Borelioza odebrała mu sprawność na zawsze. "Od pięciu lat to jest wegetacja, nie można już tego nazwać życiem"
Łukasz ma 33 lata, a borelioza odebrała mu szansę na normalne życie, gdy miał zaledwie 17 lat. Choroba pojawiała się i znikała, a w momentach remisji Łukasz odzyskiwał siły i wiarę, że będzie lepiej. Jednak od kilku lat nieprzerwanie doskwiera mu ból, a nawet najprostsze, codzienne czynności są dla niego wyzwaniem. - Przy drugim nawrocie choroby zacząłem gorączkowo szukać pomocy, gdzie tylko się dało. Natrafiłem na klinikę medycyny alternatywnej, która stosuje terapię biorezonansem. Tam straciłem majątek – opowiada.
1. Nie wiedział, czym jest borelioza
Neuroborelioza to choroba, która dotyka układu nerwowego, prowadząc do nieodwracalnych uszkodzeń. Objawy mogą być rozmaite i mylnie wskazywać na inne jednostki chorobowe, jak depresja, a nawet stwardnienie rozsiane. Pierwsze dolegliwości mogą się pojawić już po kilku dniach od zakażenia, a niekiedy – dopiero po wielu latach.
To jedna z postaci groźnej choroby odkleszczowej – boreliozy – która zbiera żniwo, zwłaszcza w sezonie od wiosny do jesieni. Im później rozpoczęte zostanie leczenie, tym mniejsze szanse na całkowity powrót do zdrowia. Tę szansę stracił już Łukasz Skórniewski, który na boreliozę choruje od około 16 lat.
- Wszystko zaczęło się, gdy miałem zaledwie 17-18 lat, choć wtedy jeszcze byłem aktywny. Wyjechałem za granicę, zacząłem pracować jako kucharz, uczyłem się w college’u i trenowałem, bo kochałem sport. W sumie spędziłem za granicą siedem lat. To był czas ciężkiej pracy i intensywnej nauki. To były szczęśliwe chwile, bo gotowanie było moją pasją. Piąłem się po szczeblach kariery w bardzo dobrej restauracji – opowiada Łukasz Skórniewski.
Tłumaczy, że praca wypełniała jego życie po brzegi, bo też zawód, jaki sobie wybrał, był bardzo wymagający. Niekiedy pracował 21 godzin na dobę. Aż do momentu, gdy pojawiły się dziwne dolegliwości – bóle stawów. Te uniemożliwiały mu normalnie funkcjonowanie.
- Mając 21-22 lata, wykonałem badania w kierunku boreliozy. Ja sam nie wiedziałem nic o tej chorobie, ale moja siostra miała większą wiedzę. To ona zasugerowała, że być może moje dolegliwości mają związek z chorobą odkleszczową. Ja z kolei uwielbiałem kiedyś chodzić po lasach, zbierać grzyby i na przestrzeni lat wiele razy gryzły mnie kleszcze. Nigdy nie wystąpiło żadne uczulenie, nigdy nie widziałem tego tzw. rumienia wędrującego. Nigdy nie sądziłem, że kleszcz może mnie czymś zarazić – wspomina.
Badania wykazały podniesiony poziom przeciwciał, wskazujący na przebytą infekcję odkleszczową. Od razu zostało wdrożone leczenie – sześciotygodniowa antybiotykoterapia.
- Po leczeniu poczułem się lepiej, stawy przestały tak boleć, podbudowałam się psychicznie, czułem, że odzyskuję władzę nad moim życiem. Nie wiedziałem, że to chwilowe – mówi.
Od tamtego czasu jego życie było sinusoidą nawrotów choroby i czasu remisji. Całe życie mężczyzny skupiało się na chodzeniu od lekarza do lekarza, na kolejnych terapiach i kolejnych straconych nadziejach na wyleczenie. Od silnych antybiotyków po medycynę alternatywną, o której dziś Skórniewski opowiada z rozgoryczeniem.
2. Leczenie – antybiotyki i wlewy z witaminy C
- Przy drugim nawrocie choroby zacząłem gorączkowo szukać pomocy, gdzie tylko się dało. Natrafiłem na klinikę medycyny alternatywnej, która stosuje terapię biorezonansem. Tam straciłem majątek, choć tak naprawdę chwytałem się wszystkiego, co mogłoby mi pomóc. Także zażywałem zioła i suplementy diety, aż doszło do tego, że łykałem ok. 30 tabletek dziennie, plus suplementy i zioła do picia. To setki tysięcy złotych wydanych na leczenie – opowiada.
Kolejnym etapem i kolejną metodą, na jaką namówiono go w klinice, były dożylne wlewy z witaminy C.
- Powtarzali mi, że nie mogą zmniejszać dawek witaminy C, bo mój organizm jest za słaby, nie poradziłby sobie z tymi wszystkimi toksynami, to mogłoby mnie zabić. Tak twierdzili i ja przez długi czas chodziłem do tej kliniki dwa, nawet trzy razy w tygodniu i płaciłem ok. 800-900 zł dziennie. Wszystkie pieniądze, jakie zarobiłem za granicą, poszły na leczenie – mówi wprost.
Do tego nie tracił zaufania do medycyny konwencjonalnej, ale kolejne antybiotykoterapie odbiły się na jego zdrowiu negatywnie.
- Przeszedłem terapię ILADS i to zupełnie zburzyło mój układ odpornościowy, psychicznie i fizycznie też czułem się fatalnie. Potem włączono ponownie antybiotykoterapię jednocześnie czterema antybiotykami i dodatkowo wlewy z biotraksonu – relacjonuje Skórniewski i tłumaczy: - To jeden z najsilniejszych antybiotyków, a ja po każdym wlewie wracałem do domu, rzucałem się na łóżku i traciłem kontakt z rzeczywistością. Antybiotykoterapia uszkodziła mój układ pokarmowy, wielokrotnie wymiotowałem krwią, a nawet byłem z tego powodu hospitalizowany.
Łukasz Skórniewski opowiada, że jego życie to nieustanny ból i cierpienie psychiczne. Dziesiątki lekarzy, setki leków i żadnej poprawy. Lekarze też zresztą nie byli zgodni – niektórzy przyznawali, że mężczyzna cierpi na neuroboreliozę, inni za przyczynę jego dolegliwości podawali stosowane przez lata leki – uzależnienie od nich i uszkodzenia polekowe w obrębie układu nerwowego.
- Przez lata chodziłem do wielu lekarzy, wielu specjalności – od zakaźników przez psychiatrów po neurologów i reumatologów – mówi i dodaje: - W moim codziennym życiu jest cała lista leków – relanium od niepamiętnych lat, clonazepam, który mocno uzależnia, bunondol, mój pierwszy lek, jaki dostałem w poradni leczenia bólu, tramal, fentanyl, oksykodon. To rozpoczęło kolejny etap mojej choroby, kiedy lekarze przepisywali mi silne leki przeciwbólowe – opioidy. Żaden z tych leków nie uśmierza mojego bólu, nie łagodzi moich dolegliwości w całości.
3. Od pięciu lat nie żyje, lecz "wegetuje"
Sinusoida gorszych i lepszych chwil odeszła w niepamięć. Od pięciu lat, jak mówi Skórniewski, jest tylko ból.
- Zacząłem utykać na jedną nogę i mieć problemy z mobilnością. Przez lata one postępowały, a dziś nawet spacer wokół domu jest dla mnie wyzwaniem. Jestem w dużej mierze zależny od bliskich. Bóle kręgosłupa, nóg i rąk, bezsenność, stany depresyjne, polineuropatia pouszkodzeniowa – mówi mężczyzna i dodaje, że tej egzystencji nie może już nazwać życiem.
Łukasz podkreśla, że ogromnym wsparciem jest dla niego rodzina, ale to nie tylko wsparcie, lecz także obciążenie. Skórniewski z trudem znosi myśl, że cierpią także jego bliscy. Jak podkreśla kilkukrotnie w rozmowie, "ta choroba dotyka całej mojej rodziny, nie tylko mnie".
- W pewnym momencie przestałem już pamiętać, jak to jest żyć normalnie, bez stanów depresyjnych – mówi i podkreśla: - Kiedy ból nieco się zmniejsza, pojawia się nadzieja, że da się zwyciężyć chorobę. Ale ta nadzieja pojawia się rzadko, tak naprawdę jestem już tak zmęczony, że nie mam sił na dalszą walkę, nie mam sił, by iść do lekarzy i walczyć z nimi. Tak, to jest walka, bo za każdym razem słyszę obietnicę, że będzie lepiej, a każdy lekarz i każda niemal terapia mnie zawiodła.
Łukasz przyznaje, że choroba pochłonęła całe jego oszczędności, dorobek życia i teraz, by pokryć przynajmniej koszty leków, musi korzystać ze zbiórki funduszy. Co miesiąc na leki wydaje 800 zł.
- Zbieram pieniądze nie tylko na walkę z chorobą, ale też na walkę z samym sobą – przyznaje.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.