Kasia Królikowska ze śpiączki pamięta jedną rzecz. "Nawet teraz to widzę, jak zamknę oczy"
45-letnia Kasia Królikowska z Inowrocławia w 2017 roku uległa wypadkowi, po którym przez dwa miesiące leżała w śpiączce. Gdy się obudziła, musiała nauczyć się od nowa oddychać, jeść, mówić i chodzić. - Okazało się, że moja pamięć zatrzymała się około 2009 roku. Dlatego pamiętałam starszą córkę, ale młodszej już nie - opowiada w rozmowie z WP abcZdrowie.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Co pamiętasz z wypadku?
Kasia Królikowska: Nic. Straciłam pamięć. O tym, co się wydarzyło, wiem od bliskich.
Co ci przekazali?
Wybudzenie w Klinice Budzik – Michał i Jacek
Że 12 października 2017 roku zawiozłam młodszą córkę do przedszkola, starszą do szkoły i pojechałam do pracy. Tego dnia lał deszcz. Wracając z Łodzi do domu w Bydgoszczy moje auto wpadło w poślizg i uderzyło w inne samochody, które także wypadły z drogi. To był kilkusamochodowy karambol.
W wyniku zderzenia moja głowa prawdopodobnie uderzyła w słupek znajdujący się między przednimi a tylnymi drzwiami auta. W chwili, gdy to się stało, żułam gumę, która wpadła mi do przełyku i go zablokowała.
Straciłam przytomność. Pomogli mi inni znajdujący się na autostradzie ludzie, wezwali pomoc. Zabrał mnie stamtąd śmigłowiec lotniczego pogotowia ratunkowego. Niestety, w żadnym szpitalu w okolicy nie było dla mnie miejsca. W końcu przyjęto mnie do szpitala w Płocku.
Jak długo byłaś w śpiączce?
Dwa miesiące. Po dwóch tygodniach przeniesiono mnie do szpitala w Bydgoszczy. Lekarze nie dawali mi większych szans.
Pamiętasz coś ze śpiączki?
Mam jedno wyraźne wspomnienie z tego czasu: siedziałam u babci. Pamiętam, w co obie byłyśmy ubrane, że siedziała w fotelu obok kredensu. Nawet teraz to widzę, jak zamknę oczy. Piłyśmy kawę i nagle babcia mówi: "Kasia, wracaj już do domu, dziewczynki na ciebie czekają". Dopiłam kawę i wyszłam. I wtedy się obudziłam.
Wiedziałaś, że jesteś w szpitalu?
Nie do końca. To nie jest tak, jak po spaniu w nocy, że człowiek będący w śpiączce budzi się i normalnie funkcjonuje. Przez kolejne dwa-trzy tygodnie budziłam się, powłóczyłam wzrokiem po sali i zasypiałam.
W jakim byłaś stanie?
Miałam tracheostomię, byłam podłączona do respiratora. Miałam (i nadal mam) uszkodzoną lewą półkulę mózgu, która odpowiada m.in. za mówienie i logiczne myślenie. Niedawno zajrzałam do wypisów ze szpitali - lekarze napisali w nim, że mam złe rokowania i czeka mnie stan wegetatywny.
Mylili się.
Tak, ale musiałam nauczyć się wszystkiego od nowa, nawet oddychania, przełykania, załatwiania się. Musiałam mieć zakładane pieluchy. To było bardzo trudne.
Mogłaś się porozumiewać?
To był proces. Najpierw mówiłam monosylabami, wyrazami, później krótkimi zdaniami. Jak już zaczęłam mówić, miałam problem nawet z tym, w którym momencie wziąć oddech. Moja terapia logopedyczna trwała pięć lat, a przecież słyszysz, że wciąż nie mówię płynnie.
Poznawałaś bliskich po wybudzeniu?
Nie wszystkich. Okazało się, że moja pamięć zatrzymała się około 2009 roku. Dlatego pamiętałam starszą córkę, ale młodszej już nie.
Wcale?
To jest właśnie niesamowite, bo jak zaczęła do mnie przychodzić, przytuliła się do mnie i powąchałam jej włosy. Dopiero ten zapach mi ją przypomniał. Zdarzało mi się też przypominać różne rzeczy poprzez dźwięki. Na przykład raz usłyszałam piosenkę w radio i przypomniało mi się wesele przyjaciółki. Wcześniej wcale nie pamiętałam, że na nim byłam.
A odwiedziła cię w szpitalu ta babcia, którą widziałaś, będąc w śpiączce?
Zapytałam o nią mamę, a ona: "Kasia, przecież babcia zmarła trzy lata temu"… To był dla mnie szok. Nie dowierzałam.
Myślisz, że to był znak od niej?
Tak. Dla mnie to dowód na istnienie życia pozagrobowego, że babcia nade mną czuwa.
A odwiedzał cię mąż?
Przychodził, jak leżałam w śpiączce. Podobno wtedy aparatura, do której byłam podłączona, wskazywała reakcje mojego organizmu. Tak silne, że w końcu mężowi zabroniono mnie odwiedzać.
Czyli mimo śpiączki musiałaś czuć, że to on.
Na to wygląda. To pokazuje, że osoby w śpiączce wiedzą, co dzieje się wokół nich.
Potem odwiedził mnie w domu opieki, w którym przebywałam po wypisaniu ze szpitala. Byłam wciąż leżąca. Powiedział do mnie słowa, których nigdy nie zapomnę: "Kasia, jak wyjdziesz stąd, wrócisz do pustego domu. Mam nową kobietę i zabieram dzieci".
Jak zareagowałaś?
Poczułam wybuch emocji. Mimo że dotąd nie chodziłam, pierwszy raz wstałam z łóżka i w obecności siostry i szwagra wyrzuciłam go za drzwi. Powiedziałam, że ma się wynosić i nie wracać.
Posłuchał?
Tak. Wyszedł, a ja trzasnęłam za nim drzwiami na tyle, na ile pozwoliły mi wtedy siły. Już nie przychodził. Dopiero jak dochodziłam do siebie, dowiedziałam się, że przed wypadkiem byliśmy w trakcie rozwodu. Jak byłam w śpiączce, zawiesił moje prawa rodzicielskie.
Faktycznie wróciłaś do pustego mieszkania?
Zabrał z niego wiele rzeczy, ale dzieci jeszcze przez jakiś czas ze mną mieszkały. Pomagała mi mama i przyjaciółka. On w tym czasie urządzał nowe mieszkanie. Któregoś dnia przyjechał z nową partnerką i zabrał dziewczynki do siebie. Na odchodne powiedział mi coś, co jest dla mnie bardziej traumatyczne niż wypadek: "Zobacz, jak ty wyglądasz"…
A jak wyglądałaś?
Miałam blizny, plastry, chodziłam w chodziku. Ledwo mówiłam, bardziej stękałam. Gdy wyszedł, pomyślałam: "Boże, co się stało z moim życiem?". Wpadłam w mega dół. Chciałam zakończyć te cierpienia. Chciałam połknąć leki.
Uratowała mnie przyjaciółka. Razem z nią wezwałam też policję, ale mundurowi powiedzieli, że nie mogą mi pomóc, bo mam zawieszone prawa rodzicielskie, a dzieci są z prawnym opiekunem, czyli ojcem.
Udało ci się odzyskać dzieci?
Tak, choć długo to trwało.
A jak wracałaś do sprawności? Możesz już chodzić?
Powoli, ale tak. Kiedyś w szpitalu lekarze nie dawali mi szans, że będę chodzić. Gdy zaczęłam i byłam na wizycie u neurochirurga, rozłożyłam u niego wypisy ze szpitali, a on nie dowierzał, że ja to ja. Pytał: "To gdzie jest ta pacjentka? To pani może stać?!".
Odtąd dostrzegam problemy niepełnosprawnych, bo sama do nich teraz należę. Mam czterokończynowy niedowład i nawet przejście po brukowanym chodniku sprawia mi trudność. Nie jestem w stanie zdążyć przejść przez ulicę na zielonym świetle. Gdy idę, muszę się bardzo koncentrować: teraz podnieść lewą nogę, a teraz prawą…
Czyli to dla ciebie ogromny wysiłek.
Tak. Nie mogę na przykład zbytnio z kimś wtedy rozmawiać, bo zapominam o nogach i się potykam.
A jak inne umiejętności?
Mam problemy z pamięcią, np. idę do sklepu po chleb i w połowie drogi nie pamiętam już, po co idę. Musiałam się też nauczyć pisać. Razem z młodszą córką uczyłam się robić szlaczki. Kontrolowała: "Mamo, ta laseczka w literce u ciebie jest krzywa", a ja myślałam: "Do czego to doszło, że mam 40 lat i dziecko uczy mnie pisać"… Do dziś pisze lepiej ode mnie.
A co zmieniły w tobie jako człowieku wypadek i śpiączka?
Jestem bardziej empatyczna. Potrafię zachwycić się rosnącym przed domem kwiatem, bo przecież mogłam nie przeżyć, mogłam go nie zobaczyć. Kiedyś bym go nawet nie zauważyła. To zabawne, ale po wybudzeniu okazało się też, że jestem wegetarianką.
Jak to?
Gdy pytano mnie w szpitalu o dietę, chciałam wegetariańską. Rodzina mówiła, że wcześniej normalnie jadłam mięso.
A jak jest obecnie?
Zaczęłam je jeść, bo miałam tak słabe wyniki krwi, że lekarze straszyli mnie transfuzją. Natomiast do dziś… nie czuję głodu. Żeby pamiętać o jedzeniu, jem w określonych porach dnia, np. alarm w telefonie przypomina mi o wzięciu tabletek - przed nimi wiem, że muszę zjeść śniadanie. Obiad jem, jak córka wróci ze szkoły. O kolacji często zapominam.
Sama robisz zakupy?
Mam uszkodzony móżdżek, który odpowiada za równowagę. Do sklepu chodzę więc z plecakiem albo wózkiem na kółkach i mogę zabrać na raz niewiele lekkich rzeczy. Zakupy robię na raty.
Codzienność bywa różna. Jednego dnia czuję się gorzej, trudno mi się chodzi, mam wrażenie, że mam słup zamiast nogi. Innego lepiej, wydaje mi się, że idę normalnie. Wtedy jednak patrzę na siebie w witrynach sklepowych i już wiem, że kuleję.
Rehabilitujesz się?
Non stop. Nie przestaję, bo jak przerwę choćby na tydzień czy dwa, to od razu jest regres.
Od wypadku minęło 7,5 roku. Twoje życie zmieniło się diametralnie. Jesteś szczęśliwa? Czy masz żal, że wszystko się tak potoczyło?
Jestem bardzo szczęśliwa, że żyję, że mogę patrzeć na dorastanie dzieci. Radość daje mi też nowy partner, który akceptuje mnie mimo moich niepełnosprawności. Kiedyś z byłym mężem dużo zarabialiśmy, ale w ogóle nie korzystaliśmy z życia. Tylko praca i praca. Teraz bardziej doceniam życie, jeżdżę po świecie. Cieszę się drobiazgami.
Wracasz czasem myślami do przeszłości? Porównujesz się do czasu sprzed wypadku?
Nie, bo siebie nie pamiętam. Wyrzuciłam wszystkie zdjęcia sprzed wypadku, bo nie chcę nawet na siebie patrzeć. To zbyt bolesne. Wiem, że to, co było, nie wróci. Mam tylko fotografie, które zostawiła rodzina i znajomi.
A jakie jest twoje marzenie?
Widzisz, znów będę płakać… Moim marzeniem jest biegać. Lekarze mówią, że nie mam na to szans.
Kiedyś mówili, że nie masz szans się wybudzić, a potem - chodzić.
Właśnie. Marzę, by znów udowodnić im, że się mylą.
Rozmawiała Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
**Kasię Królikowską, która jest podopieczną Fundacji Avalon, można wspomóc w powrocie do zdrowia, wpłacając 1,5 proc. podatku. KRS: 0000270809. Cel: Królikowska, 8758.
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.