Oddziały szpitalne w całej Polsce sygnalizują problem. "Staliśmy się przechowalnią"
Na wielu oddziałach neonatologicznych w Polsce przebywają zdrowe dzieci - sieroty, które czekają na nowy dom. - To dla nas ogromny problem. Nie jesteśmy przystosowani do opieki nad tak dużymi niemowlętami. Staliśmy się dla nich przechowalnią. To sytuacja, która jest trudna i dla dzieci, i dla szpitala - wyjaśnia w rozmowie z WP abcZdrowie lek. Monika Kostrzewa, ordynatorka oddziału neonatologicznego Wojewódzkiego Centrum Szpitalnego Kotliny Jeleniogórskiej.
W tym artykule:
Setki sierot mieszkają co roku w szpitalach
Nie każde dziecko w Polsce po porodzie w szpitalu wraca z rodzicami do domu. Dziesiątki maluchów, pozbawione opieki mam, które z różnych względów nie mogą lub nie chcą się nimi zajmować, pozostają na oddziałach. Część z nich mieszka tam miesiącami, za opiekunów mając położne i kadrę lekarzy.
Ile jest takich niemowląt? Jak dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, nie są prowadzone odrębne, systematyczne statystyki, jednakże na podstawie jednorazowego sprawozdania, według stanu na koniec lutego 2025 r. w szpitalach przebywało 55 dzieci niedoprowadzonych jeszcze do pieczy zastępczej, z czego 40 to dzieci do pierwszego roku życia. Ich liczba wciąż się zmienia.
- Od początku roku mieliśmy w szpitalu ponad 50 noworodków z różnymi problemami socjalnymi, wymagającymi przedłużenia pobytu ze wskazań niemedycznych. W skali kraju rocznie są to setki noworodków i niemowląt. Problem wymaga pilnego rozwiązania - komentuje w rozmowie z WP abcZdrowie prof. Tomasz Szczapa, prezes zarządu Polskiego Towarzystwa Neonatologicznego i kierownik II Kliniki Neonatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
Rodziny zastępcze [Kontrowersje]
- W tej chwili na naszym oddziale przebywa ośmioro takich dzieci. Zostały u nas, bo brakuje miejsc w rodzinach zastępczych. To dla nas ogromny problem. Nie jesteśmy przystosowani do opieki nad tak dużymi niemowlętami. Staliśmy się dla nich przechowalnią. To sytuacja, która jest trudna i dla dzieci, i dla szpitala - wyjaśnia w rozmowie z WP abcZdrowie lek. Monika Kostrzewa, specjalistka pediatrii i neonatolog, ordynatorka oddziału neonatologicznego Wojewódzkiego Centrum Szpitalnego Kotliny Jeleniogórskiej.
Sytuacje rodzinne maluchów są zróżnicowane. Niektóre z nich zostają na oddziałach szpitalnych w wyniku decyzji matek, często niepełnoletnich, które zrzekają się do nich praw. Większość jednak wywodzi się z rodzin, które są dobrze znane opiece społecznej.
- Większość dzieci, które u nas zostają, jest odbieranych przez sąd mamom, które nie mogą się nimi zajmować, m.in. przez alkohol czy narkotyki. One przychodzą rodzić, wiedząc, że nie wyjdą do domu z dzieckiem. Zwykle są już pozbawione praw do swoich pozostałych dzieci lub mają je ograniczone. Zdarzają się matki, które zostawiają u nas dziecko bez żalu, a za kilka miesięcy znów trafiają do nas w ciąży - opowiada lek. Kostrzewa.
Najtrudniejsza sytuacja w WCSKJ była w maju, kiedy na oddziale neonatologicznym na nowy dom czekało aż 12 niemowląt. - To był nasz rekord. Do tej pory takie dzieci zdarzały nam się sporadycznie, średnio po kilka rocznie - wyjaśnia lek. Kostrzewa.
Z kolei w Klinice Patologii Noworodka Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 2 PUM w Szczecinie w ciągu roku pozostawianych jest ponad 30 dzieci. Problem, jak przekazuje w rozmowie z WP abcZdrowie prof. dr hab. n. med. Beata Łoniewska, lekarka kierująca Kliniką, nasilił się szczególnie w 2023 roku.
- Od tego czasu jest dramatycznie. Aktualnie mamy trójkę maluchów czekających na nowy dom. Najwięcej dzieci naraz czekało u nas na przełomie 2024 i 2025 roku - było to ośmioro niemowląt. Rekordzista mieszkał u nas siedem miesięcy - mówi.
Dlaczego był na oddziale tak długo? Prof. Łoniewska wyjaśnia, że nie miał go kto odebrać, nie było też rodziny zastępczej, która mogłaby przyjąć go do siebie.
- To nie była żadna szczególna sytuacja. Nazywamy te maluchy dziećmi społecznymi. One leżą na oddziale bardzo długo, bo nie ma pogotowi opiekuńczych czy domów małego dziecka, do których mogłyby trafić. Jedyną szansą są dla nich rodziny zastępcze, których brakuje - mówi.
Żłobek w intensywnej terapii i patologii noworodka
Na oddziale z kolei brakuje miejsc, gdzie można by takie dodatkowe maluchy umieszczać. Nastręcza to ogromnych problemów zarówno lokalowych, jak i związanych z personelem szpitalnym i bezpieczeństwem pozostałych przebywających w szpitalu dzieci.
- My musimy, mówiąc kolokwialnie, takie niemowlęta u nas upychać. Jesteśmy oddziałem trzeciostopniowym, w którym hospitalizowane są bardzo niedojrzałe wcześniaki, dzieci w bardzo ciężkim stanie, które wymagają intensywnej terapii. W efekcie dzieci zdrowe, czekające na dom, leżą z dziećmi ciężko chorymi, wymagającymi wysokospecjalistycznej opieki - opisuje prof. Łoniewska.
Może się także zdarzyć, że ze względu na przebywające na oddziale zdrowe maluchy zabraknie miejsca dla chorego noworodka.
- Zgodnie z założeniami systemu oddziały z mniejszych szpitali w województwie regularnie przekazują do nas pacjentów wymagających wysokospecjalistycznej opieki, np. niewydolne oddechowo wcześniaki. Musimy dysponować wolnymi stanowiskami, żeby zabezpieczyć takie sytuacje, a przedłużone pobyty dzieci, które nie wymagają opieki medycznej, mogą ograniczać ich dostępność - tłumaczy prof. Szczapa.
- To są dzieci nieraz pięcio-siedmiomiesięczne, które nie mieszczą się już w szpitalne łóżeczka. Przy wsparciu różnych instytucji musieliśmy więc zorganizować im większe. Część z nich potrafi już się przemieszczać, turlać, niektóre pełzają, mamy więc maty, które rozkładamy na podłodze, bujaczki, wózki. Dosłownie tworzymy im żłobek w intensywnej terapii i patologii noworodka - dodaje prof. Łoniewska.
Porzuconymi na oddziale dziećmi zajmują się wykwalifikowane pielęgniarki, które w tym czasie powinny opiekować się chorymi noworodkami, a także lekarze stażyści oraz studenci. Jak przyznaje prof. Łoniewska, personel nadaje dzieciom imiona, które wpisywane są w identyfikatory. Nie są to imiona urzędowe, a to, jak zostanie nazwany dany maluch, zależy od preferencji pielęgniarek lub dnia, w którym się urodzi.
Z kolei w Wojewódzkim Centrum Szpitalnym Kotliny Jeleniogórskiej dla ośmiorga sierot przygotowano osobną salę. Dziećmi, które w niej przebywają, zajmują się głównie pielęgniarki.
- To dla nich dodatkowy obowiązek, więc skarżą się na nadmiar pracy. Proszę sobie wyobrazić, że dwie osoby zajmują się przez 12 godzin ósemką maluchów, a do tego mają jeszcze pod opieką dzieci chore. Aby je odciążyć, szpital zatrudnił opiekunkę, co oczywiście generuje koszty. Chcielibyśmy też korzystać z pomocy wolontariuszy, ale osoby, które wchodzą na oddział, muszą być zaufane, przeszkolone, niekarane. To generuje sporo formalności, co część osób odstrasza - wyjaśnia lek. Kostrzewa.
- Mamy większe łóżeczka, zabawki i akcesoria przynoszone przez personel, z darów, ze zbiórek. To ogromne wyzwanie organizacyjne, bo takie dzieci mają po kilka miesięcy, nie śpią, jak noworodki, przez większość doby, są aktywne i wymagają ciągłej uwagi. Niektórym trzeba już rozszerzać dietę, zapewniać zupki, obiadki - dodaje.
W opiece nad coraz bardziej aktywnymi maluchami pomagają także neonatolodzy oraz sama ordynatorka.
- Na dyżurach chodzę po korytarzu z wózkiem. Staramy się też wychodzić z dziećmi choć na chwilę na dwór, chociaż wokół szpitala - podkreśla lek. Kostrzewa.
"Miała nadzieję, że dziecko nie przeżyje"
Mimo usilnych starań personelu, oddział szpitalny nigdy nie będzie właściwym miejscem dla rozwoju małego dziecka. Aleksandra Sikorska, psycholożka rekrutująca rodziców zastępczych do SOS Wiosek Dziecięcych, podkreśla wyjątkowe znaczenie więzi w pierwszych miesiącach życia malucha.
- Dziecko przywiązuje się do opiekuna, którego coraz lepiej rozpoznaje. Jeśli tych opiekunów jest kilkoro, istnieje ryzyko wytworzenia się więzi pozabezpiecznej (pozabezpieczny styl przywiązania wykształca się u dzieci, które doświadczyły odrzucenia i braku odpowiedniej opieki, więc później unikają bliskości, boją się braku akceptacji - przyp. red.). To będzie rzutowało na jego przyszłe relacje. W szpitalu brakuje mu też całej masy doświadczeń: spacery, nowe miejsca, wizyty. Dziecko przebywa w sztucznym środowisku i pozbawione jest ważnych bodźców, co zaburza jego rozwój. Potem musi sporo nadrobić - wyjaśnia w rozmowie z WP abcZdrowie.
Jak wskazują nasi rozmówcy, sytuacje prawne dzieci są różne. Niektóre mamy dobrowolnie zrzekają się do nich praw. Inne wykazują wolę, by malucha odzyskać.
- Od lutego mamy u siebie chłopca, którego mama zgłosiła się na odwyk, ale leczenie będzie trwało rok. Na ten czas trzeba mu więc zapewnić rodzinę zastępczą - mówi lek. Kostrzewa. - Najlepsza sytuacja jest wtedy, gdy dziecko jest tzw. uwolnione do adopcji. Jednak proces adopcyjny trwa. Takie dziecko powinno trafić do rodziny preadopcyjnej, jednak wiele ośrodków tego nie praktykuje, ponieważ mama biologiczna może nie pojawić się na rozprawie i wtedy do adopcji nie dojdzie.
- Zdarzało się, że rodzice znikali, zostawiając dziecko na oddziale. W jednej z sytuacji nie było z nimi kontaktu, a pracownicy socjalni twierdzili, że nie mogą ich znaleźć. Inicjatywę wzięła w swoje ręce pani doktor pracująca w naszej klinice - znalazła matkę, co pozwoliło na podpisanie dokumentów umożliwiających dalsze procedowanie spraw dotyczących przyszłości dziecka - wyjaśnia prof. Szczapa.
- Kiedyś matka urodziła w domu bardzo małego wcześniaka i zadzwoniła po karetkę dwie godziny po porodzie. Miała nadzieję, że dziecko nie przeżyje. Przeżyło i spędziło u nas kilka miesięcy. Z drugiej strony pamiętam mamę, która nie mogła zabrać dziecka do domu, ale codziennie do niego przychodziła. W końcu udało jej się je odzyskać - mówi prof. Łoniewska.
Dzieci, które nigdy nie płaczą
Problem braku miejsc w pieczy zastępczej napędza idea odchodzenia od instytucjonalnej pieczy na rzecz rodzinnej.
- Zdecydowano, że tzw. formy opieki instytucjonalnej nie są dobre dla najmłodszych dzieci i postanowiono się z nich wycofywać, ale nie zaproponowano efektywnej alternatywy. Jeżeli piecza zastępcza jest niewydolna, to faktyczną alternatywą jest pobyt tych dzieci w szpitalu. Pojawia się więc pytanie, czy to naprawdę jest dla nich lepsze, bo nawet przy największych chęciach personel szpitalny nie ma szans na to, by zapewnić takim dzieciom opieki stosownej do ich potrzeb i odpowiednio stymulować ich rozwój - zauważa prof. Szczapa.
Domy małego dziecka, choć ich liczba ma spadać, wciąż jednak istnieją. O jednym z nich, znajdującym się w powiecie łódzkim, słyszymy od Mileny Domańskiej, prezeski Fundacji “Mały Duży Człowiek”, która wspiera dzieci w pieczy zastępczej.
- Jest wypełniony po brzegi. Przebywają w nim bardzo skrzywdzone dzieci. Najmłodsze miało siedem dni, trafiło do domu dziecka jeszcze z żółtaczką fizjologiczną. Zawsze, gdy tam wchodzę, widzę, jak bardzo te maluchy są samotne. One nie płaczą, bo nikt na ich płacz nigdy nie reagował - mówi.
- My w naszym otoczeniu mamy 90 takich maluszków pod opieką. Kilkumiesięcznych, przywiezionych prosto ze szpitala. Są za małe do pogotowia opiekuńczego, gdzie przyjmuje się dzieci 2-3-letnie. Niestety, wystarczą 2-3 tygodnie w szpitalu czy placówce, by takie dzieci zaczęły mieć chorobę sierocą: kiwają się w łóżeczkach, są nieobecne. Serce się kraje - dodaje.
Gajewska: potrzebujemy środków
Medycy swoimi drogami próbują walczyć o poprawę sytuacji sierot oczekujących na nowy dom w szpitalach. Jak przyznaje prof. Łoniewska, działania nie przynoszą jednak rezultatów.
- Od 2023 roku walczymy, gdzie się da, próbujemy zaradzić tej sytuacji z Urzędem Wojewódzkim, Urzędem Miejskim, Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie. Jesteśmy z tymi instytucjami w stałym kontakcie. Potrzebne są jednak odgórne decyzje - zaznacza.
Jaka jest szansa na realne zmiany w najbliższym czasie? Nadzieją są zapowiadane przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej prace nad przygotowaniem zmian legislacyjnych w obszarze wspierania rodziny i pieczy zastępczej.
"W ocenie resortu rodziny działania tego typu wpłyną na szybsze umieszczanie w pieczy zastępczej dzieci, które zostały pozostawione w szpitalach. Przygotowywana nowelizacja przepisów obejmuje bowiem m.in. wzmocnienie rodzinnych form pieczy zastępczej, celem powstawania coraz większej liczby rodzin zastępczych i rodzinnych domów dziecka. Proponowane zmiany zakładają przede wszystkim stabilizację zatrudnienia rodzin zastępczych i rodzinnych domów dziecka oraz poprawę warunków ich pracy" - przekazało nam biuro prasowe Ministerstwa.
O szczegóły dopytaliśmy wiceministrę Aleksandrę Gajewską.
- Jeszcze w czerwcu złożymy wniosek o wpisanie projektu nowelizacji ustawy o pieczy zastępczej do wykazu prac rządowych i rozpoczniemy konsultacje międzyresortowe, a jesienią rozpoczną się konsultacje społeczne. Potem ten projekt trafi do Sejmu i Senatu. Myślę, że te zmiany powinny być przyjęte na przełomie 2025 i 2026 roku - zaznacza Aleksandra Gajewska.
- Poprawa sytuacji dzieci to mój absolutny priorytet. Uważam, że zaproponowane przez nas zmiany w zakresie wsparcia rodzin i pieczy zastępczej będą kamieniem milowym. Wprowadzamy też preadopcję, która jest ogromną szansą właśnie dla najmłodszych dzieci. Mamy wsparcie środowiska, stworzyliśmy w MRPiPS skuteczny zespół, który pracuje nad reformą. Jedyne, co jest nam jeszcze potrzebne, to środki na ten cel, ale one nie są aż tak dużym wyzwaniem, bo szacujemy, że będzie to ok. 360 mln zł. W tej chwili jesteśmy w końcowej fazie analizy kosztów - dodaje.
Dzieci muszą więc czekać. Czekają też medycy, którzy, z powodu niewydolności systemu, sprawują nad nimi opiekę. Niektórzy wiedzą już, że w najbliższych tygodniach pracy będzie jeszcze więcej.
- Mamy już informację od MOPS-u, że jeszcze cztery kolejne mamy z "trudnych warunków" są w ciąży i może się zdarzyć, że sąd rodzinny zadecyduje, że nie będą mogły zabrać dzieci po porodzie do domu - kończy lek. Kostrzewa.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.