Wielokrotnie więcej chorych niż w statystykach. "Nie wiemy, co leczymy"
Problem chorób wenerycznych już narasta, a można się spodziewać, że po wakacjach będzie jeszcze gorzej. Na przygodny seks bez zabezpieczeń decydują się nie tylko młodzi ludzie, ale też seniorzy - w sanatoriach i na zagranicznych wczasach. - Jedna z takich pacjentek zaraziła się kiłą w Tajlandii - alarmuje wenerolog.
1. Narastający problem
W Europie gwałtownie rośnie liczba infekcji przenoszonych drogą płciową, a liderem jest rzeżączka. Z najnowszego raportu Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) wynika, że chorych przybywa wręcz lawinowo.
W przypadku rzeżączki chodzi aż o 48-proc. wzrost (70 tys. przypadków) w porównaniu z poprzednim rokiem. Wyraźne różnice widać też w przypadku kiły - wzrost na poziomie 34 proc. (35 tys. przypadków) i chlamydiozy - 16-proc. wzrost (ponad 216 tys. przypadków).
Problem widać też w Polsce. Z ostatniego raportu Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH-PIB wynika, że w aktualnie w Polsce największy wzrost dotyczy chlamydiozy. Od początku roku było 427 takich przypadków, podczas gdy w analogicznym okresie ubiegłego roku zanotowano ich 215.
Lekarze alarmują jednak, że jest wiele niewykrytych zakażeń, więc oficjalne dane mają niewiele wspólne z rzeczywistością.
- Największy problem obserwujemy aktualnie w przypadku rzeżączki i chlamydiozy. To złożona kwestia, bo z jednej strony takich pacjentów przybywa, a z drugiej bardzo wyraźnie kuleje nadzór epidemiologiczny i diagnostyka - zaznacza w rozmowie z WP abcZdrowie prof. Maciej Pastuszczak, ordynator Oddziału Chorób Wewnętrznych, Dermatologii i Alergologii Szpitala Specjalistycznego w Zabrzu, śląski konsultant w dziedzinie dermatologii i wenerologii.
- Ścieżka statystycznego pacjenta zaczyna się od lekarza internisty, bo to do niego w pierwszej kolejności najczęściej trafiają chorzy z objawami okolic intymnych. Niestety na tym poziomie nie ma praktycznie żadnej specjalistycznej diagnostyki, bo badania w kierunku rzeżączki i chlamydiozy są bardzo kosztowne (inaczej jest w przypadku kiły, bo w tym przypadku można wykonać badania z krwi - red.) - tłumaczy lekarz.
Ekspert dodaje, że w takich przypadkach pacjent dostaje z reguły przypadkowy antybiotyk, który albo zadziała na patogeny wywołujące chorobę weneryczną, albo nie.
- Jeśli więc nie wiemy, co leczymy i nie wykrywamy źródła, to tracimy kontrolę epidemiologiczną nad wciąż aktualnym, a wręcz narastającym problemem. Niezdiagnozowany chory może przecież zarażać kolejne osoby - zaznacza prof. Pastuszczak.
Podkreśla, że przez brak właściwego nadzoru epidemiologicznego nad chorobami wenerycznymi w Polsce, oficjalne statystyki są wielokrotnie zaniżone.
- Jeśli porównamy je np. ze statystykami ze Słowacji czy Czech, czyli krajów podobnych do nas epidemiologicznie, wyraźnie widzimy, że tam przypadków chorób wenerycznych jest więcej. Przykładem jest chociażby rzeżączka - w Polsce zapadalność mamy na poziomie ok. 1 przypadku na 100 tys. mieszkańców, podczas gdy na Słowacji to są 33 przypadki na 100 tys. mieszkańców. Oficjalne dane mamy więc mocno niedoszacowane, choć dokładną skalę trudno określić - tłumaczy prof. Pastuszczak.
2. Przygodny seks na wakacjach i w sanatoriach
Tymczasem problem chorób wenerycznych, wynikających z przygodnego seksu bez zabezpieczeń, dotyczy zarówno bardzo młodych, jak i starszych pacjentów, a nawet seniorów.
- W ciągu ostatnich pięciu lat sytuacja wyraźnie się zmieniła. Jeszcze do niedawna choroby weneryczne diagnozowaliśmy przede wszystkim w grupie mężczyzn, którzy utrzymują kontakty seksualne z innymi mężczyznami. Aktualnie problem wyraźnie nasilił się u pacjentów heteroseksualnych. Choć dominują osoby młode w wieku 17-25 lat, to w ostatnim czasie mamy coraz więcej pacjentów po 50. czy 60. roku życia, który też decydują się na ryzykowne kontakty seksualne - tłumaczy prof. Pastuszczak.
- W przypadku młodych osób takich sytuacji jest więcej w czasie wakacyjnych wyjazdów. W przypadku starszych pacjentów choroby weneryczne diagnozujemy po pobycie w sanatorium czy podczas zagranicznych wyjazdów. W ciągu ostatnich kilku tygodni mieliśmy już pięć takich przypadków - to bardzo dużo, bo wcześniej takie sytuacje były incydentalne - dodaje.
Lekarz zaznacza, że problemem zarówno młodych, jak i starszych chorych jest brak świadomości i lekceważenie zabezpieczeń.
- Wśród Polaków pokutuje szkodliwy stereotyp, że to ciąża jest największym zagrożeniem i przed nią trzeba się zabezpieczyć. O reszcie zapominamy i nie zawsze stosujemy prezerwatywę, mimo że w przypadku przygodnego seksu jest koniecznością. Od pacjentek w wieku pomenopauzalnym słyszę, że decydując się na ryzykowny seks na wakacjach, nie brały pod uwagę ryzyka, bo przecież nie mogą już zajść w ciążę - ubolewa prof. Pastuszczak.
Zdarzają się starsi pacjenci, którzy podczas jednego wyjazdu kilkakrotnie uprawiali przygodny seks, czym jeszcze bardziej narazili się na zakażenie.
- Mieliśmy niedawno taką pacjentkę, która zaraziła się kiłą w Tajlandii. Przyznała, że miała kontakty seksualne z kilkoma różnymi partnerami, ale w ogóle nie myślała o zagrożeniu i zabezpieczeniu - przyznaje lekarz.
3. Od ryzykownego seksu do uszkodzenia mózgu
Lekarze apelują, by nie lekceważyć objawów infekcji intymnych, bo nieleczone mogą mieć poważne powikłania, a co więcej po szczegółowej diagnostyce może się okazać, że to choroba weneryczna, którą tym bardziej trzeba leczyć.
- Jeśli nie leczymy chorób wenerycznych, narażamy się na poważne powikłania. W przypadku nieleczonej kiły w ciągu kilku lat może dojść nawet do zajęcia ośrodkowego układu nerwowego i uszkodzenia mózgu. Z kolei w przypadku chlamydiozy i rzeżączki konsekwencją może być rozwój poważnych stanów zapalnych, a nawet bezpłodność - ostrzega prof. Pastuszczak.
- Idąc do łóżka z obcym partnerem na urlopie, Polki i Polacy zapominają, że tak naprawdę "idą do łóżka" ze wszystkimi jego byłymi partnerami, o których zdrowiu intymnym nic nie wiedzą. W efekcie z wakacji przywożą "niespodzianki", które nie są tylko tymczasowym problemem, ale mogą stać się chorobą przewlekłą, a nawet nowotworową - ostrzegał też w rozmowie z WP abcZdrowie ginekolog Jacek Tulimowski.
Zaznaczył, że po wakacjach widać m.in. wysyp infekcji intymnych, takich jak drożdżyce i grzybice. Pacjentki trafiają też do niego z objawami zakażenia wirusem HPV (zarówno typem onkogennym, który atakuje części intymne, jak i nieonkogennym, który wywołuje zmiany np. na ramionach czy szyi) i HSV (wirusem opryszczki). Dotyczy to także chorób wenerycznych, takich jak kiła, chlamydioza czy zakażenie wirusem HIV.
- Dlatego stosowanie zabezpieczeń jest kluczowe, a jeśli już o nim zapomnimy, a zauważymy niepokojące zmiany, to nie zwlekajmy z wizytą u specjalisty - podsumowuje prof. Pastuszczak.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polska
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.