Trwa ładowanie...

Czułam, jakbym stąpała po rozżarzonych węglach. W żyłach krążyła tylko morfina i ketonal

Avatar placeholder
13.08.2021 16:45
Czułam, jakbym stąpała po rozżarzonych węglach. W żyłach krążyła tylko morfina i ketonal
Czułam, jakbym stąpała po rozżarzonych węglach. W żyłach krążyła tylko morfina i ketonal (Galeria prywatna)

Mam 24 lata, a za sobą 5 operacji stawu biodrowego. Ostatnia, ta najważniejsza, zmieniła moje życie w piekło. Urlop dziekański, ból i rehabilitacja – to była moja rzeczywistość. Jak się żyje z endoprotezą stawu biodrowego i neuropatią w wieku nieco ponad 20 lat?

spis treści

1. Wypadek

Był 2 kwietnia 2011 roku. Miałam 17 lat. Pamiętam, że było ciepło – idealna pogoda na wycieczki, nie tylko te piesze. Razem z przyjaciółką, Wiolą, postanowiłyśmy wybrać się na przejażdżkę skuterem. Nie miałyśmy pojęcia, jak fatalna w skutkach będzie nasza decyzja.

Eskapada zakończyła się szybko, niecały kilometr od domu. Koleżanka, która jechała przed nami, nagle zahamowała i zaczęła skręcać. Wiola nie zdążyła wyhamować – zahaczyłyśmy się lusterkami. Wylądowałyśmy na jezdni. Powiecie: nie zachowałyśmy odpowiedniej odległości. Tak, wiemy. Co się stało, to się nie odstanie. Nieodpowiedzialność szybko się na nas zemściła.

Ocknęłam się na poboczu. Byłam w szoku. Moje nogi były całe we krwi, ale nic mnie nie bolało. Jakiś mężczyzna przeniósł mnie na rękach do zajazdu, obok którego miałyśmy wypadek. Pierwszy błąd. Należało najpierw zorientować się, co sobie uszkodziłam. Teraz to wiem.

Zobacz film: "Cukrzyca. Historia Mai"

Kiedy minął pierwszy szok, zorientowałam się, że nie mogę poruszyć nogą. Ktoś zadzwonił po mojego brata, on po mamę. Samochodem zabrali mnie na pogotowie. Drugi błąd. Powinniśmy wezwać karetkę. Nerwowa atmosfera udzieliła się wszystkim.

Neuropatia obwodowa. Po czym poznać, że nia nią cierpisz?
Neuropatia obwodowa. Po czym poznać, że nia nią cierpisz? [7 zdjęć]

Neuropatia obwodowa to określenie choroby nerwów kończyn górnych i dolnych. Wykryta zbyt późno może

zobacz galerię

Trafiłam do szpitala w Nisku. Z samochodu wyciągało mnie trzech sanitariuszy. Krzyczałam i płakałam. Natychmiast zrobiono mi prześwietlenie. Żebra były całe, stopa opuchnięta, ale nie złamana. Złamana była natomiast szyjka kości udowej.

Po całonocnej obserwacji przewieziono mnie do szpitala w Rzeszowie, gdzie natychmiast trafiłam na stół. Odległość od Niska do Rzeszowa to ok. 60 km, ale kilkukrotnie zatrzymywaliśmy się, żeby sanitariusz mógł podać mi zastrzyk przeciwbólowy. Byłam tak oszołomiona, że nie pamiętam, kiedy znieczulono mnie do zabiegu. Pamiętam jednak, że cieszyłam się, że wreszcie mogę iść spać. Ból minął.

Zdjęcie kilka miesięcy po wymianie stawu biodrowego
Zdjęcie kilka miesięcy po wymianie stawu biodrowego (Archiwum prywatne)

Po operacji moja sala wyglądała jak poczekalnia na dworcu. Cały czas ktoś u mnie był. Wchodzili i wychodzili. Non stop była tylko mama. Odwiedziła mnie też Wiola. Z nią było lepiej i gorzej jednocześnie. Lepiej, bo ''tylko'' skręciła kolano. Gorzej, bo miała wyrzuty sumienia. Z mojego punktu widzenia – bezpodstawne. Równie dobrze to ja mogłam być kierowcą, a ona mogła mieć złamaną nogę.

Sprzedała mi też najnowsze plotki. Mieszkamy na wsi, więc nic dziwnego, że następnego dnia byłyśmy tematem nr 1. Według ''naocznych świadków'', ja miałam połamaną miednicę, Wiola – pękniętą czaszkę. Nic dziwnego, że kiedy szła drogą, pewna starsza pani prawie dostała zawału. Kto to widział, spacerować z pękniętą czaszką?!

Po wyjściu ze szpitala przez 4 miesiące chodziłam o kulach. Ustalono mi też indywidualny tok nauczania. Trzy razy w tygodniu mama zawoziła mnie do szkoły na ''prywatne'' lekcje. Było mi przykro, że nie mogę uczyć się ze znajomymi z klasy, ale szybko okazało się, że indywidualny kontakt z nauczycielem ma też plusy. Nie wiedziałam, że mam takich wyluzowanych i zabawnych nauczycieli.

2. Komplikacje

Około pół roku później przeszłam kolejny zabieg. Poluzowały się śruby, które zespalały złamaną kość. Na szczęście już po kilku dniach wróciłam do formy, a tydzień później odstawiłam kule.

Zdjęcie zrobione przed zabiegiem wyjmowania śrub
Zdjęcie zrobione przed zabiegiem wyjmowania śrub (Archiwum prywatne)

Rok później wyjęcie śrub. Znowu wzorowo, bez komplikacji. W moich oczach mój ortopeda, doktor Grzegorz Inglot, urósł do rangi bohatera. Złapaliśmy też bardzo dobry kontakt – pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że po ''głupim Jasiu'' człowiekowi leżącemu na stole puszczają hamulce. Przyznam szczerze, że nie znam nikogo, kto będąc operowanym, jednocześnie umawia się na imprezę z anestezjologiem...

Dowiedziałam się też niestety, że chociaż kość zrosła się podręcznikowo, wdała się jałowa martwica głowy kości udowej. W praktyce znaczy to, że tkanka kostna obumiera. Robiliśmy, co mogliśmy. Lekarz przeprowadził zabieg nawiercania kości, by pobudzić ją do działania. Nic z tego. Pojawił się też ból w okolicy stawu biodrowego. Czasem bolało tak bardzo, że musiałam używać kul. Operacja wymiany stawu biodrowego została wyznaczona na 3 grudnia 2014 roku. Miałam wówczas 21 lat i byłam w trakcie drugiego roku studiów na UMCS w Lublinie.

Zabieg przeprowadził jak zwykle doktor Inglot. Udało mu się otrzymać zgodę z NFZ, bym dalej była leczona na oddziale dziecięcym, pod jego kierunkiem. Byłam z pewnością najstarszym dzieckiem na oddziale. Ale i tak w grudniu odwiedził mnie święty Mikołaj.

Bałam się operacji, ale całkowicie ufałam lekarzowi i personelowi szpitala. Kiedy obudziłam się na chwilę podczas zabiegu, zobaczyłam zakrwawiony papier.

3. Diagnoza - neuropatia

Na dobre ocknęłam się po kilku godzinach od operacji. Mama jak zwykle czuwała. Było mi wreszcie na tyle ciepło, że zrzuciłam z siebie trzy dodatkowe koce. Na opuszczające moje ciało znieczulenie zawsze reagowałam dreszczami. Przyszedł do mnie lekarz. Na pytanie o samopoczucie odparłam, że czuję się dobrze, chociaż znieczulenie jeszcze nie zeszło z lewej nogi. Doktor Inglot postawił na nogi cały oddział. Nie rozumiałam jego reakcji. Wyjaśnił mi, że stało się to, o czym ostrzegał przed operacją. Został naciągnięty nerw strzałkowy.

Od tej chwili zaczął się rollercoaster. Pamiętacie, jak mówiłam, że czuję się dobrze? To chyba było w innym życiu. Zaczęłam odczuwać ból nogi sięgający od palców do kolana. Nie miałam czucia, tylko w środku szalał pożar. Czułam, jakbym stąpała po rozżarzonych węglach, chociaż przecież leżałam. Założono mi gips – nie byłam w stanie utrzymać stopy, a ból był do zniesienia tylko w konkretnej pozycji. Przez chwilę chyba było lepiej. W żyłach nie miałam krwi, krążyła tam tylko morfina i ketonal.

Wydawało mi się, że w gipsie leżałam całą noc. Mama uświadomiła mnie, że niecałą godzinę. Podobno wrzeszczałam na cały oddział, żeby mi go zdjęli. Nie pamiętam. Byłam jak nieprzytomna.

Konstrukcja dbająca o prawidłową pozycję stopy
Konstrukcja dbająca o prawidłową pozycję stopy (Archiwum prywatne)

Przez 3 dni byłam jak na haju. Założono mi cewnik – nie było mowy o chodzeniu. Cały czas miałam na szczęście gości. Uśmiechałam się, kiedy przychodzili. Jak mogłabym płakać na widok braciszka, który hołdując naszemu pooperacyjnemu zwyczajowi, przyszedł w odwiedziny z dwoma kurczakburgerami? Nie mogłam, bo po porannych grysikach te kanapki były najlepszym posiłkiem pod słońcem.

Odwiedziny bliskich naprawdę działałały na mnie jak najlepsza sesja terapeutyczna.

Mimo potężnego bólu, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Byłam jednak bardzo osłabiona. Stopa opadała, nie byłam w stanie zmusić jej do jakiegokolwiek ruchu. Była jakby odłączona od mojego mózgu. Sparaliżowana.

Dostałam ortezę, która miała przytrzymać stopę, żebym mogła zacząć chodzić. Pokonywałam niewielkie dystanse. Ćwiczyłam jednak zawzięcie, bo lekarz obiecał mnie wypuścić. W przeddzień wypisu nadszedł kryzys. Nie mogłam postawić ani jednego kroku. Nigdy tak strasznie nie płakałam. W oczach mamy widziałam ból i bezsilność. Kiedy całą siłą woli ruszyłam do przodu, płakałyśmy już obie.

4. Rehabilitacja

Po wyjściu ze szpitala stało się jasne, że na studia nie wrócę. Byłam kłębkiem nerwów. Obolała, wymagająca całodobowej opieki, płacząca i krzycząca, raczej nie byłabym mile widziana na zajęciach. Było mi żal nowych znajomych. Nie poznaliśmy się jeszcze na tyle dobrze, by kontakt mógł przetrwać.

Rozpoczęłam intensywną rehabilitację. Ćwiczenia, laser biostymulacyjny, prądy i masaż. Ten ostatni był najgorszy. Cierpiałam na przeczulicę, co oznacza, że zwykłe zakładanie skarpetki odczuwałam, jak gdyby ktoś wbijał mi w stopę milion igieł. Z tego powodu lekarz skierował mnie do poradni leczenia bólu.

Mama była na skraju wytrzymałości. Zaczęła spać ze mną w jednym łóżku, bo dzwoniłam do niej kilka razy w nocy, żeby poprawiła mi ułożenie stopy. Do czwartej nad ranem oglądałyśmy telewizję, bo z bólu nie mogłam zasnąć. Później ona szła do pracy, a ja wsiadałam do samochodu z ciocią i kolegą i jechaliśmy na rehabilitację. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, ile osób się dla mnie poświęcało. Liczył się tylko ból.

Codzienna toaleta była nie tylko krępująca, ale i niewygodna. Z ulgą powitałam dzień, w którym ściągnięto mi szwy i pierwszy raz od dłuższego czasu weszłam do wanny. Włosy myłam u fryzjera. Tam nie trzeba było się schylać z zamkniętymi oczami. Denerwował mnie też but, który musiałam zakładać na lewą nogę. Kojarzycie takie wielkie, filcowe ochraniacze, zapinane na zamek? To właśnie zdobiło moją stopę. Filc w rozmiarze 43, żeby orteza się zmieściła.

Wkrótce mimo bólu zaczęłam spotykać się ze znajomymi, co pozwalało choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości. W sylwestra postanowiłam nawet dla własnej przyjemności założyć sukienkę i ładne buty. Problem w tym, że jeden mnie obcierał. Który? Lewy. Super! Przecież lewego i tak nie zakładam!

Lekarz z poradni leczenia bólu przepisał mi też silne leki nasenne i przeciwbólowe. Wreszcie zaczęłyśmy z mamą przesypiać noce.

Nawet nie zauważyłam, kiedy uzależniłam się od ukochanego zaldiaru i gabapentyny. Pojawiły się też ataki paniki, nad którymi na szczęście wkrótce nauczyłam się panować. Pan Jasiek, rehabilitant, twierdził, że ból może utrzymywać się przez 5 miesięcy – postanowiłam zacisnąć zęby i do tego czasu nie zwariować. Na szczęście organizm mi sprzyjał. Ból zszedł w okolice kostki, psychika dawała radę, a układ pokarmowy wysyłał wyraźne sygnały, że przesadzam z lekami. Tak się przestraszyłam, że odstawiłam wszystkie za jednym zamachem.

5. Nowy początek

Pod koniec marca, po 4 miesiącach rehabilitacji, wreszcie coś się zmieniło. Pozbyłam się ortezy i mogłam założyć dwa pasujące do siebie buty! W Środę Popielcową pierwszy raz od operacji pojawiłam się w kościele i od razu w nowych adidasach. Niestety, stopa zmarzła tak, że dostałam gorączki. Postanowiłam odpuścić sobie msze w zimnym kościele jeszcze na jakiś czas.

Odstawiłam też jedną kulę i uczyłam się chodzić po schodach. Wizyty kontrolne u lekarza też stały się przyjemniejsze. Pan Maciek, asystent doktora Inglota, znowu zaczął stroić sobie ze mnie żarty. Powrót do naszych przekomarzanek przyjęłam z ulgą.

Rehabilitacja też była mniej wyczerpująca. Byłam w stanie dojechać na nią sama – dzięki Bogu za samochody z automatyczną skrzynią biegów bez sprzęgła. Poruszałam też nieznacznie palcami. Bolało, ale dzielnie znosiłam dotyk. Pan Jasiek puchł z dumy. Nigdy by się do tego nie przyznał, bo to twardy facet, ale wzruszał go każdy mój sukces. Pewnego dnia technik, który wymieniał w gabinecie butle z azotem, zapytał szeptem mojego rehabilitanta, czy ja to ''ta, co się tak darła''. Wtedy już byłam w stanie się z tego roześmiać.

Znów stałam się sobą. Wielkanoc była dużo przyjemniejsza niż Wigilia. Rodzina nie patrzyła na mnie współczującym wzrokiem, teraz śmiali się z moich żartów.

W wakacje chodziłam już o własnych siłach. Krzywo, bo krzywo, ale sama. Mama wreszcie mogła odpocząć.

Pooperacyjne blizny
Pooperacyjne blizny (Archiwum prywatne)

Do końca września jeździłam na rehabilitację. Łącznie 10 miesięcy nieustannej pracy. Wiem, że nie dałabym rady przez to przejść, gdyby nie opieka mojej ukochanej mamy, cioci Renaty, słowa wsparcia od rodziny i przyjaciół, a także fachowa opieka medyczna.

Teraz mam prawie 24 lata i wciąż cierpię na przeczulicę, mam też problem z poruszaniem palcami. Nie przeszkadza mi to jednak w życiu codziennym, pracy i studiowaniu. Nowa grupa na szczęście mnie zaakceptowała, ale było trudno dołączyć do ludzi, którzy znali się dobrze, a na mnie patrzyli zaintrygowani. Musiałam jakoś wbić się w szereg. Udało się.

Nie umiem też biegać, z czego żartują moi znajomi. Ale, jako że często zbyt późno wychodzę na autobus, cały czas trenuję. Już ja wam pokażę!

Masz podobne przeżycia? Podziel się nimi, przesyłając wiadomość, zdjęcie lub filmik przez dziejesie.wp.pl

Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze