Lekarze czekają na lex szarlatan. "Pacjentki wracają do nas przywożone w karetkach"
Podczas gdy ustawa tzw. lex szarlatan pozostaje na etapie uzgodnień, medycy sygnalizują, że wielu pacjentów wybiera alternatywne terapie zamiast leczenia systemowego. - Jesteśmy wobec nich bezsilni. Takie ośrodki "leczą" za pomocą witamin, soków, wizualizacji, jemiołą, wilkakorą… - mówi prof. Rafał Matkowski z Dolnośląskiego Centrum Onkologii, Pulmonologii i Hematologii.
Łączą leczenie z niesprawdzonymi terapiami
Bez skrupułów namawiają i przekonują, by - nawet w najpoważniejszych chorobach - próbować leczenia na własną rękę: za pomocą ziół, dożylnych wlewów witaminy C i megadawek witamin, ozonu czy bioenergoterapii. Zwykle są świetnymi mówcami, potrafiącymi porywać tłumy.
W środowisku medycznym mówi się o nich wprost: to oszuści, którzy żerują na niewiedzy, naiwności oraz trudnej sytuacji pacjentów i ich rodzin. Proponują niesprawdzone terapie, które nie dość, że nie pomagają, to mogą poważnie zaszkodzić chorym. Ich tubą propagandową jest internet, gdzie szerzą dezinformację i próbują przekonać do siebie kolejne osoby.
Sprawdziliśmy warszawskie SOR-y
Szansą na walkę z nimi ma być projekt ustawy tzw. lex szarlatan, który w czerwcu 2025 roku trafił do konsultacji publicznych. Ustawa ma dać Rzecznikowi Praw Pacjenta nowe narzędzia do walki z nieuczciwymi praktykami i dać większą możliwość ochrony chorych przed szarlatanami medycznymi.
Na jej wprowadzenie czeka wielu medyków, w tym lekarze z Dolnośląskiego Centrum Onkologicznego. W latach 2017-2019 w szpitalu przeprowadzono badanie ankietowe na grupie 355 osób z nowotworem złośliwym. Wynika z niego, że po niekonwencjonalne metody sięgnęło prawie 44 proc. pacjentów. Chorzy stosowali głównie leki ziołowe, siemię lniane, pestki moreli, dożylne wlewy witaminy C czy wodę święconą. Tylko 30 proc. z nich deklarowało, że zrezygnowałoby z dodatkowych metod pod naciskiem lekarza, a jedynie 40 proc. zaznaczyło, że poinformowało swojego lekarza o alternatywnym leczeniu, któremu się poddali.
- To bardzo niebezpieczna sytuacja, bo jeśli nie wiemy, że pacjent coś stosuje, a dochodzi do powikłań spowodowanych taką alternatywną terapią, która wchodzi w interakcję z leczeniem systemowym, to musimy takie leczenie odstawić albo modyfikować, bo nie wiemy, co spowodowało komplikacje - wyjaśnia prof. Rafał Matkowski, chirurg onkolog, kierownik Oddziału Chirurgii Piersi w Dolnośląskim Centrum Onkologii, Pulmonologii i Hematologii (DCOPiH).
- Metody niekonwencjonalne czy liczne suplementy diety mogą np. nasilać krwawienie śród- i pooperacyjne lub wchodzić w interakcje ze stosowanymi przez nas lekami, w tym przeciwbólowymi. Z kolei np. przyjmowanie dużych dawek witaminy C bez wskazań medycznych może osłabiać działanie leczenia systemowego i radioterapii, powodować nudności, wymioty i biegunki - dodaje.
Ekspert wyjaśnia, że takie pacjentki na jego oddziale zdarzają się bardzo często. Nie zna jednak skali zjawiska, ponieważ chore nie przyznają się do stosowania alternatywnych metod.
- Pacjentki mylnie sądzą, że jeżeli preparat jest pochodzenia roślinnego, to nie zaszkodzi. Każdą pacjentkę proszę, by nie stosowała żadnych niesprawdzonych substancji bez konsultacji z nami, jednak nie zawsze przynosi to skutek. Zdarza się, że mamy do czynienia np. z zagadkowymi krwawieniami pooperacyjnymi, reakcjami uczuleniowymi lub podwyższonymi poziomami enzymów wątrobowych i dopytujemy, czy pacjentka stosowała suplementy, czy faktycznie jest to niepożądany efekt choroby lub terapii przeciwnowotworowej - mówi prof. Matkowski.
Gdy nie ma ratunku
Osobną grupę pacjentek stanowią te, które nie decydują się na leczenie systemowe wcale. Gdy słyszą, że są chore, nie pojawiają się na kolejnej wizycie.
- Pacjentki odchodzą od leczenia na różnych etapach. Bardzo często nie wierzą, że mają nowotwór. Szczęśliwe historie to te, w których kobiety widzą, że alternatywne metody nie pomagają, bo guz się powiększa, więc do nas wracają. Mamy wtedy poślizg w leczeniu, ale pacjentkę można uratować - mówi dr Piotr Kasprzak, radiolog z Zakładu Diagnostyki Chorób Piersi Dolnośląskiego Centrum Onkologii, Pulmonologii i Hematologii.
- Jeśli jednak pacjentka nie ma tej czujności i nie zauważy, że po stosowaniu metody alternatywnej jej stan się pogarsza, to dochodzi do rozsiewu choroby i wtedy nie ma już żadnego ratunku. Wszystko zależy więc od dociekliwości - zauważenia, że podjęło się złą decyzję i że można się z niej wycofać - dodaje.
"Jesteśmy wobec nich bezsilni"
Eksperci przyznają, że pełni obaw obserwują ośrodki w okolicy, które bez skrupułów przyciągają pacjentów obietnicami wyleczenia nowotworu niesprawdzonymi metodami.
- Jesteśmy wobec nich bezsilni. Takie ośrodki jawnie się reklamują, zachęcają chorych na stronach internetowych, "leczą" za pomocą witamin, soków, wizualizacji, jemiołą, wilkakorą… Są oblegane przez chorych, którzy wydają mnóstwo pieniędzy na niesprawdzone i jednocześnie szkodliwe w ich sytuacji zdrowotnej terapie - mówi prof. Matkowski.
- To niepokojące, że takie placówki funkcjonują. Stosowane tam procedury i warunki narażają pacjentki na utratę zdrowia, a nawet życia - dodaje dr Kasprzak.
Eksperci podkreślają, że ich złość skupia się na szarlatanach, którzy mamią chorych obietnicami, a nie na samych pacjentach, którzy szukają różnych sposobów na wyleczenie. Niestety, takie działania bywają dla nich dramatyczne w skutkach.
- Bardzo często wykonujemy pacjentkom biopsję, rozpoznajemy chorobę, chcemy leczyć, a chore znikają, nie stawiają się na kolejnej wizycie. Takie pacjentki wracają do nas przywożone w karetkach z powikłaniami, porażeniami, krwawieniami, wodobrzuszem, patologicznymi złamaniami, przerzutami do mózgu… Wtedy jesteśmy bezradni, bo są w tak złej kondycji, że nie mogą mieć zastosowanego żadnego leczenia. To sytuacja bez wyjścia, w której pacjentka sama odebrała sobie szansę na wyzdrowienie - mówi prof. Matkowski.
- Nie ma przymusu leczenia choroby nowotworowej w Polsce. Jeśli pacjent nie wyraża na nie zgody, niewiele możemy zrobić. Nie możemy go nękać telefonami czy zmuszać do wizyt - dodaje. Prof. Matkowski szacuje, że pacjenci rezygnujący z leczenia systemowego na rzecz metod niekonwencjonalnych stanowią kilka-kilkanaście procent chorych.
- Niestety, szarlatani miewają wyjątkowy talent aktorski, charyzmę, mówią językiem bardziej zrozumiałym dla chorych. My, lekarze, mamy ograniczoną ilość czasu dla każdego pacjenta, z których wielu wymagałoby dłuższej rozmowy - zauważa.
- Czekamy na wprowadzenie ustawy lex szarlatan, ale trzeba pamiętać, że podziemie i tak będzie istnieć. Pacjenci nie chcą przyznawać się do tego, co stosują, a my nie jesteśmy organami śledczymi i nie mamy prawa ich naciskać. Jedyne, co możemy, to edukować, że nasze leczenie jest optymalne i nie potrzeba, aby pacjenci stosowali inne niesprawdzone metody - podkreśla prof. Matkowski.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.