Leczył raka wątroby masażem. "To się nie ma prawa udać"
Onkolożki prof. Magdalena Skórzewska i dr Anna Stankiewicz-Świtała opowiedziały w TOK FM historie pacjentów, którzy odeszli od leczenia na rzecz terapii niekonwencjonalnych. - Łączenie naszego leczenia z metodami alternatywnymi albo przerywanie leczenia to jest strzelenie sobie w stopę - podkreśliła prof. Skórzewska.
W tym artykule:
"Doszło do uszkodzenia wątroby i chory zmarł"
Onkolożka prof. Magdalena Skórzewska, kierowniczka Oddziału Onkologii Klinicznej i Chemioterapii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego nr 4 w Lublinie, opowiedziała historie pacjentów, którzy porzucili leczenie na rzecz terapii niekonwencjonalnych. Jedna z nich dotyczyła 42-latka, który stosował tzw. terapię manualną, czyli intensywne masaże.
- To był 42-letni mężczyzna z rakiem jelita grubego, z przerzutami do wątroby. I te masaże w jego przypadku skończyły się tym, że doszło do uszkodzenia wątroby i chory zmarł z powodu sytuacji czysto urazowej. Wątroba w trakcie jednego z intensywnych masaży niestety pękła. Ona mogła pęknąć oczywiście z różnych powodów - np. w wyniku wypadku - ale gdy jest to spowodowane przez nasze działania i decyzje, to bardzo smutne - powiedziała prof. Skórzewska.
Inna historia dotyczyła pacjentki z zaawansowanym guzem piersi. - Przyjechała z rodziną i rodzina już na wstępie, jeszcze przed badaniem, przekonywała mnie, że to nic groźnego, że to się niedawno pojawiło. A ja widziałam już na wejściu, że to jest duży guz i bardzo poważna sprawa, co się potwierdziło. Pacjentka wyszła z gabinetu po długiej rozmowie. Powiedziała, że zastanowi się nad leczeniem. Do dziś niestety nie wróciła - opowiedziała ekspertka.
Sprawdziliśmy warszawskie SOR-y
- Łączenie naszego leczenia z metodami alternatywnymi albo przerywanie leczenia to jest strzelenie sobie w stopę i uciekanie przez las. To się nie ma prawa udać. Dlatego tak ważna jest zawsze rozmowa z chorym i nawiązanie zaufania w naszej relacji - dodała.
Podobne historie zna też dr Anna Stankiewicz-Świtała - onkolożka w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym przy alei Kraśnickiej w Lublinie. - (…) każde opóźnienie leczenia choćby o kilka tygodni czy miesięcy może się dla pacjentki źle skończyć. Rak nie śpi, on się dalej rozwija i warto o tym pamiętać - zaznaczyła w TOK FM.
Ekspertka dodała, że dzięki właściwemu leczeniu jej pacjentki pokonują chorobę, żyją i mają się dobrze. Podstawą jest jednak szybkie zdiagnozowanie nowotworu i podjęcie leczenia.
"Wszystkie te dzieci zmarły, jedno po drugim"
Rezygnacja z leczenia dotyczy jednak nie tylko osób dorosłych. W rozmowie z WP Parenting prof. Anna Raciborska, onkolożka, kierowniczka Kliniki Onkologii i Chirurgii Onkologicznej w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie, opowiedziała o rodzicach, którzy nie decydują się leczyć swoich chorych onkologicznie dzieci.
- (…) wyrażają opinię, że lekarze są skorumpowani przez firmy farmaceutyczne, podają dzieciom toksyczne leki i zatajają "cudowne" metody medycyny niekonwencjonalnej. Ich zdaniem wystarczy przecież podać jedno zioło plus inny preparat, który mógłby dziecko wyleczyć bez dodatkowych skutków ubocznych - mówiła ekspertka.
- Taki rodzic idzie do znachora i słyszy, że on daje pełną gwarancję na wyleczenie dziecka. Dostaje nadzieję. Nie dziwię się więc rodzicom, którzy podejmują w tej sytuacji decyzję o zabraniu chorego syna czy córki z oddziału, gdzie usłyszeli, że ma 30 proc. szans na przeżycie, skoro ktoś w sposób autorytatywny daje im gwarancję na to, że dziecku pomoże - dodaje gorzko.
Ekspertka opowiedziała m.in. historię dziewczynki, której rodzice zrezygnowali z terapii w szpitalu.
- Była też u nas dziewczynka, która dobrze reagowała na chemioterapię - guz stopniowo się zmniejszał, dając nadzieję na poprawę. Jednak matka zdecydowała się przerwać leczenie w klinice i skierowała się ku medycynie alternatywnej, gdzie obiecano jej bezbolesne i skuteczne metody - opowiadała prof. Raciborska.
- Po trzech miesiącach dziewczynka wróciła do szpitala z zaawansowanymi przerzutami, które nie dawały już żadnych szans na ratunek. Zapytałam mamę, dlaczego od nas odeszła. Powiedziała, że zrobiła to, bo ja powiedziałam, że jest 20 proc. szans na wyleczenie. Rzeczywiście taka była statystyka. W gabinecie medycyny niekonwencjonalnej zapewniono ją natomiast, że leczenie jest przyjemne i skuteczne - dodała.
Historia, która szczególnie zapadła ekspertce w pamięć, dotyczyła grupy rodziców. - Raz mieliśmy taką sytuację na oddziale, że rodzice trojga dzieci zmówili się i zabrali dzieci, by leczyć je w ośrodku medycyny alternatywnej w Niemczech. Wkrótce potem wszystkie te dzieci zmarły, jedno po drugim. To było dla nas wstrząsające - mówiła.
Prof. Raciborska podkreśliła w rozmowie, że nigdy nie ocenia rodziców i nie robi im wyrzutów. Ważne, by zawsze wiedzieli, że mogą wrócić z chorym dzieckiem na oddział.
- Dlatego ja zawsze mówię rodzicom, którzy zabierają dziecko od nas, żeby pamiętali, że zawsze mogą wrócić, że jakby zmienili decyzję, to żeby się nie bali, że ktoś ich będzie oceniał. W obliczu cierpienia dziecka to już naprawdę nie jest istotne, kto miał rację. Jeśli ma odejść, to niech to się stanie bez bólu i w największym możliwym komforcie - zaznaczyła.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródło: TOK FM, WP Parenting
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.