Weronika miała tylko jeden objaw. "Lekarze tłumaczyli, że jestem za młoda na raka"
- Lekarze mówili, że ten guzek, który wyczułam w piersi, to nic groźnego. A potem spadła na mnie nagle lawina wiadomości: rak, chemioterapia, możliwa amputacja piersi - opowiada 27-letnia Weronika Ulichnowska z Kościana, która miesiąc temu dowiedziała się, że ma raka piersi.
Katarzyna Prus, WP abcZdrowie: Rak piersi kojarzony jest głównie z kobietami po 50. roku życia i w tej grupie atakuje najczęściej, choć chorować mogą nawet 20-latki. Czy w pani przypadku choroba dawała objawy, które zaniepokoiły na tyle, by mimo młodego wieku wziąć pod uwagę nowotwór?
Weronika Ulichnowska: Jedynym objawem był guzek w piersi, który sama wyczułam. Nie było żadnych zmian w wyglądzie piersi, nic mnie też nie bolało. Wydało mi się to jednak niepokojące, więc postanowiłam skonsultować się z lekarzem. Akurat miałam zaplanowaną wizytę u ginekologa. Usłyszałam, że to na pewno nic groźnego, prawdopodobnie torbiel, którą można bez problemu usunąć lub jest to kwestia budowy anatomicznej piersi.
Dla pewności dostałam jednak skierowanie na USG piersi, a potem zrobiono mi jeszcze mammografię i biopsję. Co ciekawe, USG potwierdziło, że faktycznie jest guzek, ale mammografia nic nie wykazała. Niestety, wyniki biopsji wskazały na raka.
Onkolog, z którym się konsultowałam, zlecił jeszcze dodatkowe badania, by potwierdzić charakter zmiany, od której będzie zależało leczenie. Czekam na ostateczne wyniki, ale diagnozę już znam.
Czyli lekarze uspokajali, że nie dzieje się nic złego, aż do wyników biopsji?
Tak, tłumaczyli, że jestem za młoda na raka piersi i to nie powinno być nic groźnego. Okazało się jednak, że to faktycznie nowotwór, a dodatkowo - zmiana jest nie tylko w jednym miejscu, ale rozlana po całej piersi. Diagnozę poznałam jednak dopiero po trzech miesiącach.
Nagle spadła na mnie lawina wiadomości: rak, chemioterapia, a być może także amputacja piersi.
W moim przypadku chemioterapia ma być dożylna i bardziej agresywna, żeby przed operacją maksymalnie opanować nowotwór i zahamować rozwój choroby. Dzięki temu zabieg ma przynieść lepsze efekty albo nawet - jeśli uda się zniszczyć raka już podczas chemioterapii - zostanie przeprowadzony tylko po to, by pozbyć się pozostałości po unieszkodliwionym guzie.
Niestety nawet ten optymistyczny scenariusz, nie musi oznaczać ostatecznej wygranej z chorobą. Na to lekarze też mnie przygotowali.
Z czego to wynika?
W moim przypadku choroba ma podłoże genetyczne. Wcześniej nie łączyłam w ogóle tych faktów. Okazało się jednak, że u jednej z sióstr mojego taty, która ma raka jajnika wykryto mutację genu BRCA1 (wiąże się ze zwiększonym ryzykiem nowotworów piersi i jajnika - przyp. red.). Druga siostra ma raka piersi.
Nowotwór może się też "odezwać" w kolejnym pokoleniu. I tak się stało w moim przypadku. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że też jestem nosicielką tej mutacji. Czekam na wyniki badań genetycznych, które to zweryfikują. Takie badanie będą musiały wykonać też moje młodsze siostry, a jeśli miałabym w przyszłości córkę, to ona też byłaby w grupie ryzyka.
Lekarze już mnie uprzedzili, co się może stać w takim przypadku. Guz może się pojawić również w drugiej piersi, więc może mnie czekać profilaktyczna amputacja piersi, by do tego nie dopuścić.
Gdybym miała świadomość wpływu czynników genetycznych, badałabym się już wcześniej, bo kiedy ciocia zachorowała, miałam 20 lat. Niestety nikt tego nie skojarzył i nie łączył z wiekiem. Jeśli ma się jednak w rodzinie takie przypadki, powinno się to sprawdzić. To może dotknąć nawet kobiety młodsze ode mnie.
Jak pani przyjęła diagnozę?
O chorobie dowiedziałam się w pracy. Nie mogłam akurat odebrać telefonu z poradni, więc zadzwonili do mojego męża i pilnie go wezwali. Na miejscu usłyszał, że jest diagnoza nowotworu, więc to on przyjął pierwszy cios. Właściwie to ten cios był podwójny, bo w tym roku raka wykryto też u jego mamy. Kiedy do niego zadzwoniłam, nie powiedział mi o tym, ale nie przypuszczał, że za chwilę dostanę powiadomienie na Internetowym Koncie Pacjenta.
Przeczytałam, że jest diagnozowany nowotwór, ale nie było to dla mnie szokujące. Być może ta wiadomość, zwłaszcza w takiej formie, do końca do mnie nie dotarła. Dopiero później zaczęłam układać to sobie w głowie.
Od początku byłam jednak nastawiona zadaniowo, starałam się tego nie roztrząsać i nie myśleć o tym zbyt często, chociaż oczywiście zapomnieć się nie da.
Cały czas staram się też wspierać moją rodzinę, bo oni się załamali. Ja jednak wierzę, że będzie dobrze. Pocieszam ich, że jesteśmy silni i przez to przejdziemy.
A pani nie miała momentów załamania?
Na razie staram się żyć, tak jak żyłam wcześniej. Do końca września chodziłam nawet do pracy, bo dobrze się czułam. Zależało mi na kontakcie z ludźmi, którzy bardzo mnie wspierali i wspierają, choć wielu z nich przed moim pójściem na zwolnienie po prostu się rozpłakało. Obiecałam im jednak, że po leczeniu na pewno do nich wracam.
Do tej pory nie miałam momentów załamania, nie czułam też, że mnie to przerasta na tyle, by skorzystać z pomocy psychologa. Tak naprawdę jedyną sytuacją, w której się rozkleiłam, był moment, kiedy musiałam powiedzieć o chorobie rodzicom, bo wiedziałam, że bardzo to przeżyją.
Nadal próbuję funkcjonować tak, jak przed diagnozą, choć pojawiły się już dodatkowe objawy bólowe. Z tego też m.in. powodu zrezygnowałam tymczasowo z pracy. Odczuwam wyraźny ból w chorej piersi, to wrażenie jakby zaczynało brakować skóry, ale na szczęście jeszcze sobie z tym radzę.
Zaczęła już pani leczenie?
Lekarze czekają jeszcze na ostateczne wyniki biopsji, by zaplanować leczenie i dobrać m.in. odpowiednią dawkę chemii. Mam ją dostawać dożylnie, najprawdopodobniej przez pół roku.
Zdaję sobie sprawę ze skutków ubocznych, wiem, że przez to kompletnie traci się siły, są też wymioty. Wiem, jak to wyglądało z doświadczenia mojej cioci czy teściowej. Nawet kilka dni jest dosłownie wyjęte z życia.
Przygnębiająca była też dla mnie wiadomość, że stracę włosy, a ja od dziecka miałam długie włosy. Na początku nie mogłam sobie wyobrazić tego, że będę musiała zgolić głowę, ale z czasem zaczęłam myśleć, że to po prostu coś, czego nie uniknę, a muszę się leczyć. Jest co prawda możliwość skorzystania ze specjalnego czepka, który zamraża cebulki włosów, ale to też nie daje stuprocentowej gwarancji, że włosy nie wypadną.
Wierzę jednak, że przez to wszystko przejdę i będzie dobrze, to mnie chyba trzyma.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.