"Pogromca szkodników" zwalcza pluskwy od lat. Oto znaki, że masz je w domu
Wiosna to początek gorącego okresu dla dezynsektorów, czyli specjalistów tępiących uciążliwe dla ludzi owady, np. pluskwy. - Niektórzy chcą zaoszczędzić i uważają, że poradzą sobie sami: starają się walczyć za pomocą parownicy albo robią miotacze ognia na przykład z dezodorantu i próbują nim wypalać pluskwy. Widziałem całe powypalane dziury w pościeli w takich domach - mówi WP abcZdrowie Jarosław Ryms, znany w sieci jako "Pogromca szkodników".
W tym artykule:
"Jeszcze wczoraj tego nie było"
Łóżeczko 14-miesięcznego dziecka, a w nim pełno śladów pluskiew - takie zdjęcie zamieścił w połowie marca na Facebooku Jarosław Ryms, znany w sieci jako "Pogromca szkodników". Fotografia powstała podczas jego akcji odpluskwiania mieszkania na warszawskiej Białołęce.
- Klientka twierdziła, że "jeszcze wczoraj tego nie było". To niemożliwe, bo na taki stan zapluskwienia "pracuje się" latami. To łóżeczko było aż czarne od odchodów pluskiew - tłumaczy Jarosław Ryms w rozmowie z WP abcZdrowie.
- W tym przypadku walka z owadami trwała około dwóch lat, pluskiew była cała masa. Ci ludzie próbowali pozbyć się ich na własną rękę, stosując nieskuteczne metody, ale też gościli u siebie ekipy, które miały im pomóc - dodaje.
Organizm pełen pasożytów
Wiosną dezynsektorzy, czyli specjaliści od walki m.in. z pluskwami, mają ręce pełne roboty. Ryms przyznaje, że już teraz, w marcu, jego grafik szybko się zapełnia. Najwięcej zleceń jest jednak latem, gdy ludzie chętnie podróżują, a z wyjazdów "przywlekają" do domu nieproszonych gości. Pluskwy możemy bowiem "złapać" wszędzie tam, gdzie przebywają inni ludzie: w hotelach, taksówkach, pociągach, ale i w innych mieszkaniach.
- Ostatnio miałem zlecenie na odpluskwianie u pani, która dziwiła się, skąd się u niej wzięły te owady. Mówiła, że w ostatnim czasie był u niej tylko tata, który zajmował się kotem pod jej nieobecność, ale "u rodziców jest czysto, na pewno nie ma pluskiew". Powiedziałem, gdzie mają szukać i po kilku dniach odebrałem telefon, że faktycznie, znaleźli u nich pluskwy. Siedziały za wersalką od strony ściany - wspomina ekspert.
Łóżko i jego okolice to właśnie miejsca, gdzie pluskiew należy szukać w pierwszej kolejności. Gdy populacja owadów się rozrasta, zaczynają przemieszczać się dalej - stąd w zapluskwionych domach Ryms odkrywa ich chmary pod obrazami, w kontaktach, przy listwach czy włącznikach.
Co ważne, pojawić mogą się w każdym domu, bo nie biorą się z brudu. "Pogromca szkodników" szacuje, że około 40 proc. zleceń wykonuje w tzw. normalnych domach, a pozostałe 60 - w tych z niższym standardem. W tych pierwszych owady szybciej są jednak zauważane, zanim ich populacja się rozrośnie.
- W domach, gdzie się regularnie sprząta i wymienia pościel, można łatwiej zaobserwować, że coś jest nie tak, np. ktoś nagle zauważa ślad krwi na poduszce - podkreśla ekspert.
Migracja pluskiew w bloku
Pojedynczą pluskwę niełatwo jednak zlokalizować: jest maleńka, płaska i przypomina brązową łezkę lub pestkę jabłka. Gdy opije się krwi, robi się pękata. Łatwiej zauważyć całą ich kolonię, która zostawia ślady w postaci ciemnych kropek - to pluskwie odchody, które łatwo znikają pod wpływem wody. Gdy zapluskwienie jest duże, w pomieszczeniu wyczuwalny jest zapach zgniłych malin.
Ciekawostką jest, że pluskwy możemy wnieść do mieszkania lub, w wyjątkowych przypadkach, mogą one zawędrować do nas same, na przykład od sąsiadów. Zdarza się tak, jeśli w sąsiednim lokum stan zapluskwienia jest naprawdę wysoki i owady szukają nowych miejsc do bytowania.
- Migracje pluskiew z mieszkania do mieszkania zaczynają się, gdy jest ich w domu tysiące. Może się to odbywać na kilka sposobów, np. poprzez otwarte okno, balkony, rury w pionach grzewczych (zdarza się to w starych blokach) czy poprzez wentylację. Znam historię, że mieszkanie było bardzo mocno zapluskwione, ktoś prał w nim ubrania i owady zaczęły przechodzić do sąsiadów odpływem kanalizacji - wylicza "Pogromca szkodników".
- Czasem, jeżeli ktoś zauważy pluskwy w mieszkaniu, wpada na pomysł, żeby wyrzucić meble. Niesie więc te wszystkie zapluskwione meble przez klatkę schodową, owady z nich wypadają na podłogę czy w windzie i tak rozsiewają się po mieszkaniach - dodaje.
Czy już jedna pluskwa stanowi problem? Zdecydowanie, bo według szacunków 90 proc. tych owadów to samice, a każda statystycznie składa dwa-trzy jaja dziennie. Jeśli do naszego domu zawędruje zapłodniona samica, w krótkim czasie populacja owadów może nam się namnożyć.
Aby doprowadzić mieszkanie do dużego zapluskwienia, trzeba jednak wielu miesięcy. Ryms przyznaje, że choć zwalcza szkodniki od lat, zdarzało mu się bywać w domach, w których odmawiał przyjęcia zlecenia.
- Czasem wchodzę do mieszkań i zastanawiam się, jak można było doprowadzić je do takiego stanu. W zeszłym roku dostałem wezwanie do mieszkania starszych osób. Po kolei pokazywali mi pomieszczenia. Jedno zostawili na koniec. Pytam: "A co jest za tamtymi drzwiami?". Miałem złe przeczucia… I nie myliłem się. Otworzyli drzwi, a tam pokój zawalony po sam sufit wszystkim, co możliwe: śmieciami, kartonami, gazetam. Zostawili tylko ścieżkę wydeptaną do łóżka, a to łóżko jak jedno wielkie legowisko dla psa, a w nim tysiące pluskiew. Odmówiłem zlecenia, bo dopóki nie posprzątają, odpluskwianie nie ma sensu - opowiada Ryms.
Ile to kosztuje?
Na powodzenie akcji odpluskwiania wpływ mają bowiem nie tylko zastosowane metody, ale i współpraca klientów. Przed przyjściem eksperta do domu powinno się np. posprzątać, odsunąć meble czy powyrzucać zbędne przedmioty.
To jednak nie wszystko. Aby z pomieszczeń usunąć wszystkie owady, konieczne jest zastosowanie odpowiednich środków. To wiąże się z kosztami. Ryms przekonuje jednak, że to się opłaca.
- Nie każdego stać, żeby zamówić profesjonalną ekipę. Niestety, na rynku są firmy, które wchodzą do mieszkania, zrobią raz psik-psik, a potem nie odbierają telefonów. Co z tego, że im zapłacimy, czasem niedużo, skoro pluskwy do nas wrócą - podkreśla.
Zapluskwione mieszkanie
O tym, czy mamy do czynienia z fachowcami, świadczy więc m.in. cena. Nie może być zbyt niska, bo nie pokryje nawet podstawowych środków, których trzeba będzie użyć.
- Uczciwa cena to 700 do 1000 złotych za wizytę w ok. 60-metrowym mieszkaniu. Takie wizyty powinny być dwie, każda trwa półtorej godziny do dwóch. Jeśli cena jest sporo niższa, np. 300-400 zł, to powinno budzić wątpliwości, bo albo zostanie użyty preparat niskiej jakości, albo odpluskwianie zostanie zrobione po łebkach w ciągu 15-20 minut - podkreśla Ryms.
- Niektórzy chcą zaoszczędzić i uważają, że poradzą sobie sami: starają się walczyć za pomocą parownicy albo robią miotacze ognia na przykład z dezodorantu i próbują nim wypalać pluskwy. Widziałem całe powypalane dziury w pościeli w takich domach. Albo myślą, że jak napsikają preparatem w jednym miejscu na pluskwy, to problem zniknie. Nie, tu trzeba zastosować taką ilość chemii, aby ona wystarczyła na opryskanie sufitu, ściany, podłóg i mebli - dodaje.
"Dzieci rozgniatały pluskwy dla zabawy"
Takie nieudolne działania mogą doprowadzić do prawdziwej katastrofy. Ryms wspomina rodzinę, którą odwiedził kilka lat wcześniej. W dwupokojowym mieszkaniu żyło sześć osób: dziadek, babcia, mama, jej konkubent i dwie córeczki. Wideo nagrane w pokoju dzieci, które opublikował na TikToku, budzi grozę: brudne ściany pełne czerwonych plam krwi. To ślady po rozgniatanych pluskwach.
- Dzieci rozgniatały pluskwy dla zabawy. Rodzina zmagała się z pluskwami od dawna, stosowali jakieś metody, ale bezskutecznie. Mam wrażenie, że doszli już do wyuczonej bezradności na zasadzie "nic nie pomaga, musimy się nauczyć z nimi żyć" - opowiada "Pogromca szkodników".
Ekspert dodaje, że najtrudniejsze dla niego są akcje przeprowadzane właśnie tam, gdzie są małe dzieci.
- Maluchy tego nie rozumieją. Szkoda ich. Zdarza się, że przyjeżdżam do mieszkania, rozmawiam z klientką, a jej dziecko płacze, pokazuje ślady ugryzień pluskiew - mówi Ryms.
Jego zdaniem filmiki i zdjęcia wykonane w pokojach dzieci, które pokazuje w mediach społecznościowych, budzą zwykle skrajne emocje - tak jak wspomniane fotografie zapluskwionego łóżeczka niemowlęcia. Zdarza się, że po takich publikacjach dostaje rady od obserwatorów, by zgłosić rodzinę do opieki społecznej.
- Jednak ludzie żyją w gorszych warunkach. Niedawno odpluskwiałem mieszkanie pewnego człowieka, po mojej akcji miała w nim sprzątać pani z pogotowia sprzątającego. To był jeden wielki syf. Było tam legowisko dla psa i nie było wiadomo, gdzie to legowisko jest: w łóżku, czy obok, bo był taki bałagan. I tu nikt mi nie pisał: proszę to gdzieś zgłosić - mówi ekspert.
- Na mnie to już nie robi wrażenia i nie jest to kwestia znieczulicy, tylko doświadczenia. Po tylu latach pracy niejedno już widziałem. W takich przypadkach staram się nie oceniać, tylko cieszyć się, że człowiek zdecydował się sięgnąć po pomoc - dodaje.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła
- Parenting.pl
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.