60 proc. medyków nie daje rady psychicznie. "Chciałam zniknąć"
Medycy są tak obciążeni psychicznie, że już blisko 60 proc. z nich ma myśli o śmierci, a depresja dopada ich nawet na studiach. Brakuje pomocy psychologicznej, przez co wielu sięga po używki albo uzależniające leki, by jakoś funkcjonować.
W tym artykule:
Ślad w psychice
Wyniki najnowszego raportu o zdrowiu psychicznym medyków Fundacji Nie Widać po Mnie są alarmujące. 57 proc. z nich myśli o śmierci, 69 proc. czuje obrzydzenie do swojej pracy, a 63 proc. po powrocie do domu czuje się wykończonych.
W badaniach wzięło już udział 12 tys. medyków. Ich zawodowe doświadczenia potwierdzają, że obciążenie psychiczne może prowadzić do poważnych problemów.
- Najnowsza edycja naszego badania trwa co prawda do lipca, ale mamy już wstępne wyniki, które pokazują, jak ogromna jest skala tego problemu. Dane zebrane do 20 maja wskazują na alarmujące tendencje związane na przykład z myślami rezygnacyjnymi czy samobójczymi - zaznacza w rozmowie z WP abcZdrowie Urszula Szybowicz, prezes Fundacji Nie Widać po Mnie, która oferuje także pierwszy w Polsce program pomocy psychologicznej dla medyków WySPA.
- Niezależnie od tego, gdzie pracujemy - w przychodni, szpitalu czy pogotowiu - mamy na dyżurach traumatyczne historie. W tym zawodzie to codzienność. Pracuję tak od 16 lat, przeżyłem śmierć wielu osób i tylko ja wiem, ile mnie to psychicznie kosztowało - przyznaje w rozmowie z WP abcZdrowie Marcin Jachimiak, ratownik medyczny i pielęgniarz z Fundacji Medycy Medykom - Dialog w Leczeniu.
- Okoliczności mogą być naprawdę makabryczne. Pamiętam, jak pojechaliśmy do takiego wypadku - auto wjechało w rodziców i dwójkę małych dzieci. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, ich stan był dramatyczny. Pamiętam, że dziewczynka próbowała czołgać się do mamy i pytała, czy wszystko będzie dobrze. Dosłownie chwilę później dostała gwałtownego krwotoku i zaczęła potwornie krzyczeć. To był niewyobrażalny paniczny jęk - opowiada.
Mimo szybkiej akcji ratowników nikt z tego wypadku nie przeżył. - Nie udało nam się uratować ani jednej osoby. Po czymś takim człowiek zaczyna zadręczać się myślami, czy na pewno zrobił wszystko, co mógł. Zaczyna wszystko od początku analizować, to się nie kończy. Krzyk tej dziewczynki budził mnie w nocy przez wiele miesięcy - przyznaje Marcin.
Przez kilkanaście lat pracy miał setki takich historii. - Wielokrotnie mieliśmy resuscytacje malutkich dzieci, których - mimo trwającej wiele godzin walki - nie udało się uratować. Kiedyś przyjechaliśmy do zgwałconej 15-latki. W domu był jej ojczym, który okazał się sprawcą. W takich sytuacjach dociera do nas, że nie każdemu jesteśmy w stanie pomóc, mimo że pracujemy ponad siły. A to niestety zostawia ślad w psychice - zaznacza pielęgniarz.
- Nasila się także agresja ze strony pacjentów oraz ich rodzin. Pamiętam, jak pojechaliśmy do nagłego zatrzymania krążenia, a na miejscu okazało się, że kobieta nie żyła już od kilku dni. Jej syn zaatakował nas siekierą, bo nie ratowaliśmy jego matki. Nie docierało do niego, że ona nie żyje. Zrobiło się naprawdę groźnie. W ostatniej chwili udało mi się uciec przez okno, kiedy rzucił w moim kierunku siekierą - dodaje nasz rozmówca.
Alarmujące tendencje
Medycy podkreślają, że nie mogą liczyć na systemową pomoc psychologiczną. - Oczekuje się od nas, że umyjemy ręce, zmienimy rękawiczki i pojedziemy do kolejnego dziecka, wypadku, kolejnej rodzinnej tragedii. Nikt nie bierze pod uwagę, że nie mamy nawet chwili, żeby to wszystko odreagować, albo nawet przemyśleć. Mamy pracować jak taśma produkcyjna - zwraca uwagę Marcin Jachimiak.
- Znam osoby, które zrezygnowały z zawodu, bo nie były już w stanie dźwigać tego psychicznie. Wiele osób, z którymi studiowałem, już nie pracuje w zawodzie ratownika medycznego. Ludzie, których pamiętam jako pasjonatów, są wypaleni i skopani przez życie - dodaje.
Sami próbują uporać się z problemem. Wielu ma za sobą rozwody, próby samobójcze, walczy z uzależnieniami.
- Historie, z którymi mierzymy się na co dzień, zaczynają tworzyć "powłoki", które stopniowo zaczynają nas odgradzać od bliskich, otoczenia - przyznaje nasz rozmówca. I dodaje, że po siedmiu latach zrezygnował z pracy w pogotowiu.
- Zauważyłem u siebie symptomy wypalenia zawodowego. Zdarzyło mi się nakrzyczeć na niewinnego pacjenta, który nic nie zrobił, nie był niczemu winien. Wtedy poczułem, że to dla mnie za dużo, że muszę się wycofać, bo będzie tylko gorzej. Teraz pracuję jako pielęgniarz w szpitalu i hospicjum. To inna praca, co nie oznacza, że jest łatwa - tłumaczy Marcin.
- Świetnie pokazują to statystyki samorządu pielęgniarskiego. Pielęgniarka żyje po przejściu na emeryturę średnio dwa lata, a pielęgniarz jej nie dożywa - wskazuje nasz rozmówca.
Agresja, mobbing, seksizm
- W ciągu 13 lat pracy doświadczyłam agresji ze strony pacjentów, mobbingu ze strony personelu i seksizmu. To niestety odbiło się na mojej psychice do tego stopnia, że doszło do wypalenia zawodowego i depresji. Nadal jestem w terapii - zaznacza w rozmowie z WP abcZdrowie pielęgniarka Anna Woda.
Tłumaczy, że jednym z problemów w jej zawodzie są konflikty międzypokoleniowe, bo większość pielęgniarek ma 50-60 lat. - Niestety, z tego powodu dochodzi do mobbingu - zarówno ze strony młodszego pokolenia w stosunku do starszego, jak i odwrotnie. Ja takiego mobbingu też doświadczyłam, przez co byłam bliska odejścia z zawodu - przyznaje nasza rozmówczyni.
- Do tego jako bardzo młoda pielęgniarka, bo miałam zaledwie 25 lat, przeżyłam jeden z najgorszych dyżurów. W ciągu 12 godzin na oddziale mieliśmy cztery reanimacje oraz trzy zgony i trzy pośmiertne toalety. Proszę to sobie wyobrazić! To był prawdziwy kryzys, ale po wszystkim nikt o tym z nami nie porozmawiał. Nie było mowy o rozmowie z przełożonym czy konsultacjach z psychologiem - podkreśla pielęgniarka.
Wielokrotnie miała też do czynienia z agresją ze strony pacjentów i seksizmem. Jak wskazują statystyki samorządu pielgniarskiego z tego roku, nie są to odosobnione przypadki, bo aż 88 proc. pielęgniarek i położnych doświadcza przemocy lub jest jej świadkiem.
- Przez siedem lat pracowałam jako pielęgniarka rodzinna i wiele razy byłam w sytuacji zagrożenia. Raz pacjent zamknął mnie w domu, nie chciał otworzyć drzwi i mi groził. W szpitalu zostałam uderzona m.in. sprzętem rehabilitacyjnym, a innym razem jeden z pacjentów złapał mnie za krocze. Nie zgłosiłam tego nawet na policję, bo takie sprawy są umarzane jako niska szkodliwość czynu - zaznacza.
Przyznaje, że nadal korzysta prywatnie ze wsparcia psychologicznego. To z kolei oznacza koszt ponad tysiąca złotych miesięcznie.
- Dlatego we wnioskach Raportu Polek w Medycynie mówimy o potrzebie wsparcia psychologicznego np. bezpłatnych konsultacjach. Potrzebujemy wprowadzenia alarmów osobistych, dzięki którym medyk mógłby wezwać pomoc, czy szkoleń z deeskalacji agresji. Apelujemy też o penalizację agresji wobec medyków - dodaje pielęgniarka.
Depresja już na studiach
- To, co nas chyba najbardziej przeraziło w naszym badaniu, to skala myśli samobójczych wśród medyków. Doświadcza ich już co siódmy medyk, co pokazuje, że jest to problem powszechny. Niewiele się jednak o nim mówi, więc można odnieść wrażenie, że go po prostu nie ma - zwraca uwagę Jagoda Hofman-Hutna, lekarka w trakcie specjalizacji z psychiatrii z Fundacji Polki w Medycynie.
- Co gorsze, problemy ze zdrowiem psychicznym, w tym poważna depresja, dotyczą nie tylko praktykujących lekarzy, ale już studentów. Od samego początku "modeluje się" nas pod konkretny wzór medyka. To zawód, w którym się nie choruje, a zwłaszcza psychicznie. Znam wiele przypadków, jeszcze ze studiów, kiedy ludzie byli zmuszani do przychodzenia na egzaminy, mimo ciężkich chorób, w tym onkologicznych, czy w trakcie leczenia szpitalnego, po zabiegach chirurgicznych. To jest patologia - przyznaje lekarka.
- Ponadto pacjenci traktują naszą pracę jak służbę. I wymagają podporządkowania jej wszystkich aspektów naszego życia, nawet zdrowia - dodaje.
Na studiach lekarka zmagała się z depresją. - Na szóstym roku miałam bardzo silny epizod depresyjny. Nie miałam siły, żeby wstać z łóżka, płakałam non stop, przede mną była sesja. Doszło do tego, że przestałam widzieć jakikolwiek sens, chciałam zniknąć. To jest bardzo groźne, bo często takie właśnie myśli poprzedzają te samobójcze - opowiada lekarka.
- Wpadłam w pułapkę, bo bardzo długo trudno mi było przyznać się przed samą sobą, że mam poważny problem i potrzebuję pomocy. Zamiast tego wmawiałam sobie, że muszę wziąć się w garść. Dopiero kiedy było już bardzo źle, poszłam do lekarza, dostałam leki i skorzystałam z terapii - dodaje.
Leki i alkohol zamiast psychologa
- Wśród medyków powszechny jest etos bohatera, który nie mówi otwarcie o swoich problemach i woli sobie radzić z nimi sam. Przy czym wcale nie oznacza to sięgania po pomoc psychologiczną, bo wiąże się to często z poczuciem wstydu - zwraca uwagę Uruszula Szybowicz.
- W ostatnich badaniach zauważyliśmy, że coraz więcej osób - ok. 20 proc. - przyznaje się do zażywania leków nasennych. Co więcej, 43 proc. z nich odmówiło odpowiedzi na to pytanie, a przecież gdyby nie musieli z takich środków korzystać, to zaznaczyliby odpowiedź negatywną. Takie rozwiązania mogą wywołać kolejny problem w postaci uzależnienia - zaznacza.
Jak podkreślają nasi rozmówcy, jeśli medycy przyznają się do problemu, nierzadko spotykają się ze stygmatyzacją. - To jest absurd, który nadal trudno mi pojąć. Medycy często nie sięgają po pomoc, bo boją się, że koledzy po fachu, a przede wszystkim przełożeni, przypną im "łatkę". Nawet jeśli w niektórych szpitalach czysto teoretycznie dostępna byłaby pomoc psychologa, to rzadko kto z niej skorzysta w obawie, że to wyjdzie i koledzy się dowiedzą. Są nawet obawy o utratę pracy. Tymczasem zagrożone może być już nie tylko zdrowie, ale nawet życie - zaznacza Marcin Jachimiak.
Zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia, co zamierza zrobić, by pomóc medykom chronić zdrowie psychiczne. Czekamy na odpowiedź.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.