Trwa ładowanie...

Sharenting, czyli dokumentowanie dzieci w sieci. Polacy nie widzą zagrożenia

Avatar placeholder
20.07.2020 15:43
Sharenting, czyli dokumentowanie dzieci w sieci
Sharenting, czyli dokumentowanie dzieci w sieci (Shutterstock)

Koleżanka Iwony dowiedziała się, że zdjęcie jej czteroletniego syna trafiło na forum dla pedofilów. Wtedy Iwona zrozumiała: zdjęcia jej dziecka, które urodzi się niebawem, nigdy nie znajdą się w sieci.

Osiemnastka Ani odbywała się w jednym z modnych klubów w Warszawie. Impreza miała być huczna i z atrakcjami. Jedna z koleżanek była szczególnie przygotowana. – Na kilka dni przed imprezą miałem nietypowe zadanie – opowiada tata dziewczyny, która dziś kończy studia. – Musiałem przejrzeć archiwum rodzinne i wybrać zdjęcia Anki z młodości. Jej przyjaciele z liceum prosili, by były możliwie śmieszne i kompromitujące. Mała w kąpieli, przedszkolne miłości, zupka wylana na fartuszek.

Młodzież na imprezie miała z tego niezłą frajdę, a kilka dni wcześniej Andrzej wraz z żoną wzruszyli się przy przeglądaniu zdjęć pomieszczonych w pudłach po butach.

Zobacz film: "Dzieci urodzone jako drugie sprawiają więcej kłopotów — potwierdzają naukowcy"

Zdjęcia dzieci Ani – a nawet osób o dekadę od niej starszych, nie będą mieściły się w albumach ani w pudełkach na pawlaczu. Znajdą się w chmurze, a z niej wyparują do serwisów społecznościowych. Kiedyś używane tylko do wspominania starych czasów i okazjonalnego kompromitowania latorośli wobec ich narzeczonych i przyjaciół, dziś są tykającą bombą zegarową. Firmy używają ich do tworzenia profili przyszłych klientów a przestępcy do swoich celów. Do czego używane będą w przyszłości ładowane dziś do internetu zdjęcia – nie jestesmy w stanie powiedzieć.

1. Nowe fakty co cztery dni

Rodzicielstwo w mediach społecznościowych dorobiło się już swojej angielskiej nazwy, pochodzącej od kombinacji słów share (dzielić się) i parenting (rodzicielstwo). – Przyjrzeliśmy się trendowi sharentingu i okazało się, że na zachodzie jest on już badany, a w Polsce praktycznie nieznany – mówi Alicja Wysocka-Świtała, partner w firmie Clue PR, która zleciła badania nad zachowaniami polskich rodziców w sieci.

Co z nich wynika? Polacy dzielą się na dwie grupy. Pierwsza z nich to czterdziestoprocentowa grupa tych, którzy publikują w mediach społecznościowych zdjęcia i nagrania pokazujące dorastanie ich dzieci. Zdecydowana większość z nich, bo ponad 80 proc. ocenia takie działanie pozytywnie lub neutralnie.

Średnio miesięcznie ląduje w ten sposób w sieci 6 zdjęć i dwa filmiki. Znajomi (a czasem i nieznajomi) publikujących rodziców dostają nowe fakty na temat ich pociech co niecałe 4 dni.

To oczywiście średnia. Pytanie jednak, czy nasi znajomi (czasem olbrzymia grupa, licząca dziś – według badań – nawet do dwustu osób) potrzebuje tak częstych aktualizacji wieści, co słychać u naszej pociechy?

Jak pokazują badania, dwie trzecie publikujących rodziców pokazuje zdjęcia, by wyrazić dumę ze swoich pociech. Ponad połowa informuje bliskich, co u nich słychać. Dla jednej trzeciej to dodatkowo wirtualny pamiętnik, a między 5 a 10 proc. tłumaczy swoją sieciową aktywność aktywnością właśnie – chce się poskarżyć na kłopoty rodzicielstwa, rozbawić siebie i innych, zachęcić do rozmowy, w końcu – co dziesiąty Polak publikujący zdjęcia swoich dzieci w internecie robi to dlatego, że inni też tak robią.

Przewagę wśród polskich rodziców stanowią jednak ci, którzy dzieci w sieci nie pokazują. Spośród nich nieco ponad połowa takie publikacje ocenia negatywnie. A więc wszystko się zgadza: ci, którzy są za pokazywaniem dzieci, raczej je pokazują, ci, którzy są przeciw, raczej tego nie robią. Pytanie tylko: kto ma rację w swojej decyzji.

Z publikowaniem w sieci wiążą się bowiem zagrożenia, a tych zagrożeń – jak przekonuje Alicja Wysocka-Świtała – Polacy nie są świadomi. – Nasza diagnoza jest taka, że to wyraźnie wpływa na postawy nie tylko rodziców, ale też dzieci, które wzrastają w nowej rzeczywistości. To ich życie jest na bieżąco publikowane.

2. Ochronić przed hejtem

Decyzję o tym, by nie wrzucać zdjęć dzieci do internetu, Iwona podjęła tuż po tym, jak urodził się jej syn. – Miałam koleżankę, która znalazła zdjęcia swojego czteroletniego syna na jakimś forum dla pedofilów. To było z 10 lat temu, byłam już w ciąży i to była dla mnie bardzo cenna wskazówka – tłumaczy kobieta. Jakiś czas później przekonała się, że była to decyzja słuszna.

Stało się to, kiedy podpadła użytkowniczkom jednej z grup na Facebooku. – Wpadły na moje konto i pastwiły się nad wszystkim, co tam znalazły. Na moje zdjęcia wylała się fala hejtu i uświadomiłam sobie, że gdyby były tam moje dzieci, na pewno im by się też oberwało.

Rodzice chętnie fotografują dzieci. Mniej chętnie myślą o konsekwencjach publikowania zdjęć (123RF)
Rodzice chętnie fotografują dzieci. Mniej chętnie myślą o konsekwencjach publikowania zdjęć (123RF)

Jak podkreśla, nie chodzi jednak tylko o tego rodzaju kryzysy. – Nie umieszczam zdjęć dzieciaków w sieci bo wiem, że mogłyby sobie tego nie życzyć. A małe dzieci nie zawsze rozumieją sens tego działania, nie mogą więc się świadomie zgodzić albo nie – przekonuje. Rzeczywiście. Tylko 25 proc. publikujących przyznało się, że zdarza im się pytać dziecko o zgodę, jeśli jest to możliwe. Może osoby starszej daty inaczej rozumieją oni zagrożenia wynikające z publikowania wizerunków online.

3. Międzynarodowy album rodzinny

Ola zagrożenia te zdaje się rozumieć, ale nie przeceniać. Kiedy cztery lata temu urodziło się dziecko trzydziestolatki, przegadali sprawę z mężem – Anglikiem. – Uznaliśmy, że w sytuacji, kiedy młody ma rodziców rozrzuconych po świecie, regularne wrzucanie zdjęć jest namiastką utrzymywania kontaktów z dziadkami i dalszą rodziną – mówi. – Fakt, że czuję się czasem dziwnie, kiedy dalecy zawodowi znajomi pytają mnie, czy dziecku przeszedł już katar, ale w niczym mi to nie przeszkadza – zapewnia.

Alicja Wysocka-Świtała uściśla: – Tworzenie dokumentacji online z udziałem własnych dzieci jest dość ryzykowne także dlatego, że kiedy dzieci dorosną, ich historia jest już napisana i one mogą ją w najlepszym razie nadpisać. Z drugiej strony pytanie, co stanie się z "cyfrowymi sierotami", które będą wyglądały, jakby ich życie zaczynało się od zera.

Kiedy pytam o to Olę, ta trzeźwo zauważa: – Przecież tak czy inaczej tworzymy swoim dzieciom jakąś historię. Pytamy je: "A pamiętasz, jak biegałeś z nocnikiem na głowie", i to przy znajomych. Nie, oczywiście, że dziecko tego nie pamięta – zauważa.

4. Byle nie golaski

Różnica polega na tym, że dziś zdjęcia wychodzą poza granice prywatnych albumów, wieczorków towarzyskich, nawet hucznych imprez – takich jak osiemnastolatka Ani, kiedy to wszyscy znajomi mogli zobaczyć jej zdjęcia z dzieciństwa.

Impreza taka odbywała się dekadę temu, dziś pewnie jej relacja zostałaby utrwalona w internecie. Tam dostęp do zdjęć mają zarówno firmy (tworzące profile swoich potencjalnych klientów na bazie wiedzy o ich wieku, lokalizacji i innych informacji, które udostępniamy), jak i osoby wykorzystujące te zdjęcia potencjalnie w przestępczych celach.

Ola nie widzi zagrożeń ze strony pedofilów. Jej konto na instagramie pełne jest fotek uśmiechniętego malca przy zabawie albo na spacerze, żadnych nocników ani golasków w kąpieli. Jej dziecko nie ma w sieci zdjęć ośmieszających czy kompromitujących.

Koniec końców, chodzi o przyszłość naszych dzieci, a ta – jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi – będzie miała miejsce w przyszłości. Nie wiemy jeszcze, jak będzie wyglądała technologia za 10 czy 20 lat i nie wiemy, co będzie mogła zrobić ze zdjęciami naszych dzieci, które dziś umieszczamy w internecie.

- Na pewno internet nie zapomina – zgadza się ze mną inicjatorka badania polskiego sharentingu. – Dzieci, które raz umieściliśmy w sieci, raczej z niej nie znikną. Jakie to będzie miało konsekwencje dla ich życia? Nie jesteśmy w stanie dziś powiedzieć.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze