Polki unikają ginekologów. Mówią o wstydzie i docinkach lekarzy
Aż 37 proc. Polek przynajmniej raz odłożyło wizytę u ginekologa z powodu lęku przed diagnozą. Z rozmów z pacjentkami wynika, że niechęć do gabinetów budują też złe doświadczenia, choć zdarza się to coraz rzadziej.
Dlaczego kobiety unikają ginekologów?
Z raportu "Bezwstydnie zdrowe", opublikowanego przez Santander Consumer Bank, wynika, że strach przed możliwą chorobą skutecznie odwodzi wiele kobiet od regularnych badań ginekologicznych. 5 proc. Polek przyznaje, że często odkłada wizyty z obawy o złe wieści, a kolejne 32 proc. zrobiło to przynajmniej raz. Szczególnie niepokojące jest to wśród młodszych kobiet – aż 44 proc. z grupy wiekowej 18–29 lat przyznaje się do takich zachowań. Dla porównania, wśród kobiet po pięćdziesiątce 16 proc. deklaruje podobne doświadczenia.
Zaniechanie profilaktyki może mieć poważne konsekwencje zdrowotne – opóźnia diagnozę i zmniejsza szanse na skuteczne leczenie. Badania, takie jak cytologia, USG czy mammografia, powinny być bezwzględnie wykonywane regularnie.
Innym powodem, dla którego Polkom zdarza się odwlekać profilaktykę, jest też natłok niesprawdzonych informacji dostępnych w sieci. Z rozmów, które redakcja WP abcZdrowie przeprowadziła z kobietami, wynika jednak, że przyczyn jest więcej, a ważną z nich stanowią wstyd i dyskomfort – a te są jedynie nasilane przez trudne warunki lub pozbawionych empatii lekarzy. Z tego powodu coraz częściej szukają pomocy w placówkach prywatnych, gdzie płacą (i to niemało), ale i wymagają.
Komentujący lekarze, gabinety rodem z PRL
Choć w większości placówek standardy stale się poprawiają, można jeszcze trafić na takie, w których pacjentki nie czują się komfortowo.
- Nie dziwi mnie niechęć Polek do wizyt u ginekologa. Sama chodzę do lekarza na NFZ, bo jest świetnym specjalistą. Niestety, jego gabinet pamięta jeszcze czasy PRL. Fotel do badań od drzwi – przez które każdy może wejść, kiedy chce – oddziela tylko parawan. Nie ma mowy o łazience z bidetem czy jednorazowych spódniczkach, co oferują prywatne gabinety – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie 33-letnia pacjenta z Lublina.
- W czasie ciąży chodziłam regularnie na badania USG do prywatnej kliniki i nie było nawet porównania. Gabinet miał rozmiary mojego mieszkania, bo musiał pomieścić przestronną łazienkę. Zawsze były kapcie, spódniczki, mokre chusteczki. Pacjentka dostawała w gratisie czas, żeby się uporządkować, spokój i komfort psychiczny. Szkoda, że za cenę niemal 300 zł za wizytę. Te, które nie mogą sobie pozwolić na taki luksus, często wręcz unikają ginekologów latami – dodaje ta sama pacjentka.
Inną historię przytacza kobieta, która do porodu wybrała popularny publiczny szpital w Warszawie.
- Swoje drugie dziecko rodziłam w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Cała akcja porodowa odbywała się na sali, którą współdzieliłam z drugą kobietą. Byłyśmy od siebie oddzielone firanką, a jej mąż, żeby dostać się z korytarza do żony, musiał przejść obok mnie – rozłożonej na fotelu, z rozchylonymi nogami. Byłam za bardzo zaaferowana bólem i porodem, żeby się skarżyć na takie rzeczy, ale czułam ogromny dyskomfort, który znacznie pogorszył całe to doświadczenie. To było w 2011 roku – wspomina w rozmowie z WP abcZdrowie 52-latka z Warszawy.
Niekomfortowe warunki to jednak zaledwie część problemu. Jak podkreślają pacjentki, nadal zdarzają się lekarze rzucający niewybredne komentarze, wykazujący się brakiem empatii.
- Raz poszłam do ginekolożki w przychodni na NFZ, w podwarszawskim Józefowie. Gdy zaczęłam opisywać objawy, od razu mi przerwała i powiedziała, że to wszystko wina mojej wagi. I że mam schudnąć, a potem do niej wrócić, bo teraz nie ma sensu niczego leczyć ani regulować. Dostałam jasny komunikat: jestem otyła, więc nie zasługuję na uwagę lekarza. Tak jakby to był problem, który można rozwiązać w ciągu miesiąca – opowiada w rozmowie z WP abcZdrowie 26-letnia pacjentka spod Warszawy.
Czym skutkuje podobne zachowanie lekarza? – Przez następne kilka lat nie poszłam do ginekologa, bo bałam się, że znowu usłyszę taką uwagę. Schudnąć mi się nie udało, więc po co w ogóle iść, skoro i tak nie ma sensu leczyć? – mówi 26-latka.
Kolejna pacjentka wyznaje, że lekarz pozwolił sobie na komentarz na temat wyglądu jej części intymnych.
- Usłyszałam, że wargi są tak duże, że "mąż pewnie nie ma łatwego dostępu". To był lekarz starszej daty, zapewne żartował, ale poczułam się bardzo nieswojo – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie 61-letnia mieszkanka Krakowa.
O to, czy kobiety często przychodzą z takimi opowieściami, bądź skarżą się na zachowanie innych lekarzy, pytamy naszych ekspertów.
- Oczywiście, zdarza się, ale na szczęście coraz rzadziej, bo standardy opieki ginekologicznej, podejścia do pacjentki bardzo się zmieniły na przestrzeni ostatnich lat. Zdarzyło mi się jednak słyszeć historie, w których pacjentki otrzymywały komentarze na temat wyglądu części intymnych, tego, czy ogoliły się do badania, albo swoich zwyczajów w życiu seksualnym – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie specjalistka ginekologii i medycyny estetycznej dr n. med. Agnieszka Ledniowska.
Prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie, a jednocześnie specjalista ginekologii lek. Michał Bulsa również podkreśla, że takich historii słyszy się coraz mniej – ale jeszcze kilka dekad temu były codziennością.
- Lekarz nadal jest tylko człowiekiem. Tak jak innym w pracy zdarza się czasem powiedzieć coś niestosownego, tak i może się to zdarzyć lekarzowi. Specjalizacje – ginekologiczna czy urologiczna – są pod tym kątem szczególnie delikatne. Dziś ma to miejsce coraz rzadziej, to był bardziej problem tzw. starej gwardii, której faktycznie zdarzało się komentować wygląd albo w pewien sposób uprzedmiotawiać pacjentkę. Z relacji pacjentek wynika, że na położnictwie regularnie słyszało się, żeby np. "ciaśniej zaszyć, to mąż skorzysta" – przywołuje prezes OIL.
Mimo to, według raportu "Bezwstydnie zdrowe", tylko 7 proc. kobiet regularnie konsultuje wyniki badań z więcej niż jednym specjalistą, a 36 proc. zrobiło to przynajmniej raz. Najczęściej są to kobiety w wieku 30–39 lat. Aż 22 proc. respondentek nigdy nie zasięga drugiej opinii i najczęściej są to kobiety w wieku około 20 lat.
Dobry szpital? Coś za coś
Przy leczeniu schorzeń, a w szczególności przy prowadzeniu ciąży i porodzie, pacjentki często wybierają szpitale uniwersyteckie, placówki o najwyższym stopniu referencyjności, żeby, w razie czego, otrzymać opiekę na najwyższym poziomie. W zamian muszą jednak zapłacić pewną cenę w postaci obecności studentów. Dla niektórych jest to ogromna bariera.
Z jednej strony, zgodnie z przepisami, pacjentka nie musi wyrażać zgody na obecność studentów, ma prawo do prywatności. Z drugiej jednak – w szpitalach uniwersyteckich kształcą się przyszli lekarze, którzy potrzebują praktyk. Jak to pogodzić?
- Sama byłam kiedyś studentką i pamiętam, że komfort pacjentki był bardzo respektowany. Zawsze była pytana, czy nie ma nic przeciwko, żeby przy badaniu byli studenci – przywołuje dr Ledniowska.
Dr Bulsa przedstawia tę kwestię w nieco innym świetle.
- Na wstępie podkreślę, że w pełni popieram prawo pacjentki do odmowy obecności studentów przy badaniu i nigdy bym się mu nie sprzeciwił. Nigdy nie byłem świadkiem sytuacji, w której nie było ono respektowane. Wiem jednak, jak to wygląda z drugiej strony, zwłaszcza jeśli jest się mężczyzną przyuczającym się do zawodu lekarza. Studenci kierunku lekarskiego byli i są bardzo często wypraszani, a na miejscu mogą zostać jedynie studentki – opowiada prezes OIL.
- Rozumiem, z czego to wynika. Pacjentka ma prawo czuć się bardziej swobodnie w otoczeniu kobiet, ale w praktyce wpływa to na nierówności w dostępie do wiedzy. Apeluję więc do pacjentek, żeby spojrzały na tę kwestię w szerszym kontekście. To bardzo ważne dla edukacji przyszłych lekarzy – dodaje dr Bulsa.
Aleksandra Zaborowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła
- Raport Santander Consumer Banku "Bezwstydnie zdrowe”
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.