania - tak zaczyna swoje wspomnienia Kinga Gralak.

Zobacz film: "#zdążysz? Spot akcji Wirtualnej Polski"

Jej mama zmarła z powodu zakażenia koronawirusem. Najbliżsi nadal nie mogą pogodzić się z tym, że nie udało się jej uratować. - W czasie pandemii dbaliśmy o ochronę: maseczki, rękawiczki, żel antybakteryjny. Niestety to nie wystarczyło.... - mówi Kinga.

Cała rodzina zachorowała w grudniu 2020 r. Na początku była tylko wysoka temperatura, później doszły do tego problemy z oddychaniem. Mama pani Kingi szybko trafiła na OIOM. Z każdym dniem wracała nadzieja, że wkrótce wróci do domu.

- Po trzech tygodniach została wybudzona, dochodziła do siebie. Mogłyśmy codziennie rozmawiać krótko, ale słyszałam jej głos. Tęsknię, kocham - mówiłyśmy sobie. Wszyscy wierzyli, że jej się uda. Niestety w dzień, kiedy miała przejść na zwykły oddział, stan się pogorszył. Pielęgniarka na dyżurze, wiedząc pewnie, że zbliża się koniec, zadzwoniła do mnie i podała mi mamę do telefonu. Usłyszałam ciche: zadzwonię później pa, pa. To były ostatnie słowa mamy. Uwierzy mi pani, że ja ciągle czekam na ten telefon? Proszę, żeby przychodziła do mnie w snach. Brakuje mi tych naszych rozmów, śmiechu, babskich ploteczek - przyznaje zrozpaczona.

List pożegnalny
List pożegnalny (arch. prywatne)

Córka nadal nie może pogodzić się z tym, że nie mogła jej zobaczyć, przytulić, po prostu przy niej być. Jej mama miała 69 lat. Zostały wspomnienia, filmiki nagrane przez wnuków i zdjęcia. Na grobie mamy Kingi wyryte są słowa, cytat z "Małego Księcia": Być może dla świata byłaś tylko człowiekiem, ale dla nas byłaś całym światem".

(East News)

3. "Był moim i tylko moim tatą, dziadkiem trojga wnucząt"

- Tata był specyficznym człowiekiem. Ze specyficznym poczuciem humoru - uszczypliwym, trochę angielskim. Kto taty nie znał, mógł pomyśleć, że nie ma go wcale. Z wykształcenia był technikiem medycznym. Po wielu latach pracy w szpitalu rozpoczął pracę w dziekanacie na Uniwersytecie Warszawskim. Prywatnie był moim i tylko moim tatą, dziadkiem trojga wnucząt. Był też zapalonym kibicem Legii - opowiada pani Klaudia. Jej tata zmarł w połowie marca.

- Jako nastolatka nie doceniałam taty na tyle, na ile zasługiwał. W dorosłości pochłonęła mnie codzienność. Rzadko miałam czas dla taty, a on szalał za wnukami. Rozpieszczał ich do granic możliwości. Zawsze z kilkutygodniowym wyprzedzeniem dopytywał, co ucieszy ich na urodziny. Zawsze, kiedy go odwiedzaliśmy czekał na nas z niecierpliwością.

Mężczyzna od początku pandemii bardzo uważał, żeby się nie zarazić. Zawsze nosił maseczkę. Na uczelni bywał raz w tygodniu, w pozostałe dni pracował zdalnie. - Tata się chronił. Uroczystości rodzinne odbywaliśmy przez komunikatory internetowe. Dopiero latem odważył się nas odwiedzić na urodziny - wspomina córka.

Kiedy się zakaził? Trudno powiedzieć, bo początkowo testy dawały wyniki negatywne. Tymczasem on z każdym dniem robił się coraz słabszy. Zakładali, że to wynik silnego stresu albo przepracowania.

- Wszystko zaczęło się sypać w lutym. Wtedy zmarł mój dziadek. Miał 90 lat. Po prostu zasnął. W dniu pogrzebu babcia dostała wysokiej gorączki, bardzo źle się czuła. Trafiliśmy na kwarantannę. Tata zrobił test, ja też, oba wyszły negatywne. Cieszyliśmy się. Dzień po zakończeniu kwarantanny, już na początku marca tata miał stan podgorączkowy. Spał całe dnie, przestał jeść. Gorączka się nasilała. Wszystko było gorzkie w smaku. Jakimś cudem udało się zamówić wizytę domową. Lekarka przepisała antybiotyk i zastrzyki. Nic nie pomagało - wspomina pani Klaudia.

Stan się pogarszał. Ponownie wezwano karetkę, wtedy test był pozytywny. Dopiero w szpitalu okazało się, że mężczyzna ma już zajęte 50 proc. płuc. To nie rokowało dobrze, ale po podaniu tlenu nastąpiła wyraźna poprawa. Zaczął jeść i pić.

- Rozmawialiśmy parę razy przez telefon. Wysyłałam mu zdjęcia wnuków. Po kilku dniach pobytu w szpitalu nastąpiło załamanie. Tata nie oddzwaniał, nie odpisywał. Stan był zły. 19 marca mama napisała do mnie, że tatę będą podłączać pod respirator. Potem dostałam wiadomość, że nie zdążyli. Miał 60 lat. Od stanu podgorączkowego do śmierci minęło 13 dni. Ostatni raz rozmawiałam z nim w niedzielę. Od niedzieli przestał odbierać telefony, a w piątek zmarł. Minęło już 7 miesięcy, a ja nadal chcę do niego zadzwonić - dodaje załamana córka.

4. W święta widzieli się tylko przez szybę

- Jaka była? Wyjątkowo mądra, dobra, ciepła i szlachetna. Najcudowniejsza babcia o wielkim sercu. Była dla nas takim drogowskazem i moją najlepszą przyjaciółką. Wszelkie rady, które od niej dostawaliśmy były na wagę złota. Pustki po niej nie da się niczym zastąpić - mówi Olga Smoczyńska-Sowa, której mama zmarła na COVID.

Mama, tata i brat pani Olgi zachorowali na początku roku. Ona razem ze swoimi dziećmi od dłuższego czasu izolowała się od rodziców, żeby nie narazić ich na zakażenie. Wnuki widywały dziadków tylko przez szybę. Nawet święta spędzali oddzielnie. Jak się później okazało, były to ostatnie święta, w które mogłyby być z babcią.

- Pierwsze objawy pojawiły się na początku roku. W następnym tygodniu zaczęło się robić dramatycznie. Saturacja zaczęła gwałtownie spadać poniżej 85 proc. W związku z tym mama trafiła do szpitala. Najpierw leżała na oddziale wewnętrznym, tam podawano jej leki i tlen - tłumaczy syn, Michał Smoczyński. Sam też ciężko przechodził COVID. Kiedy wydawało się, że jest już po wszystkim, pojawiła się zakrzepica. Leczenie trwało kilka miesięcy, ale jemu udało się z tego wyjść.

Stan mamy nie poprawiał się, mimo wysiłków lekarzy. Po kilku dniach zdecydowano, że zostanie przeniesiona na OIOM.

- Pod respiratorem leżała 9 dni. Mimo wszystko płuca nie podjęły walki. Już wtedy lekarze mówili, że niewielu pacjentów, którzy wymagają respiratora, z tego wychodzi - przyznaje Michał Smoczyński.

- To niesprawiedliwe, bo ona była osobą, która przez ten cały czas bardzo uważała. Od roku praktycznie nie wychodziła z domu. Zaszczepiła się na grypę, mówiła, że chce się zaszczepić też na COVID, ale zabrakło kilku miesięcy, żeby zdążyła. To jest w tym jeszcze bardziej przygnębiające - podkreśla syn.

- Najbardziej brakuje mi wspólnych rozmów, które zawsze były pouczające i inspirujące. Zawsze w czerwcu wspólnie wyjeżdżaliśmy razem nad morze, w tym roku byliśmy bez niej. Była pustka, której nie dało się niczym zastąpić - dodaje.

Ostatnie wakacje z babcią
Ostatnie wakacje z babcią (arch. prywatne)

5. "Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy nie chcą się szczepić"

- COVID nie tylko odebrał życie moje mamie, ale również zburzył szczęście całej naszej rodziny. To zupełnie nie tak miało wyglądać. COVID zabrał najpiękniejsze wspomnienia z pierwszego roku życia mojego synka, który mieliśmy przecież spędzać razem. Mama bardzo czekała na pojawienie się drugiego wnuka. Tym bardziej, że towarzyszyła mi bardziej niż ktokolwiek inny podczas całej ciąży. Miała też wyjątkową więź z moim starszym synem. Uśmiech i czułe słowa babci zawsze potrafiły go rozbawić, pocieszyć. Po jej śmierci musiałam się podnieść dla dzieci, ale nigdy już nie będzie jak dawniej - mówi pani Olga.

Anna Smoczyńska zmarła na COVID w styczniu
Anna Smoczyńska zmarła na COVID w styczniu (arch. prywatne)

Przyznaje też, że chciałaby, żeby osoby, które lekceważą COVID przeczytały tę historię i zrozumiały, jaka jest stawka. - Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy nie chcą się zaszczepić. Mówię o tym dla mojej mamy. Wiem, że miała tak wielkie serce, że zrobiłaby wszystko, żeby uratować innych. Nikt nie chciałby być na miejscu mojej mamy, która tak cierpiała. Ani na miejscu jej bliskich, którym zawalił się świat - mówi ze łzami w oczach.

- Kiedy zabierali ją na intensywną terapię, to udało się jej jeszcze do mnie zadzwonić i zdążyłyśmy sobie powiedzieć, jak bardzo się kochamy - wspomina pani Olga. To jej ostatnie wspomnienia związane z mamą. Zmarła 22 stycznia, dzień po Dniu Babci. Miała 72 lata.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze