Trwa ładowanie...

"Polski Czarnobyl". Pracownikom wypadały zęby, dziś budują tu uzdrowiska. W Bydgoszczy tyka bomba ekologiczna

Polski Czarnobyl: W Bydgoszczy tyka bomba po Zakładach Chemicznych "Zachem". "Ludzie boją się, że powymierają"
Polski Czarnobyl: W Bydgoszczy tyka bomba po Zakładach Chemicznych "Zachem". "Ludzie boją się, że powymierają" (arch. prywatne Renaty Włazik)

Podczas gdy oczy całej Polski zwrócone są na katastrofę w Odrze, naukowcy i lokalni działacze społeczni alarmują o tykającej bombie ekologicznej w Bydgoszczy. Niektórzy określają ją jako największe zagrożenie tej skali w Europie. Chodzi o dawne Zakłady Chemiczne Zachem w Bydgoszczy. Teren może obejmować ponad 45 km kw. zanieczyszczonej ziemi i wód, zwłaszcza podziemnych. - Ta woda nie nadaje się do podlewania ani roślin, ani trawnika. Normy skażenia są przekroczone kilkadziesiąt razy. Tymczasem niektórzy ludzie budują studnie i tę wodę piją, kąpią się w niej lub podlewają nią uprawy rolne. Żaden z urzędów skutecznie nie ostrzega o niebezpieczeństwie, jakie się z tym wiąże – alarmuje prof. Mariusz Czop z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Jak dodaje naukowiec, chmura toksyn pozachemowskich nieuchronnie migruje i obecnie znajduje się zaledwie 100 metrów od Wisły. Instytucje rządowe milczą w tej sprawie.

spis treści

1. Dawne tereny Zakładów Chemicznych Zachem w Bydgoszczy

Teren dawnych Zakładów Chemicznych Zachem w Bydgoszczy jest jednym z najbardziej zanieczyszczonych obszarów poprzemysłowych nie tylko w Polsce, ale także w Europie. W określaniu go mianem "najgroźniejszej bomby ekologicznej" nie ma cienia przesady, gdyż w jego granicach znajduje się łącznie nawet do około 20 zidentyfikowanych ognisk zanieczyszczeń o dużym stopniu realnego zagrożenia dla środowiska, a w szczególności dla zdrowia i życia okolicznych mieszkańców. Alarmują o tym naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Dziś wiadomo, że teren skażony przez dawną fabrykę chemikaliów, w tym materiałów wybuchowych, może obejmować 45 km kw. zanieczyszczonej ziemi i różnego rodzaju wód, zwłaszcza podziemnych. Ogromna część zanieczyszczeń płynie pod ziemią głównie na północny wschód do Wisły oraz na północ do Brdy. Zanieczyszczenia są tak blisko rzeki Wisły, że istnieje ryzyko, iż wkrótce także ona zostanie skażona.

Zobacz film: "Lekarze o polskiej lekomani. Pacjenci wierzą, że pigułka pomoże na wszystko"

Prof. Mariusz Czop z Katedry Hydrogeologii i Geologii Inżynierskiej Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie bada teren obiektu od 12 lat i mówi wprost – w Bydgoszczy dopuszczono do sytuacji katastrofalnej, ponieważ na terenie dawnych zakładów chemicznych występuje bardzo nietypowa mieszanka związków chemicznych, która przedostała się do środowiska i stale się przemieszcza. Jednak nikt nie reagował i wciąż nie reaguje na potężne zagrożenie dla mieszkańców mających swoje posesje nieopodal tego obszaru.

Co takiego znajdowało i wciąż znajduje się na terenach "Zachemu", że sytuacja jest tak poważna?

- Stwierdziliśmy bardzo szeroką gamę związków chemicznych, które produkował dawny Zachem. Takie zakłady chemiczne charakteryzują się największym wpływem na środowisko i generują największe zagrożenia. To, jakie jest to zagrożenie, zależy od profilu produkcyjnego. A ten w Zachemie był bardzo szeroki i obejmował materiały wybuchowe, pianki poliuretanowe, różnego rodzaju środki ochrony roślin czy barwniki chemiczne – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie prof. Czop.

Tak wyglądają dziś niektóre tereny po Zachemie
Tak wyglądają dziś niektóre tereny po Zachemie (arch. prywatne Renaty Włazik)

Naukowiec dodaje, że na obszarze dawnych terenów stwierdzono bardzo wysokie stężenia fenolu, który ma silnie działanie drażniące i parzące. Według badaczy, poziom tej substancji w sąsiedztwie tylko samego jej składowiska przekracza normę dla wód pitnych ponad 150 tysięcy razy. Ale toksyn jest znacznie więcej i wszystkie przez dziesiątki lat w postaci odpadów i ścieków w sposób niekontrolowany i nieudokumentowany odprowadzane były do ziemi. Mimo upływu lat wciąż trują mieszkańców pobliskich terenów.

- Oprócz fenolu stwierdziliśmy też bardzo szeroką gamę związków chemicznych, m.in. wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, anilinę czy związki chlorowcoorganiczne. Oczywiście są tam też metale ciężkie i substancje ropopochodne. Jest to jeden z najbardziej skażonych terenów w Polsce. Sytuacja jest tam tragiczna, bo te wszystkie substancje są silnie toksyczne dla człowieka - podkreśla prof. Czop.

- Są one odpowiedzialne za wiele różnych schorzeń, zatruć, a nawet możliwość utraty życia, jeśli ich stężenie jest wysokie. Są to substancje kancerogenne i mutagenne. Istnieją dowody na to, że powodują raka i mogą uszkadzać kod genetyczny. Kolejne pokolenia, które rodzą się na tych terenach, mogą chorować na różnego rodzaju choroby, m.in. genetyczne – dodaje.

Szacuje się, że w latach świetności Zachemu na różnych stanowiskach pracowało ok. 15 tys. ludzi. Oficjalnie jednak o stanie ich zdrowia niewiele dziś wiadomo. Pełny obraz zjawiska byłby możliwy tylko po wykonaniu kompleksowych badań. Nie powstał jednak żaden program rządowy, który by to umożliwiał.

- Natomiast z działalności pani Renaty Włazik (lokalnej aktywistki, mieszkanki najbardziej skażonego terenu przy Zachemie - przyp. red.), a także z jej własnych doświadczeń bycia "dzieckiem Zachemu" wiemy, że stan zdrowia pracowników był fatalny. Zasady BHP za czasów PRL-u były prymitywne, nikt nie liczył się z pracownikiem, liczył się plan i produkt. Za protest w sprawie niewłaściwych warunków panujących w fabryce można było mieć duże nieprzyjemności. Wiemy, że niektórym pracownikom przy pracy z fenolem wypadały zęby. Były tam też wypadki, wybuchy, katastrofy. Wiemy o tych, których nie dało się zakamuflować. Natomiast było też wiele takich, które udało się zamieść pod dywan - opowiada prof. Czop.

- To był zakład, w którym przecież dochodziło do mniejszych i większych awarii, wszelkiego rodzaju zdarzeń niepożądanych, które, jeśli by przedostały się do opinii publicznej, spotkałyby się z karami. W PRL-u należało takie rzeczy przed ludźmi ukrywać. Do dziś ponosimy tego konsekwencje. Nie próbuje się wyjaśniać katastrof, tylko stara się je stłumić, ukryć tak, żeby nikt się o niczym nie dowiedział – podkreśla naukowiec.

Prof. Mariusz Czop i inż. Dorota Pierri podczas badań w terenie / arch. prywatne
Prof. Mariusz Czop i inż. Dorota Pierri podczas badań w terenie / arch. prywatne

2. Skażony teren stale się powiększa

Choć teren wciąż jest skażony, w dalszym ciągu nie brakuje osób, które chcą budować na nim przedszkola czy domy. Nikt z lokalnych władz nie informuje nowych mieszkańców o zagrożeniu związanym z odprowadzaniem do ziemi odpadów i ścieków, które gromadziły się tam przez kilkadziesiąt lat.

- Służby państwowe nie informowały i nie informują ludzi o tych zagrożeniach, choć pierwsze wzmianki o tym, że woda nie nadaje się do picia, pojawiły się już w latach 60. ubiegłego wieku. Ówczesne władze zleciły badania, na podstawie których stwierdzono, że woda zawiera fenol, była też czarna jak smoła. W ciągu kilku dni wojsko zasypało wszystkie studnie. Zakazano ludziom korzystania z wód podziemnych. Zbudowano jednak nowoczesny wodociąg dla osiedla i zarządzono, aby Zachem dostarczał czystą wodę za darmo do czasu ustąpienia zanieczyszczeń. Tylko że nikt nic nie zrobił, aby te zanieczyszczenia usunąć. Dostarczono wodę pitną i nikt nigdy więcej nie badał zanieczyszczeń w wodach podziemnych. Tymczasem woda pod osiedlem Łęgnowa Wieś do dziś jest skażona – tłumaczy ekspert.

Dopiero po badaniach wykonanych przez AGH w 2017 roku naukowcy pod kierownictwem prof. Czopa wydali rekomendację, aby tej wody nie używać w żaden sposób. Do tego czasu jednak nikt nie wykonał najmniejszego ruchu, by dowiedzieć się, jakie toksyny i w jakiej ilości skrywają ziemie dawnej fabryki. Dziś wiadomo, że doszło do kolosalnych zaniedbań, a skażenie migruje i niebezpiecznie zbliża się nie tylko do domów mieszkańców, ale i znajdującej się nieopodal Wisły.

- Kiedy rozpocząłem badania, dziwiłem się, że przez tyle lat nikt nie wyszedł z nimi poza teren zakładu. Dopiero kiedy mieszkańcy zwrócili się do nas, aby zbadać ich studnie, zrobiliśmy to i okazało się, że te zanieczyszczenia są nie tylko pod osiedlem Łęgnowo Wieś, ale przemieszczają się w kierunku Wisły. Okazało się, że teren skażony przez Zachem znacząco się powiększył. Skażone są bowiem rozległe obszary w dolinie Wisły, gdzie wody podziemne wyniosły te zanieczyszczenia - wyjaśnia ekspert.

- Bo zanieczyszczenia w każdym miejscu swojego pierwotnego występowania, tzw. ognisku zanieczyszczenia - przenikają pionowo w dół. Przez grunt trafiają do wód podziemnych, które przemieszczają się w kierunku Wisły i Brdy i wynoszą te zanieczyszczenia na zewnątrz. Taki jest mechanizm tego skażenia. Okazuje się, że zanieczyszczenia są pod domem pani Renaty Włazik - tamtędy płynie chmura zanieczyszczeń. Czoło tej chmury znajduje się tylko około 100 m od Wisły. Wiele wskazuje na to, że chmura niedługo będzie do tej rzeki dopływać i za kilka lat będziemy próbowali ją identyfikować bezpośrednio przy Wiśle. Ale nikt się tym nie przejmuje – konstatuje prof. Czop.

Zachem
Zachem (arch. prywatne Renaty Włazik)

Ewentualny dopływ zanieczyszczeń do koryta Wisły będzie skutkować znacznym rozprzestrzenieniem zasięgu substancji toksycznych wzdłuż jej biegu aż po Morze Bałtyckie. Profesor podkreśla, że jeśli nie zostaną podjęte bezzwłoczne działania naprawcze, scenariusz ten wobec nieuchronnego procesu przepływu zanieczyszczeń z całą pewnością będzie mieć miejsce.

3. Zachowanie lokalnych władz pozostawia wiele do życzenia

Profesor podkreśla, że lokalne władze są odpowiedzialne za dezinformację, która panuje wśród mieszkańców posiadających posesje przy dawnych terenach Zachemu. Przykładowo, kilka lat temu władze miasta podjęły nietypowe działania i wynajęły firmę, która bez uwzględnienia wszystkich skażonych elementów środowiska (badania wykonano tylko na fragmencie terenu) stwierdziła, że choć normy substancji toksycznych są przekroczone, mieszkanie na tych terenach nie zagraża zdrowiu i życiu mieszkańców. Stwierdzono, że zagrożenie pojawiłoby się dopiero wtedy, gdy ziemia byłaby spożywana. Wyniki analizy dostępne są na stronie Urzędu Miasta.

"Do analizy ryzyka zdrowotnego i oceny zanieczyszczenia gleb osiedla Łęgnowo-Wieś wykorzystano wyniki badań gleb przeprowadzonych w maju 2019 r. przez firmę DEKONTA Polska Sp.z o.o. [DEKONTA 2019]. (...) Analiza ryzyka zdrowotnego dla mieszkańców osiedla Łęgnowo-Wieś wykazała, że we wszystkich sekcjach badawczych i wybranych gospodarstwach ryzyko nierakotwórcze jest niższe niż poziom dopuszczalny równy 1, a ryzyko rakotwórcze jest niższe niż poziom dopuszczalny równy 1 * 10-4." - czytamy w analizie.

- Chociaż w glebach skażenie kilkudziesięciokrotnie przekraczało normy, oni stwierdzili, że wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne nie stwarzają niebezpieczeństwa dla ludzi. Nie wzięto pod uwagę tego, że ludzie piją skażoną wodę, że się w niej kąpią, prowadzą tam uprawy, do podlewania których używają tej wody. A także tego, że niektóre trujące substancje są lotne i mogą parować do powietrza. W eter poszła informacja, że teren jest bezpieczny do życia i niektórzy ludzie niestety w to uwierzyli - ubolewa ekspert.

- Ludzie po raz kolejny usłyszeli, że rzekomo wszystko jest w porządku i mogli budować nowe studnie i czerpać skażoną wodę do upraw rolnych. Jest to bardzo niekorzystne, bo te substancje toksyczne mogą wchodzić do płodów rolnych. Ta woda nie tylko nie nadaje się do podlewania roślin, które są później spożywane, ale nie nadaje się nawet do podlewania trawnika, czy wlewania do domowych basenów – stwierdza prof. Czop.

Wyniki badań przedstawiono mieszkańcom na specjalnym spotkaniu, w którym udział wzięli sami autorzy tych analiz. Z informacji przekazanych nam przez ludzi, którzy brali w nim udział, wynika, że spotkanie przeprowadzone było w języku ściśle naukowym, eksperckim, który uniemożliwiał rozumienie przekazu "przeciętnemu Kowalskiemu". Część ludzi wyszła z przekonaniem, że mieszkanie nieopodal Zachemu nie zagraża ich zdrowiu. Co gorsza, pojawiają się także dowody na to, że ziemia z Zachemu jest sprzedawana na skalę ogólnopolską.

- Tu dzieją się rzeczy straszne, dziennikarze OKO.press udowodnili, że z tych terenów wyjeżdża skażony grunt i ludziom wmawia się, że ziemia jest czysta, a oni to przyjmują i wyrównują tą ziemią teren. Są także dowody na to, że ziemia po Zachemie jest kupowana po kilkanaście złotych za m2, a sprzedawana nawet z ponad 10-krotnym przebiciem. Biznes kwitnie, a władze miejskie cieszą się, że tereny są zabudowywane, z dumą witają inwestorów – podkreśla profesor.

4. Teren konsekwentnie zabudowywany

Choć teren zagraża zdrowiu mieszkańców, stawiane są tam obecnie wielkie hale i magazyny spożywcze. Od kilku lat otwarta jest tu także placówka dla seniorów, żłobek, wydział Urzędu Miasta dla świadczeń społecznych i rodzinnych, a także Dom Zdrowienia, który reklamuje się turnusami rehabilitacyjnymi, m.in. dla chorych na nowotwory. Teren, który zagraża zdrowiu i życiu ludzi, staje się miejscem przeznaczonym do rekreacji. Lokalni aktywiści alarmują, że urzędnicy chcą tu także otworzyć przedszkole. Specjalna specustawa może zaś otworzyć drogę do stworzenia na tych olbrzymich terenach osiedla mieszkalnego.

- Negowana jest potrzeba badań i monitoringu po to, aby utrzymywać ludzi w przekonaniu, że teren jest czysty. Nikt w ogóle nie informuje ludzi, że teren jest skażony, nie mówi im, jak należy funkcjonować w takim środowisku. Przez ukrywanie prawdy, zatajenie historii zanieczyszczenia, na te tereny trafiają nowi mieszkańcy. Niczego nieświadomi kupują tam działki, budują domy, a firmy inwestują w te tereny. Sprawą Zachemu powinien zająć się ktoś spoza tego województwa – opisuje naukowiec.

Coraz więcej mieszkańców Bydgoszczy znajduje odwagę, aby pisać w sieci o skali zaniedbań dotyczących Zachemu
Coraz więcej mieszkańców Bydgoszczy znajduje odwagę, aby pisać w sieci o skali zaniedbań dotyczących Zachemu (screen/Facebook)

- Dochodzi na tym tle do kuriozów. W znanym ogólnopolskim magazynie poświęconym budownictwu, rodzina chwaliła się, że udało się zbudować dom na składowisku odpadów. Opisywano, że przy wylewaniu fundamentów znaleziono nawet beczkę, z której wylała się smoła i inne odpady, i mimo że wszyscy myśleli, że przez brak stabilności terenu to się nie uda, dom powstał i będą tam mieszkać. Szkoda, że nikt się nie zająknął, jakie ryzyko zdrowotne poniosą ci ludzie – podkreśla ekspert.

Ekspert dodaje, że czarę goryczy przelało odebranie ludziom dostępu do jedynej i bardzo marnej rekompensaty w postaci darmowej wody, która była im zapewniona od lat 60. Z inicjatywy wodociągów miejskich za wodę należy obecnie płacić. Dla wielu ludzi oznacza to wybudowanie studni i korzystanie z wody gruntowej.

- Opisała to nawet prasa – powstał artykuł, w którym urzędnik mówi, że woda jest czysta, a ludzie twierdzą, że jest odwrotnie: jest brudna i śmierdząca. Komedia, która została odegrana, by bezprawnie odebrać ludziom wodę do picia po prostu zdumiewa – opisuje prof. Czop.

Obszary dawnej fabryki
Obszary dawnej fabryki (arch. prywatne Renaty Włazik)

5. Brak monitoringu i badań to proszenie się o kolejną katastrofę

Prof. Czop dodaje, że teraz priorytetem jest prawidłowe oczyszczenie lub zabezpieczenie terenu pozachemowskiego. Zespół naukowców z AGH stworzył projekt, który uwzględniał koszty takiego oczyszczania i opiewały one na ponad 2,5 mld złotych w perspektywie czasowej rzędu 40-50 lat. AGH opracowało też szczegółową "mapę drogową" dla rozwiązania problemów z terenami skażonymi przez dawny Zachem, która przede wszystkim skupia się na zapewnieniu bezpieczeństwa zatruwanym od lat mieszkańcom osiedla Łęgnowo Wieś.

Zakłada ona w szczególności przywrócenie dostaw darmowej wody, co skutecznie ograniczy korzystanie z wód skażonych oraz wdrożenie programu dokładnych badań zdrowotnych wszystkich mieszańców, szczególnie dzieci. Konieczne jest także realizowanie kolejnych etapów remediacji składowiska odpadów niebezpiecznych ''Zielona'', który został uznany za najbardziej niebezpieczne źródło zanieczyszczeń na terenie Zachemu.

- Realizowany obecnie projekt za niespełna 100 mln złotych jest zaledwie pierwszym ich etapem. Równocześnie jak najszybciej trzeba wykonać system monitoringu i kompleksowo zbadać cały skażony teren, w tym szczególnie znane ogniska zanieczyszczeń aby móc zaproponować skuteczne metody oczyszczania lub zabezpieczenia środowiska - podkreśla prof. Czop.

W 2018 roku powstała nawet komisja powołana przez wojewodę, która miała podjąć stosownie działania. Bardzo szybko została jednak rozwiązana. Od tego czasu powstał zaledwie niewielki projekt remediacyjny, bardzo silnie różniący się od pierwotnych założeń. Chodzi o projekt przeprowadzany przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska, szacowany na 94 mln zł. Niestety, wykonywany jest na niespełna 27 hektarach, podczas gdy szacowane skażenie ziemi i wszelkich wód, zwłaszcza podziemnych, według badań AGH wynosi ponad 45 km kw.

- Po pierwsze nie ma żadnego systemu, który by pozwalał badać i kontrolować poziom skażenia wody. Tutaj nie prowadzi się żadnych skoordynowanych badań ani monitoringu i jest to głównym zagrożeniem. Taki system monitoringu został już nawet zaprojektowany, a jego wykonanie uzyskało dofinansowanie, niestety nie przystąpiono do jego realizacji, bo ówczesny Główny Inspektor Ochrony Środowiska podjął niemerytoryczną i według mnie kompletnie nieodpowiedzialną decyzję o wycofaniu rekomendacji dla tego projektu, co było wymogiem formalnym dla jego uruchomienia. Po drugie - po tylu latach i zebranych dowodach na temat tego, że toksyny po Zachemie szkodliwie oddziałują na zdrowie i życie ludzi, nikt nie wykonał odpowiednich badań zdrowotnych, i mieszkańcy mogą czuć rozgoryczenie, że ktoś liczy, że wszyscy wkrótce wymrą – twierdzi prof. Czop.

Problem stanowią też przepisy prawne, które są fatalnie skonstruowane i umożliwiają ten cały "szemrany" biznes.

- Gdyby był bezwzględny wymóg badania takich terenów poprzemysłowych, to mielibyśmy narzędzia pozwalające uczciwym ludziom się chronić. Natomiast teraz jest wprawdzie przepis mówiący o tym, jak badać tereny zanieczyszczone, ale nie mówi, w jakiej sytuacji należy to robić. Nie ma więc żadnego obowiązku i można taką potrzebę ignorować. Urzędnicy w kuriozalny sposób tłumaczą się tym, że nie mogą badać terenu, jeśli nie ma takiego obowiązku, bo ktoś oskarży ich o niegospodarność. Biorąc pod uwagę fakt, że zgłaszamy te nieprawidłowości od lat, bałagan, który panuje w tych kwestiach, wydaje się być zamierzony – twierdzi naukowiec.

- Głos naukowców jest zwyczajnie lekceważony i ciężko to przyznać, ale naszym sprzymierzeńcem są niestety katastrofy. Dopóki na takim skażonym terenie, który przecież był nazywany "polskim Czarnobylem", nic dramatycznego się nie dzieje, dopóty temat będzie porzucony. Nikt nie rozwiązuje kompleksowo problemu zawczasu, a kiedy dojdzie do katastrofy, pozostaje zdziwienie, jak do tego doszło.

- I jeśli dojdzie do takiej sytuacji jak na Odrze, powstanie tysiąc hipotez, sprawę się zagmatwa i nic nie zrobi. U nas panuje mentalność poradziecka – udać, że się nic nie stało i powiedzieć, że wszystko było w porządku, a najlepiej znaleźć "przyczyny, których nie można było przewidzieć ani uniknąć". Nie chroni nas to przed kolejnymi, coraz poważniejszymi katastrofami, które mogą się wydarzyć w bardzo niedalekiej przyszłości – kończy prof. Czop.

6. Co na to władze?

Skontaktowaliśmy się z Sanepidem, Urzędem Miasta w Bydgoszczy, Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska w Bydgoszczy, firmą DEKONTA Polska Sp.z o.o oraz Ministerstwem Środowiska z prośbą o ustosunkowanie się do informacji zawartych w tekście. Do momentu publikacji odpowiedź udzielił jedynie Sanepid, który poinformował, że większość mieszkańców czerpie wodę pitną z wodociągu, jednak są też tacy, którzy posiadają studnie.

"Pracownicy Państwowej Inspekcji Sanitarnej w województwie kujawsko-pomorskim ustalili, że na terenie dawnych zakładów Zachem w Bydgoszczy znajduje się około stu studni indywidualnych, wykorzystywanych wyłącznie do celów gospodarczych" – czytamy w nadesłanej odpowiedzi.

Ponadto Państwowa Inspekcja Sanitarna w Bydgoszczy dodaje, że nie monitoruje "remediacji, ani stanu wód gruntowych. Zadania te przypisane są organom administracji do spraw ochrony środowiska i organom Inspekcji Ochrony Środowiska. Stosownie do obowiązujących przepisów ww. organy w swoich kompetencjach posiadają również prowadzenie monitoringu m.in. wód podziemnych oraz składowisk odpadów itp".

Na odpowiedzi pozostałych instytucji wciąż czekamy. Gdy tylko je otrzymamy, niezwłocznie o tym poinformujemy.

UWAGI DO STANU WŁASNOŚCIOWEGO

Aktualny stan własności terenów po dawnych Zakładach Chemicznych "Zachem" jest mocno skomplikowany. Tereny te znajdują się w rękach firm wydzielonych w przeszłości z Zachemu lub ich następców prawnych, Skarbu Państwa oraz nowych właścicieli, którymi są głównie prywatne firmy. W dużej części terenów pozachemowskich funkcjonuje Bydgoski Park Przemysłowo-Technologiczny (BPPT), który zajmuje się znajdowaniem nowych inwestorów lokujących swoje obiekty na tym terenie.

Tereny skażone poza obszarem dawnych Zakładów Chemicznych Zachem są głównie w posiadaniu osób fizycznych, ale również Skarbu Państwa, w tym Lasów Państwowych oraz firm prywatnych.

Katarzyna Gałązkiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze