Jedyny szpital w Polsce wznawia przeszczepy kończyn od zmarłych. "To była najlepsza decyzja, jaką podjąłem"
Leszek Opoka to pierwszy pacjent w Polsce, któremu przeszczepiono rękę od zmarłego dawcy. Pionierskie transplantacje wracają po kilku latach przerwy do szpitala w Trzebnicy, a w trakcie kwalifikacji jest już trzech pacjentów. - Operacja zmieniła moje życie diametralnie - podkreśla dzisiaj 53-latek.
W tym artykule:
Wracają pionierskie operacje w Trzebnicy
Leszek Opoka z Radomia miał zaledwie 21 lat, kiedy stracił prawą rękę. - Wziąłem się w domu za prace stolarskie. Maszyna wciągnęła mi rękę i praktycznie ją zmieliła, nie było co zbierać. To był dla mnie koszmar, zwłaszcza że byłem młodym chłopakiem. Nigdy nie pogodziłem się z tym, że będę musiał nosić protezę. Dla psychiki to był dramat, a to były lata 90., kto wtedy myślał o wsparciu psychologicznym - wspomina Leszek Opoka w rozmowie z WP abcZdrowie.
- Nie wyobrażałem sobie życia bez ręki, ale myśl o protezie była dla mnie nie do wytrzymania. Pamiętam, jak pojechałem na oprotezowanie. Na ścianach na hakach wisiały sztuczne ręce, sztuczne nogi, nie mogłem na to patrzeć, jakbym oglądał horror - przyznaje pan Leszek, który mimo obaw przez pewien czas nosił protezę.
Wspomina, że światełko w tunelu zobaczył, gdy usłyszał w telewizji o pierwszej transplantacji ręki od zmarłego dawcy przeprowadzonej we Francji. - Postawiłem wszystko na jedną kartę i postanowiłem zadzwonić do szpitala w Trzebnicy, który wówczas wykonywał tylko replantacje, czyli przyszywał własne kończyny. Stwierdziłem, że nie mam już nic do stracenia, bo co może być gorsze od bólu, którego doświadczyłem po wypadku i amputacji? - dodaje nasz rozmówca.
To była końcówka lat 90. Lekarze nie gwarantowali mu, że program takich operacji, jak ta we Francji, w ogóle w Trzebnicy ruszy. - Wylali mi też na głowę kubeł zimnej wody, opowiadając, z jakimi skutkami ubocznymi muszę się liczyć, że to nie jest tak, że przyszywają rękę, a na drugi dzień będę ruszał palcami i wypiszą mnie do domu - wspomina.
Ostatecznie program ruszył dopiero 8 lat później. - Czekałem więc na nową rękę aż 13 lat, to cud, że ta operacja po takim czasie w ogóle się udała. Po drodze straciłem niemal nadzieję. Z jednej strony czułem euforię, ale z drugiej inaczej wyobrażałem sobie pierwsze dni po operacji. Na początku nie mogłem się przyzwyczaić do widoku ręki, budziłem się w szpitalu z dziwnym uczuciem, że coś leży obok. To przypominało mi też traumatyczne przeżycia z wypadku - przyznaje 53-latek.
Leszek Opoka był operowany w Szpitalu im. Św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. To jedyny ośrodek w Polsce, który uzyskał akredytację na przeszczepianie kończyny górnej od zmarłego dawcy, co oznacza powrót do unikalnych i przełomowych dla polskiej chirurgii operacji, które w czasie pandemii COVID-19 zostały zawieszone.
Szpital jest znany z pionierskich operacji nie tylko w Europie, ale też na świecie. Organizował też międzynarodowe szkolenia dla lekarzy.
- Pierwszą transplantację kończyny górnej od zmarłego dawcy w Polsce wykonano w naszym szpitalu w 2006 roku pod kierunkiem prof. Jerzego Jabłeckiego. To on rozwinął pionierski program takich operacji. W czasie pandemii można było jednak wykonywać tylko zabiegi ratujące życie, więc program został wtedy zawieszony. Ostatecznie utraciliśmy akredytację na wykonywanie takich zabiegów, którą przyznaje Poltransplant i Ministerstwo Zdrowia na 5 lat - wyjaśnia w rozmowie z WP abcZdrowie dr n. med. Ahmed Elsaftawy, kierownik Oddziału Chirurgii Plastycznej i Chirurgii Ręki Szpitala im. Św. Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy.
Bariera psychiczna
- Nie mogliśmy jednak pozwolić, by ten pionierski program zaprzepaścić. Takie operacje dają ogromne możliwości pomocy pacjentom, u których nie jest możliwa ani replantacja, czyli przeszczepienie własnej kończyny, bo nie pozwala na to np. skala uszkodzenia po urazie, ani protezowanie. U części pacjentów proteza, nawet jeśli jest bardzo nowoczesna, może stać się nawet źródłem traumy - zaznacza dr Elsaftawy.
Tłumaczy, że może dojść do poważnych problemów o charakterze psychicznym, bo pacjent nie jest w stanie funkcjonować z protezą i traci całkowicie poczucie własnej wartości. - Znam pacjenta, któremu po wypadku pracodawca sfinansował niezwykle kosztowną protezę bioniczną, ale pacjent założył ją zaledwie kilka razy. Bariera psychiczna była w jego przypadku nie do pokonania - przyznaje chirurg.
Ponad rok temu szpital w Trzebnicy zaczął ubiegać się o ponowne przyznanie akredytacji, by wznowić transplantacje. - Taka procedura niestety trwa. Zajęło to dokładnie 14 miesięcy, akredytacja została przyznana przez Poltransplant, a następnie uzyskaliśmy zgodę Ministerstwa Zdrowia na wykonywanie zabiegów. W tym momencie jesteśmy już gotowi, by operować. Trzeba jednak pamiętać, że to się nie stanie z dnia na dzień, bo kwalifikacja pacjenta też wymaga czasu - wyjaśnia lekarz. I dodaje, że w trakcie kwalifikacji jest już trzech pacjentów.
Tłumaczy, że to bardzo wymagająca procedura i nie każdy się do niej kwalifikuje. - Dlatego wywiad dotyczący m.in. ryzyka zdrowotnego i stanu zdrowia musi być bardzo szczegółowy. Trzeba mieć świadomość, że to transplantacja, więc po operacji leki immunosupresyjne trzeba brać do końca życia, a one mają też swoje skutki uboczne, obniżając m.in. odporność - wskazuje chirurg.
- Przed wybuchem pandemii wykonaliśmy sześć takich transplantacji, w tym jedną podwójną u żołnierza, który stracił obie ręce w wypadku z materiałem wybuchowym. To były transplantacje całej ręki - od ramienia po palce, ale też przedramienia - dodaje.
Wyjaśnia, że powodzenie operacji zależy od wielu czynników, a jednym z głównych jest poziom amputacji. - Znacznie lepiej dla pacjenta, jeśli jest ona na poziomie nadgarstka. Tak było np. u żołnierza, u którego wykonaliśmy podwójną transplantację. Odzyskał sprawność na tyle, że mógł wrócić nawet do zawodu - zaznacza lekarz.
- Z drugiej strony trzeba się liczyć z tym, że po przeszczepieniu, zwłaszcza jeśli amputacja była na poziomie ramienia, sprawność ręki nie będzie w stu procentach na takim poziomie jak przed urazem. Na pewno zdrowa ręka przejmuje rolę ręki dominującej, a druga jest pomocnicza. Pacjent musi się też przygotować na wielomiesięczną rehabilitację - przyznaje dr Elsaftawy.
Dodaje, że choć zdarzają się transplantacje po ciężkich wypadkach np. komunikacyjnych, to najczęściej przyczyna utraty ręki jest banalna. - Zdecydowanie najwięcej przypadków to wypadki domowe, np. przy pracach stolarskich, które wynikają z nieumiejętnego posługiwania się narzędziami - wskazuje lekarz.
Transplantacje od zmarłego dawcy
Na oddziale, którym kieruje dr Elsaftawy, częściej wykonuje się replantacje. W ciągu roku to ponad 20 takich operacji. Lekarze "przyszywają" palce i dłonie, które pacjenci tracą w wypadkach, czy podczas ryzykownej zabawy z petardami, ale też przy sepsie, w przebiegu której może dojść do obumarcia rąk.
- Mogłoby się wydawać, że lepszą sytuacją jest możliwość przeszczepienia własnej ręki. Tymczasem może się okazać, że mamy nieodwracalne uszkodzenie nerwów czy ścięgien, co wpływa na sam przebieg operacji, ale też odzyskiwanie sprawności. Przy transplantacjach od zmarłego dawcy mamy większe pole manewru, bo możemy taką kończynę bardziej "dopasować" - tłumaczy chirurg.
- Nasz szpital jest też jedną z dziesięciu placówek w kraju, która pełni dyżur replantacyjny. Przyjmujemy zgłoszenia z całej Polski. Chodzi o to, by pacjent, u którego konieczna jest taka operacja, mógł ją przejść jak najszybciej. Czas w odzyskaniu sprawności ręki też ma kluczowe znaczenie - wyjaśnia.
Dla Leszka Opoki przełomowy moment nadszedł pół roku po operacji, kiedy w przeszczepionej ręce pojawiło się czucie. - Wtedy po raz pierwszy poczułem, że to moja ręka. Potem szybko zacząłem ruszać palcami, ale rehabilitacja to była droga przez mękę. Zresztą podobnie jak pobyt w szpitalu po transplantacji. Przez dwa miesiące jest się dosłownie przykutym do łóżka, bo ręka musi się zrosnąć. Uratowało mnie chyba tylko samozaparcie, zawziąłem się, że muszę wyjść ze szpitala z tą ręką - wspomina.
- Nawet najlepsza, najbardziej nowoczesna proteza nie równa się z prawdziwą ręką. Każdy pacjent powinien mieć jednak świadomość, że nie będzie łatwo i trzeba będzie się zmagać z wieloma trudnościami - przyznaje 53-latek.
Po lekach immunosupresyjnych zmagał się z nadciśnieniem i nadal ma stan przedcukrzycowy, co wymaga regularnych badań. - Odporność jest mocno nadwyrężona, więc groźna dla życia może być nawet sezonowa infekcja. Pamiętam, jak zachorowałem na grypę niedługo po transplantacji. Myślałem, że z tego nie wyjdę, podobnie jak z półpaśca, który mnie później zaatakował - wspomina nasz rozmówca.
- Miałem też kilka razy bardzo silne reakcje odrzucenia przeszczepu, co ostatecznie ograniczyło mi sprawność ręki: choć mogę ruszać palcami, nie jestem w stanie ich już zacisnąć. Taka operacja zmienia jednak diametralnie życie. Nadal twierdzę z pełnym przekonaniem, że to była najlepsza decyzja, jaką podjąłem, choć okupiona łzami i bólem - podsumowuje Leszek Opoka.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła
- WP abcZdrowie
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.