Chciała pomóc, sama zginęła. Lekarz pogotowia o najgorszych wypadkach

Denerwuje go, że niektórzy, widząc wypadek zwalniają, ale tylko po to, żeby zrobić "pamiątkowe" zdjęcie. Przez te wszystkie lata pracy w pogotowiu wypisał kilkadziesiąt kart zgonu. Ostatnio pięć naraz i to w jednym wypadku. Rozmawiamy z dr. Konradem Baneckim, który przez 31 lat był lekarzem lubelskiego pogotowia ratunkowego, obecnie jest wojewódzkim koordynatorem ratownictwa medycznego i lekarzem SOR-u.

Dr. Konrad Banecki przez 31 lat lekarzem lubelskiego pogotowia ratunkowego.Dr. Konrad Banecki przez 31 lat lekarzem lubelskiego pogotowia ratunkowego.
Źródło zdjęć: © fot. Archiwum Konrad Banecki

Krzysztof Załuski: Są zdarzenia, które śnią się panu po nocach?

Dr Konrad Banecki: Po tylu latach pracy w pogotowiu potrafię opanować emocje. Ale adrenalina zawsze się pojawia. To naturalne. Przez te ponad 30 lat jeździłem do tylu zdarzeń i wypadków, że trudno je zliczyć. Zawsze najgorsze były jednak te z udziałem dzieci.

Pamięta pan swój pierwszy dyżur?

Nie, to było tak dawno. Ale pamiętam, że do zdarzeń jeździliśmy jeszcze fiatem, potem polonezem. Na erkach były wtedy nysy. Wyposażenie karetek nie było takie jak dzisiaj. Podczas jazdy w takim fiacie czy polonezie nie było mowy o jakiejkolwiek akcji ratunkowej. Zdarzało się, że przyjeżdżaliśmy do pacjenta z zatrzymaniem krążenia i trzeba było wzywać dodatkowo erkę, bo tylko w niej był specjalistyczny sprzęt. Kierowca karetki przez wiele lat nie miał nawet uprawnień ratownika. Był jedynie kierowcą.

Dużo kart zgonu wypisał pan przez te wszystkie lata?

Myślę, że kilkadziesiąt. Zdarzały się czasami zgony zupełnie nieoczekiwane. Wiele lat temu mieliśmy wezwanie od starszej kobiety, która po powrocie z kościoła zastała męża w fotelu z pilotem od telewizora. Już nie żył. Oboje mieli ok. 80 lat. Ta pani miała straszne wyrzuty sumienia, bo przyznała, że tuż przed wyjściem z domu uprawiali seks. Śpieszyła się i popędzała męża. Była przekonana, że zmarł właśnie przez to.

Spotkał się pan kiedyś z agresją podczas akcji ratowniczej?

Jasne i to wiele razy. Zwłaszcza na wiejskich dyskotekach. Większość po alkoholu. Ale bez dramatycznych zdarzeń na szczęście.

Jeździł pan do wielu wypadków drogowych, często śmiertelnych. Czy to ma wpływ na to, jak pan sam prowadzi samochód?

Oczywiście. Do wielu wypadków przyczynia się zmęczenie kierowców. Kiedy jestem za kierownicą znużony, senny, to mam to gdzieś z tyłu głowy i nie zdarza mi się kontynuować jazdy. Zatrzymuję się na odpoczynek. Staram się też nie jeździć za szybko. Ale i tak ostatnio zapłaciłem mandat. Zamiast 50, jechałem 64 km/h.

Pamięta pan jakiś szczególny wypadek?

Tak, kilka lat temu na ekspresówce niedaleko Lublina. Bus na ukraińskich numerach wjechał w tył stojącej na poboczu ciężarówki. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, to nasza rola ograniczyła się jedynie to oznakowania ciał. Pięciu. Tyle było ofiar. Pamiętam jedynie młodą dziewczynę, która siedziała obok kierowcy. Martwa, przypięta pasami. W środku kłębowisko ciał. Wszyscy mieli rozległe obrażenia wielonarządowe. Przeżyły jedynie dwie osoby - kierowca i starsza kobieta.

Czy często przygodni świadkowie pomagają ofiarom zdarzeń?

Tak, zdarza się. Czasami jednak kończy się to tragicznie. Nie tak dawno był taki przypadek w Lublinie. Na jednym z pasów dwupasmówki doszło do awarii czy kolizji busa. Z przeciwka jechała ciężarówka. Jej kierowca, kobieta, chciała pomóc. Zatrzymała się i przechodząc na drugą stronę, musiała pokonać barierki ochronne. Było ciemno, nie zauważyła, że to wszystko jest na dość dużej wysokości i spadła. Niestety, nie przeżyła. Jej zwłoki zauważyli po jakimś czasie policjanci, który przyjechali w to miejsce. Jeden z nich zainteresował się tą ciężarówką, bo miała otwarte drzwi od strony kierowcy, a w środku nikogo nie było. To go wtedy tknęło.

Denerwują pana ludzie, którzy filmują, robią zdjęcia z akcji ratowniczej?

Nie myślę o tym, nie ma czasu na to. Ja mam ratować ludzkie życie i na tym się skupiam. Wiem jednak, że często tak jest. Takie filmiki, nawet kiedy ratownik czy lekarz prowadzi akcję resuscytacji, pojawiają się potem gdzieś w sieci. Nie wiem, czemu to ma służyć. Niektórzy, widząc wypadek, zwalniają tylko po to, żeby zrobić lepsze zdjęcie.

Często bliscy ofiary nie mogą się pogodzić, że kogoś nie udaje się uratować. Co wtedy?

To są częste sytuacje. Każdy z ratowników, strażak czy policjant jest szkolony, żeby podczas takiej akcji nie spuszczać z oczu bliskich ofiary. Zdarza się, że jeśli sytuacja wymyka się spod kontroli, to taka osoba może pod wpływem silnych emocji zachować się irracjonalnie, chcą np. popełnić samobójstwo. Takie przypadki już były. Nie możemy do tego dopuścić.

O czym powinniśmy pamiętać, dzwoniąc na telefon alarmowy?

To są zazwyczaj sytuacje, którym towarzyszą niezwykle silne emocje. Trudno się dziwić. Chodzi o czyjeś życie. Nie każdy potrafi te emocje opanować. Dyspozytorzy wiedzą doskonale, jak i o co mają pytać. Ludzie często się irytują, że jedno z pierwszych pytań dotyczy podania dokładnego adresu. Nawet dwukrotnie. Nie jest to biurokracja. Nie można wykluczyć, że w trakcie takiej rozmowy dzwoniący straci np. przytomność lub rozładuje się mu telefon, dlatego ten adres jest tak ważny na samym początku rozmowy. I jeszcze jedna rzecz: od małego uczmy nasze dzieci, gdzie mają dzwonić w razie potrzeby. Niektóre wiedzą, że jednym przyciskiem w smartfonie mogą komuś uratować życie. Znajdą ją pod literą "P" jak pomoc (w ustawieniach telefonu należy najpierw włączyć funkcję "Alarm bezpieczeństwa" lub "Pomoc SOS" - przyp. red.).

Trudno jest w Polsce zlokalizować adres dzwoniącego?

Niestety wciąż wiele domów czy budynków nie ma oznaczeń z numerami. Teraz są na szczęście GPS-y, które to ułatwiają.

Zdarzyło się panu błądzić?

Kiedyś tak, zwłaszcza gdzieś na wsi. Wiele lat temu mieliśmy w nocy wezwanie do mieszkania na dużym lubelskim osiedlu. Okazało się, że z jakiegoś powodu dyspozytorka wpisała błędny numer mieszkania, a z dzwoniącym urwał się kontakt. Było na szczęście dość późno i w całym bloku światło paliło się jedynie w kilku mieszkaniach. I tak dzwoniliśmy od drzwi do drzwi i trafiliśmy.

Jak zachowują się inni kierowcy, widząc karetkę na sygnale?

Tu na szczęście jest coraz lepiej. Większość już wie, na czym polega tzw. korytarz życia. Są nawet tacy, zwłaszcza kobiety, którzy są nawet nadgorliwi, wjeżdżając np. na wysoki krawężnik, ryzykując uszkodzeniem zawieszenia.

Pracuje pan także na SOR-ze. Tam jest spokojniej?

I tam zdarzają się nieprzewidziane sytuacje. Do dzisiaj pamiętam, jak kilka lat temu na oddział ratunkowy podjechał autokar. W środku blisko setka osób. Wycieczka młodzieży z Izraela. Okazało się, że w hotelu, gdzie nocowali, wybuchł - niegroźny na szczęście - pożar. Nic się nie stało, ale wiele osób skarżyło się na nudności, złe samopoczucie. I każdą trzeba było przebadać, zrobić morfologię itd. Cały SOR był zapchany do granic możliwości. Ale udało się nam opanować sytuację. Kiedy już odjechali, jedna z pielęgniarek natknęła się na śpiącego chłopaka w toalecie. Zapomnieli o nim. Na szczęście miałem do nich telefon i wrócili.

Pamiętam też młodą dziewczynę, która siedziała na korytarzu i uciskała przez cały czas wacik na ręku, skąd niby pobrano jej krew. Mieliśmy już wyniki badań krwi od wszystkich, oprócz niej. Wydała ją koleżanka. Okazało się, że przez cały czas udawała, że pobrano od niej krew. Panicznie się tego bała po prostu. Ale wszystko zakończyło się dobrze.

A "prywatnie" zdarzyło się panu ratować komuś życie?

Tak. I to jako pacjent. Nie tak dawno leżałem w szpitalu w dwuosobowej sali i rano usłyszałem, jak mój współlokator dziwnie oddycha i charczy. A on już miał nagłe zatrzymanie krążenia. Jeszcze kilka minut i doszłoby do obumarcia kory mózgowej. Udało się go na szczęście uratować.

Źródła

  1. Krzysztof Załuski

Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.

Źródło artykułu: Krzysztof Załuski
Wybrane dla Ciebie
Wspiera jelita, serce i daje uczucie sytości. Po ten napój warto sięgać codziennie
Wspiera jelita, serce i daje uczucie sytości. Po ten napój warto sięgać codziennie
Farmaceutka ostrzega przed brakiem leku. "Mogą nie mieć ciągłego dostępu do terapii"
Farmaceutka ostrzega przed brakiem leku. "Mogą nie mieć ciągłego dostępu do terapii"
Do niedawna mieliśmy "zero" zachorowań. Obecnie chorują dziesiątki tysięcy osób
Do niedawna mieliśmy "zero" zachorowań. Obecnie chorują dziesiątki tysięcy osób
Innowacyjne terapie raka trzustki. "To może być największy od 30 lat krok w leczeniu"
Innowacyjne terapie raka trzustki. "To może być największy od 30 lat krok w leczeniu"
Wirus z dzieciństwa, rak w dorosłości? BK na celowniku naukowców
Wirus z dzieciństwa, rak w dorosłości? BK na celowniku naukowców
Powikłania po wypełniaczach. Jak ultrasonografia może im zapobiec?
Powikłania po wypełniaczach. Jak ultrasonografia może im zapobiec?
Leki, które mogą niszczyć kości. Ciche ryzyko, o którym warto wiedzieć
Leki, które mogą niszczyć kości. Ciche ryzyko, o którym warto wiedzieć
Kardiolożka ostrzega. To "subtelne objawy zawału", od razu wzywaj pomoc
Kardiolożka ostrzega. To "subtelne objawy zawału", od razu wzywaj pomoc
Wczesne wykrycie raka z krwi. Na czym polega test Galleri?
Wczesne wykrycie raka z krwi. Na czym polega test Galleri?
Świadczenie wspierające w 2026 roku. Nawet 4134 zł miesięcznie
Świadczenie wspierające w 2026 roku. Nawet 4134 zł miesięcznie
Smog dusi Polskę. Zagrożenie głównie w dwóch województwach
Smog dusi Polskę. Zagrożenie głównie w dwóch województwach
Planowe operacje wstrzymane w szpitalu w Kielcach. Interweniuje wojewoda
Planowe operacje wstrzymane w szpitalu w Kielcach. Interweniuje wojewoda