Piotr Pogon: człowiek jest istotą przekorną, a życie – cudem
Piotr Pogon jest maratończykiem, biegaczem charytatywnym, triathlonistą, animatorem sportowym na rzecz osób niepełnosprawnych. Jako pierwszy człowiek w historii sportu, po onkologicznej resekcji płuca ukończył mordercze zawody triathlonowe na dystansie Ironman. Z niewidomym przyjacielem zdobył też najwyższy szczyt obu Ameryk - Aconcaquę. Teraz jest jednym z trójki bohaterów społecznej akcji Think Positive! Powstała ona z myślą o pacjentach szpitali, którzy muszą zmierzyć się nie tylko ze swoją chorobą, ale też z przygnębieniem, strachem i zwątpieniem. Ma zmotywować ich do walki o zdrowie i podnieść na duchu. A przykład Piotra Pogona pokazuje, że choroba nie musi oznaczać rezygnacji z marzeń.
1. Panie Piotrze, chce się panu tak ciągle biec? Przecież mógłby pan w tym czasie spokojnie poczytać książkę.
Książki czytam zwykle, wracając z kolejnych biegów lub jadąc na szkolenia dla młodych ludzi, którzy chcą działać w organizacjach pozarządowych. Za dwa lata „dobiję” półwiecza na moim męskim szlaku, więc naturalnie nie ścigam się w jakiś zaciekły sposób z młodzieżą i rzeszą fanów biegowej rywalizacji (których przybywa w ostatnich latach). Teraz moje bieganie to dar dla chorych i niepełnosprawnych dzieciaków, które wsadzam do specjalnego wózka, całujemy rodziców, ruszamy na trasę i… wspólnie wygrywamy. Nie ma większej satysfakcji, niż usłyszeć od matki dzieciaka z porażeniem neurologicznym, że mają wielki problem, bo ich chłopiec od dwóch tygodni nie chce ściągnąć do kąpieli z szyi medalu, który otrzymał ode mnie po przekroczeniu linii mety. W szkole bez słowa pokazuje kolegom ten najważniejszy dla niego kawałek metalu, którego wartości nie da się już wycenić.
2. Skąd w panu tyle emocji, chęci, samozaparcia i dążenia do celu?
Mój lekarz twierdzi, że mam ADHD onkologiczne i jestem beznadziejnym przypadkiem. Dochodzi do tego śmiertelna amnezja na zaimek osobowy: ja oraz zupełnie zwariowany zachwyt nad każdym podarowanym mi dniem. Umowa sponsoringowa z „Wielkim Bacą” zobowiązuje. Dostałem od Niego trzykrotną datę urodzin, a to oznacza bezwarunkowe życiowe turbo i napęd 4x4 każdego poranka. Poza tym tracę słuch wskutek powikłań po naświetlaniach, guzy tarczycowe wywołują wymioty na kolarskich podjazdach, więc… na co mam czekać?!? Śmieję się, że „zajadam się” życiem wielkimi łyżkami. Jestem „uciążliwy” dla siebie i innych. Jestem trochę wadliwym egzemplarzem samca alfa – straszna mieszanka wybuchowa.
3. Cofnijmy się do lat '80. Pamięta pan pierwsze myśli i reakcje po usłyszeniu diagnozy: guz gardła?
Kiedy pierwszy raz trafiłem do Instytutu Onkologii, miałem zaledwie 16 lat. Nie rozumiałem, dlaczego mama tak płacze, a lekarze ściszają głos, oglądając moje wyniki badań. Rodzina z gór była bardziej pragmatyczna w ocenach – dali na mszę.
To był 1984 rok. Rak to był wtedy wyrok. Pola naświetlań na moich policzkach znaczono fioletowym barwnikiem, który brudził pościel i wywoływał głupie uwagi ludzi, którzy widzieli mnie na ulicy w trakcie przepustek. Moja twarz wyglądała jak lądowisko dla śmigłowców. Kwadraty, krzyże wyznaczające pola. Krwawienia w jamie ustnej od promieni beta, cierpienie fizyczne, jakiego doświadczyłem przy seriach chemioterapii, będę pamiętał do końca swoich dni. Jedyny pozytyw to potężna dawka naświetlań, która spowodowała, że przez ćwierć wieku woskowina z moich uszu wysypuje się jak proszek. Zdjęcia mojej „grzywy” – niczym lew, która wyrosła po wypadnięciu włosów – wzbudzała podziw i rozbawienie przyjaciół.
4. Pojawiły się także nawroty choroby. W jakim stopniu przeszkadzały panu w zdobyciu celu?
Nawrót choroby w 1991 roku był już znacznie gorszym przeżyciem. Perspektywa nagłej resekcji płuca, moje rodzinne plany… wszystko runęło. Byłem młodym, szczęśliwym facetem, przed którym życie stało otworem. Doświadczyłem amnezji, szoku, najgorszych myśli… Myślę, że wtedy to się stało. Świat odjechał jak ekspres, a ja chwyciłem się go z całych sił i… nie puszczam do dzisiaj.
Trzeci epizod z guzem na czole i powikłaniami zatokowymi przyjąłem jak wypadek przy pracy, która jest mi dana już na zawsze. Całe moje dorosłe życie ma w tle lekarskie fartuchy… taki typ.
Wokół mnie było wiele śmierci. Moja historia chorobowa wygląda jak Encyklopedia PWN. Nie mam „kolegów” ze szpitala… wszyscy odeszli. Zdaję sobie sprawę, że metody leczenia, które uratowały mi życie, nie przystają do współczesnych osiągnięć medycyny. Jakie ma znaczenie to, że głuchnę, mam zaburzenia wzroku i błędnika w obliczu tego, że dzięki wysiłkowi lekarzy i ówczesnej wiedzy medycznej przeżyłem ćwierć wieku na maxa, niosąc pomoc słabym, chorym i potrzebującym? Będąc mistrzem Polski w narciarstwie alpejskim, aplikując do najtrudniejszych ultramaratonów zawsze ukrywałem swoją „bezpłucność”. Nie mam czym się chwalić, a najważniejszy jest cel. On uświęca środki.
5. Nigdy nie miał pan ochoty, by załamać ręce i powiedzieć: mam dość, poddaję się?
Ja mam dużą odporność na ból fizyczny. Niestety, nowotwór to choroba, na którą cierpi cała rodzina pacjenta, nie tylko on sam. To, co przeżyła moja mama, tata, potem żona… to był dla nich horror. Jestem dla nich pełen podziwu. Ja boksowałem się z rakiem na ringu, „face to face” z tym diabłem we mnie. A oni? Mogli tylko kibicować, żebym dał radę. Udało się, ale przybyło im siwych włosów. Po resekcji płuca przeżyłem tyle wielkiej determinacji zmierzenia się z tym, co mnie spotkało. Kilkanaście dni po operacji „wykradłem” z piwnicy mój rower i przejechałem 42 kilometry. Spałem trzy dni, ale kiedy obudziłem się, wiedziałem, że nie wolno myśleć o Mroku. Słońce zaświeciło. Żyłem…i to jak !
6. Skąd pan czerpał siłę, żeby się nie załamać w chorobie? Kto pana wspierał, kto pomagał?
Musiałaby pani poznać mojego ojca. „Zadrukował” nas z bratem wspaniale. Zawsze powtarzał, że w życiu nie ma „miękkiej gry”, że sport i pasje to dla mężczyzny wszystko, że miłość nas ubogaca, że nie wolno ukrywać swoich uczuć. Opieka w harcerstwie nad kombatantami II Korpusu Polskiego wywarła na mnie ogromne wrażenie i pozytywne piętno. Spotkałem ludzi, którzy przeżyli piekło, a mimo to świecili wspaniałym blaskiem człowieczeństwa. Kiedy było źle, myślałem o wspomnieniach, które od nich słyszałem. Poza tym byłem chłopakiem z podwórka. 14 złamań rąk, godziny na boisku i lodowisku. Na liście przebojów „Trójki” była wtedy „Autobiografia”. Miałem kogo kochać, chciałem wracać. Jak najszybciej.
7. Jak to się stało, że zaczął pan biegać?
To jest oddzielna historia. W biznesowych czasach wyhodowałem sobie wielki „bojler” – ważyłem prawie 100 kg. Lekarz wściekł się i dał mi niezłą reprymendę. Pod koniec 2008 roku, w trakcie mojej pracy w Fundacji Anny Dymnej, byłem koordynatorem wyprawy osób niepełnosprawnych na słynny „dach Afryki” – Kilimandżaro. Mając w perspektywie takie wyzwanie, zacząłem biegać. Zaczynałem od 3 km, a teraz mam za sobą setki maratońskich kilometrów po ulicach polskich miast, ale też Tokio, Berlina, Nowego Jorku. Na crossowych szlakach Kenii i polskich Bieszczad. Niesamowite, bo każdy mój kilometr to wymierna pomoc charytatywna. Przecierałem filantropijne, biegowe szlaki w tym zakresie w Polsce i mam z tego powodu ogromną satysfakcję.
Góry to moja miłość. Zaczynałem od naszych Sudetów, Tatr, Beskidów, Bieszczad na harcerskich wędrówkach. Potem spotkałem najskromniejszego z Wielkich – Bogdana Bednarza, ratownika beskidzkiej grupy GOPR, który poszedł z nami na Kilimandżaro, a później był moim wsparciem w atakach szczytowych na Elbrus, andyjski Aconcaqua… otworzył przede mną wysokie góry, dał poczucie bezpieczeństwa.
Biegając po górach bez płuca, doświadczam skrajnych wrażeń. Serce pracuje na maxa, ale mój „aparat oddechowy” zupełnie nie nadąża. 186 uderzeń serca na minutę, widzenie tunelowe (to tak, jak gdybyś zerkał na świat przez judasza w drzwiach), wymioty wysiłkowe. W górach? Kaszel, świst, 300 m w 5 godzin, halucynacje z niedotlenienia – wszystko przerobiłem. Człowiek jest przekorną istotą, a życie – cudem.
8. W 2012 roku jako pierwszy człowiek z jednym płucem kończy pan zawody triathlonowe w Kalmarze, powtarza pan to samo dwa lata później w Zurychu. Panie Piotrze, zapytam jeszcze raz, naprawdę się panu chce?
Mógłbym napisać elaborat w odpowiedzi na to pytanie, ale posłużę się tylko krótką historią. Mój lekarz z Instytutu Onkologii w Krakowie zadzwonił do mnie pewnego poranka:
– Piotr, opowiem Ci niezły numer „ku pokrzepieniu”. Zdiagnozowaliśmy nowotwór płuca u 34-latka. I ten facet po wysłuchaniu diagnozy, powiedział nam: "No dobra, zmierzę się z tym skur…..em! Słyszałem o kolesiu, który bez płuca biega maratony i zdobył najwyższy szczyt Andów. Tnijcie… uda się!"
Kiedy to usłyszałem, poryczałem się jak bóbr.
9. I teraz, po tych wszystkich pokonanych przeciwnościach, zachęca pan chorych, by brali los we własne ręce i szli do przodu. Skąd pomysł na tę akcję?
Szpitalny „syf” lat osiemdziesiątych XX wieku tkwi we mnie jak drzazga. Poza pierwszym programem TVP, instrukcjami obsługi urządzeń szpitalnych i windy pacjent nie miał wtedy nic. Byliśmy sami, ze swoją chorobą i myślami. Świat przyspieszył, mamy kolorowe korytarze, personel, który ma wiele życzliwości i lekarzy, którzy rozumieją stan pacjenta. Nadal jednak brakuje tego psychicznego „kopa”, który pozwoli zrozumieć, że cierpienie w chorobie ma sens i daje nam spojrzenie na życie zupełnie z nowej perspektywy. Zawsze, kiedy słabnę, oglądam zdjęcia z moich podróży i sportowych osiągnięć. Ładuję baterię i wstaję!
10. Na czym dokładnie polega Think Positive?
Akcja społeczna Think positive! powstała z myślą o pacjentach szpitali, którzy muszą zmierzyć się nie tylko ze swoją chorobą, ale też z przygnębieniem, strachem i zwątpieniem. 100 szpitali w całej Polsce, które jako pierwsze zgłoszą chęć wzięcia udziału w akcji, otrzyma bezpłatnie wystawę zdjęć przedstawiających największe zwycięstwa Natalii Partyki, Jerzego Płonki i moje. Wystarczy tylko wysłać zgłoszenie przez stronę: thinkpositive.org.pl. Cieszę się, bo codziennie spływają zgłoszenia nowych szpitali.
Mam mocne przeświadczenie, że akcja dotrze do świadomości wszystkich, którzy uczestniczą w tym, co można nazwać „powrotem do zdrowia i rehabilitacją”. Do pacjentów, lekarzy, personelu medycznego, rodzin chorych, pozwoli im otworzyć oczy na cud życia, sens cierpienia, przełamywania trudności i na sens naszego człowieczeństwa. Proszę uwierzyć – ono jest samym pięknem!
11. I na koniec, czego panu życzyć na przyszłość?
Proszę, żeby kiedy będę odchodził, był ktoś, kto poda mi rękę i powie:
– Piotr, dobrze że byłeś! Jestem przy tobie.
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.