Analiza żywej kropli krwi, czyli jak ludzie dają się nabrać
Jeśli jesteś ciekawy w jakiej kondycji jest twój organizm, udaj się na badanie żywej kropli krwi. Dowiesz się, że masz we krwi pasożyty, grzyby, cholesterol, czasem zdarzają się metale ciężkie. Mało? Okaże się też pewnie, że twój organizm jest bardzo zakwaszony. Warto też dodać, że właśnie dałeś się oszukać. Bo badanie żywej kropli krwi wcale badaniem nazywać się nie powinno. To jawne oszustwo. Za ok. 150 zł.
1. Strach się bać
- Nie dalej jak miesiąc temu przyszła do mnie pacjentka i poprosiła o to, żebym spojrzała na wyniki jej badań. Była wystraszona i roztrzęsiona. Nie wiedziałam o co chodzi, dopóki nie spojrzałam na karteczkę z wynikami. Napis: "analiza żywej kropli krwi" powiedział mi wszystko – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie Dominika Reszko-Piekiełek, diagnosta laboratoryjny z Rzeszowa.
Starała się uspokoić kobietę, wyjaśnić, że dała się niestety nabrać i prawdopodobnie nie ma we krwi tego wszystkiego, co było wypisane, ale ta nie wierzyła. Kobieta wydała ok. 200 zł na badania w kierunku grzybów, pasożytów we krwi i poziomu cholesterolu.
- To ostatnie, może być akurat przydatne, ale w przypadku dwóch pierwszych gwarantowałam, że wynik będzie ujemny – mówi Dominika Reszko-Piekiełek. I dodaje, że takich przypadków jest ostatnio coraz więcej. Analiza żywej kropli krwi na dobre zawojowała rynek medycyny alternatywnej. Stała się swego rodzaju modą.
Dyskusja na ten temat rozgorzała także w sieci. Wszystko za sprawą zdjęcia, na którym widać wynik takiej analizy krwi. Osoba, która je wykonała, we krwi półtorarocznego dziecka znalazła "żywe larwy, kryształy kwasu moczowego, drożdżaki" i wiele innych problemów zdrowotnych. A to tylko jeden z wielu przypadków.
2. Na własnej skórze
Postanowiłam przyjrzeć się sprawie bliżej. Wyszukałam kilka firm, które wykonują takie badania i zadzwoniłam, żeby umówić się na wizytę. W dwóch miejscach na badanie trzeba było czekać ponad tydzień, w trzecim – trzy dni. "Mam sporo pacjentów, niestety nie przyjmę pani szybciej" – usłyszałam w słuchawce. Za chwilę męski głos jeszcze dodał: "ale u mnie w cenie jest jeszcze bogata interpretacja wyników i dodatkowo biorezonans". Ustaliłam z miłym panem godzinę i dzień i rozłączyłam się.
Przeczytaj także:
Trzy dni później poszłam na badanie. Moją uwagę najpierw zwrócił sam lokal. Znajdował się w bloku mieszkalnym, na parterze, na obrzeżach centrum miasta. W okolicy całkiem nowe osiedle mieszkalne.
Pomieszczenia były niewielkie, ale schludne. Spodziewałam się raczej normalnego mieszkania. W jednym, przypominającym z wyglądu laboratorium medyczne, na brązowawym blacie stał mikroskop, pojemniki z jednorazowymi igiełkami, pojemniki na zużyte igiełki, pudełka na gazy i oczywiście monitor komputera.
"Co pani dolega" – padło pytanie w moim kierunku. – Od jakiegoś czasu jestem bardzo zmęczona i senna. Ale na badanie to ja raczej z ciekawości przyszłam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Pan się uśmiechnął i szybko pobrał krew jednorazową igłą. Przyłożył szkiełko i położył je pod mikroskop. Na monitorze komputera natychmiast pojawił się obraz.
"Ma pani przeciwciała drożdżaków we krwi. I bardzo zakwaszony organizm. A to świadczy o nieprawidłowo pracujących jelitach. Zmęczenie będzie się utrzymywać, jeśli nic pani z tym nie zrobi" – usłyszałam. I prawie uwierzyłam. Szybko sobie jednak przypomniałam, że obecność grzybów we krwi równoznaczna jest z wizytą na oddziale intensywnej opieki medycznej, bo przecież sugeruje sepsę. A ja czułam się dobrze.
Spytałam więc tylko, jak mogę te drożdżaki wyeliminować. "Polecam preparaty chińskie. Proszę zadzwonić do kliniki medycyny chińskiej, powołać się na mnie i kupić leki. Tylko proszę zapytać o te spod lady, a nie te kierowane na rynek europejski. Przydałby się też posiew z gardła lub posiew krwi, ale proszę wyszukać przyjazne laboratorium. Tym medycznym niech pani nie ufa" - usłyszałam.
Za badanie zapłaciłam 150 zł. Wzięłam wynik i wyszłam. Natychmiast zdecydowałam, że pójdę do laboratorium diagnostycznego wykonać posiew krwi. Tylko to badanie mogło potwierdzić lub obalić tezę o drożdżakach. Sprawdziłam też preparat, jaki polecił mi specjalista. Jedno opakowanie kosztuje 85 zł. A ja miałam przyjąć ich sześć.
Wybrałam Laboratorium Analityczne Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej. To jedno z najlepiej wyposażonych laboratoriów medycznych w województwie lubelskim. Wykonuje się tu cały szereg analiz specjalistycznych, w tym także posiew krwi.
Jak się robi takie badanie? - Najpierw diagnosta dokładnie i kilkukrotnie dezynfekuje miejsce wkłucia, u pacjentów z podejrzeniem sepsy, krew pobierana jest z różnych żył. Taki zabieg daje większe szanse na wykrycie zakażenia. Następnie do butelki pobiera się ok. 20 ml krwi. W butelce znajduje się pożywka dla grzybów. Całość posiewa się na specjalne podłoże i wstawia do cieplarki, gdzie grzyby mają sprzyjające środowisko do namnażania się. Wynik otrzymuje się po ok. 7 dniach - tłumaczy Dominika Reszko-Piekiełek, diagnosta laboratoryjny.
U mnie, co oczywiste, wyszedł ujemny. A to świadczy o tym, że analiza żywej kropli krwi jest oszustwem. - Ten wynik był do przewidzenia. Nie można na podstawie analizy mikroskopem świetlnym stwierdzić obecności grzybów we krwi. Z naukowego punktu widzenia jest to niemożliwe - podsumowuje Elżbieta Puacz, prezes Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych.
3. Przekręt na skalę międzynarodową
Analiza żywej kropli krwi jest popularna nie tylko w Polsce. Od kilku lat furorę robi także zagranicą. Niestety, choć poddają się jej tysiące osób, jest przekrętem. A, co gorsza, takim przekrętem, w który wierzy coraz więcej osób. Jak to jednak udowodnić?
Oszustwo widać już na samym początku. – Pod mikroskopem świetlnym, nawet w największym powiększeniu, nie jesteśmy w stanie zobaczyć tych wszystkich rzeczy, które rzekomo wykrywa analiza żywej kropli krwi. Powód jest prosty: w wielu przypadkach są widoczne tylko i wyłącznie po zabarwieniu specjalnymi odczynnikami – mówi Elżbieta Puacz. – W czasie takiej analizy zobaczyć można jedynie czerwone krwinki, białe krwinki i płytki krwi. Wszystkie osoby, które twierdzą, że widzą więcej – kłamią.
Czym więc są przypominające larwy kształty i plamy? – To tzw. artefakty, czyli mikroskopijnej wielkości elementy, które mogą świadczyć o tym, że szkiełko nie było jałowe i zaplątała się na nim nić z gazy, paproch, włos czy kurz. Podczas laboratoryjnych analiz nie bierze się ich pod uwagę. Twierdzenie więc, że zawinięty włos jest larwą jest bzdurą. Cykl rozwoju pasożytów nawet nie zahacza o krew. Lokują się one w wątrobie czy jelitach – wyjaśnia Elżbieta Puacz.
A jeśli już znajdują się w organizmie, oznaczają poważną chorobę. Pacjent na pewno nie byłby w stanie samodzielnie chodzić po specjalistach medycyny alternatywnej.
Przeczytaj także:
KIDL potępiła zresztą proceder analizy żywej kropli krwi bardzo stanowczo, podkreślając, że badanie nie jest procedurą medyczną. KIDL prosiła też o interwencję w tej sprawie Ministerstwo Zdrowia oraz Główny Inspektorat Sanitarny - bezskutecznie.
4. Zwykła bezczelność?
Głos w dyskusji zabrał też Łukasz Sakowski, biolog i jednocześnie autor bloga naukowego "To tylko teoria". Przeanalizował on bardzo dokładnie wyniki badania analizy żywej kropli krwi i nie pozostawił na nim suchej nitki.
"Osobiście powiem, że gdy widzę coś takiego, jak badanie żywej kropli krwi, to zwyczajnie denerwuje mnie bezczelność ludzi, którzy to organizują. Każdy, kto ma jakieś średnio zaawansowane pojęcie o biologii, chemii i medycynie już na pierwszy rzut oka dostrzeże w tym oszustwo. Jeśli gabinety zajmujące się taką "diagnozą" prowadzą biotechnolodzy z wykształcenia, to z pewnością mają świadomość, że to co robią, to naciąganie chorych lub zmartwionych przez potencjalną chorobę i podawanie im fałszywych informacji na temat ich zdrowia. Jest to działanie na granicy prawa, a być może jest zwyczajnie nielegalne. Na pewno powinno takie być" – pisze na swoim blogu Sakowski.
5. Chodzi o pieniądze
Badanie żywej kropli krwi niejednokrotnie wykonują osoby, które nie mają uprawnień do pobierania krwi, czyli przerywania powłok skórnych. Takie zezwolenie mają tylko lekarze, pielęgniarki, diagności laboratoryjni oraz technicy laboratoryjni. Ten przepis da się jednak obejść, pobierając krew z palca. Główny Inspektorat Sanitarny nie ma więc się do czego przyczepić. GIS może mieć bowiem zarzuty tylko do warunków pobierania krwi. Jeśli dzieje się to bez przerywania powłok skórnych i w sanitarnych warunkach, nie ma podstawy do kontroli.
A osoby, które taką krew analizują, robią to jedynie po przebytym kilkudniowym szkoleniu mikroskopowym.
Jego koszt to ok. 3 tys. zł. W cenie techniki badań mikroskopowych, naturopatia, hematologia, dietetyka, anatomia. Słowem, wszystko to, czego lekarze i diagności uczą się przez pięć lat w cztery dni. Na koniec szkolenia otrzymujemy oczywiście certyfikat. I możemy zarabiać.
Całkiem zresztą niemało. Badanie żywej kropli krwi to wydatek rzędu ok. 130 zł. Morfologia kosztuje ok 7 zł. Ze skierowaniem od lekarza mamy ją za darmo. Przy czym, jeśli faktycznie jesteśmy zmartwieni stanem zdrowia, za cenę fałszywego badania, można zrobić badania rzetelne. Analizy kropli krwi robić nie warto. Wydamy więcej i otrzymamy fałszywy wynik.
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.