Trwa ładowanie...

Walczyły o przewiezienie mamy do Polski. "Włoscy lekarze spisali ją na straty, ponieważ była tam sama""

Avatar placeholder
28.01.2021 14:04
Helena Pieróg
Helena Pieróg

Włoscy lekarze nie dawali jej szans na przeżycie, ale Helena Pieróg wybudziła się ze śpiączki i teraz robi postępy w rehabilitacji. - Wyrwałyśmy mamę z objęć śmierci, choć cały system rzucał nam kłody pod nogi - opowiada córka Mariola Szczepaniak.

spis treści

1. "Wiele rodzin było w takiej sytuacji"

26 stycznia w szpitalu w Plymouth w Wielkiej Brytanii zmarł pan Sławomir, który od listopada 2020 r. przebywał w stanie wegetatywnym. Mimo wysiłków dyplomacji oraz sprzeciwu części rodziny mężczyzny i tak nie udało się na czas sprowadzić do Polski.

- Nasza sytuacja była podobna, z tym że po 3. miesiącach walki udało nam się wydostać mamę z włoskiego szpitala i przewieźć ją do Polski - opowiada Mariola. - Jestem przekonana, że wiele rodzin przechodziło przez ten zawiły i skomplikowany proces - dodaje.

Wszystko zaczęło się na początku sierpnia 2020 roku. Helena Pieróg, mama Marioli i Basi, nagle przestała odbierać telefon.

Zobacz film: "Ewa Błaszczyk i prof. Maksymowicz mówią o leczeniu umierającego w Wielkiej Brytanii Polaka"
Helena Pieróg, mama Marioli i Basi
Helena Pieróg, mama Marioli i Basi (Archiwum rodzinne)

- Jesteśmy ze sobą bardzo zżyte. Codziennie się zdzwaniałyśmy, więc kiedy kolejnego dnia mama nie odebrała, wszczęłyśmy alarm - opowiada Mariola. Dzięki pomocy obcych ludzi córkom udało się ustalić, że ich mama jest w ciężkim stanie w szpitalu Cardarelli w Neapolu. - Jeszcze tego samego dnia wsiadłyśmy z siostrą do samolotu i wyleciałyśmy do Włoch - wspomina.

2. Córki zdążyły w ostatniej chwili

Helena Pieróg od lat wyjeżdżała do pracy do Włoch.

- Historia jest dość prozaiczna. Po transformacji mama straciła pracę, a dom i dzieci z czegoś trzeba było utrzymywać. Więc okresowo jeździła do Włoch pracować - opowiada Mariola. - Dzięki temu zapewniła nam z siostrą byt i wykształcenie. Kiedy już założyłyśmy własne rodziny, mama marzyła już tylko o powrocie do Polski. Chciała spędzić spokojną starość blisko córek i wnuków. Ciężko jednak jest przeżyć za tysiąc złotych emerytury. Więc mama ciągle wracała do pracy, nie chciała być dla nas obciążeniem. Planowała, że uzbiera wystarczającą kwotę i w grudniu 2020 roku już na dobre wróci do domu - wyjaśnia córka.

66-letnia Helena miała czwórkę wnóków
66-letnia Helena miała czwórkę wnóków (Archiwum rodzinne)

We Włoszech 66-letnia Helena opiekowała się starszą kobietą, a w wolnych chwilach jeszcze dorabiała sprzątaniem. To właśnie w drugiej pracy doszło do incydentu.

- Do teraz nie wiemy dokładnie, co się stało z mamą. Pracodawca powiedział, że wywróciła się w łazience i doznała urazu głowy. Portier z kolei twierdzi, że spadła ze strychu. Jest jeszcze co najmniej kilka innych wersji zdarzeń. Kiedy my zobaczyłyśmy mamę w szpitalu, jej ręce i nogi były pokryte ranami i zadrapaniami, które mogłyby świadczyć o walce. Skonsultowaliśmy obrażenia mamy z polskimi lekarzami, którzy wyrazili opinię, że tak rozległe obrażenia mózgu są prawdopodobnie wynikiem pobicia, a nie upadku. Dlatego uważamy, że mama była ofiarą napadu - opowiada Mariola.

Helenę przywieziono do szpitala w stanie krytycznym, ale ani placówka, ani pracodawca nie uznali za konieczne poinformować rodzinę pacjentki o całym zdarzeniu.

- Gdybyśmy nie pojawiły się w szpitalu po 2 dniach od wypadku mamy, lekarze, co jasno wynika z dokumentacji, nie podjęliby czynności ratujących życie. Zdążyłyśmy w ostatniej chwili - opowiada Mariola.

3. Szpital sfałszował dokumenty?

Helena trafiła do szpitala nieprzytomna. Zdiagnozowano u niej rozległy wylew krwi do mózgu. Zdaniem córek szpital od samego początku spisał ich matkę na straty, ponieważ nie miała bliskich wokół siebie.

- Po pierwsze, niejasne są okoliczności, w jakich karetka zabrała mamę do szpitala. W dokumentacji nie podano nawet adresu, z którego była odbierana. Przyczynę hospitalizacji określono jako "nieznane zdarzenie". W samym szpitalu nie przeprowadzono obdukcji, nie zawiadomiono policji. Co więcej, jak się okazało, w dokumentach medycznych widniała zgoda rodziny na niepodejmowanie reanimacji, której oczywiście żadne z nas nie udzialiło - opowiada Mariola.

Helena spędziła 3 miesiące we włoskim szpitalu
Helena spędziła 3 miesiące we włoskim szpitalu (Archiwum rodzinne)

Lekarze odmówili przeprowadzania operacji usunięcia krwiaka, więc po jakimś czasie Helena została przeniesiona z oddziału neurologicznego na OIOM. Początkowo szpital pozwalał córkom widywać się z matką przez godzinę dziennie, ale potem ze względu na pandemię koronawirusa, w ogóle zabroniono odwiedzin.

- Dopóki mama walczyła w szpitalu o życie, my z siostrą poruszałyśmy niebo i ziemię, żeby sprowadzić ją do Polski. Niestety, okazało się, że kwestie prawne zarówno polskie, jak i włoskie są niezwykłe zawiłe. Wszyscy po kolei odmawiali nam pomocy - opowiada Mariola.

Siostry zwracały się o pomoc do NFZ, Ambasady RP we Włoszech, Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwa Sprawiedliwości, Aeromedical Evacuation Team (Ministerstwo Obrony Narodowej), Kancelarii Premiera oraz Kancelaria Prezydenta RP. Żadna z instytucji nie zainteresowała się sprawą Heleny Pieróg. Rodzina musiała sobie radzić na własną rękę.

4. Powrót do domu

Początkowo w grę wchodził tylko bardzo drogi i niemal nieosiągalny transport powietrzny. Ale z czasem stan Heleny się poprawił na tyle, że pojawiła się możliwość transportu karetką.

- Szpital z jednej strony upierał się, że stan mamy jest zbyt ciężki, żeby ją przewozić do Polski, ale z drugiej - próbował ją przenieść do placówki o niższych referencjach na drugim końcu Włoch - opowiada Mariola.

Siostry szybko znalazły prywatnego przewoźnika, który dysponował karetką. Jednak prawdziwym wyzwaniem było znalezienie lekarza anestezjologa, który czuwałby nad Heleną podczas podróży.

- Moja siostra jest pielęgniarką anestezjologiczną na covidowym OIOM-ie, więc doskonałe zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że lekarzy brakuje nawet w szpitalach. Wszyscy zostali zaangażowani w ratowanie pacjentów zakażonych koronawirusem - opowoiada Mariola.

25 godzin - tyle zajęła podróż z Włoch do Polski
25 godzin - tyle zajęła podróż z Włoch do Polski (Archiwum rodzinne)

W końcu jednak wszystko się udało. Po trzech miesiącach walki z biurokracją i 25 godzinach podróży Helena znalazła się w Polsce.

5. Drugi etap walki

Siostry zdawały sobie sprawę, że sprowadzenie mamy do domu to dopiero połowa sukcesu.

- Wiedziałyśmy, że jeśli mama trafi do zwykłego szpitala, niewiele to wniesie w jej rehabilitację. Miałyśmy więc już wybrany prywatny ośrodek, ale trafić tam z dnia na dzień nie jest realnym - opowiada Mariola.

Już w Polsce okazało się, że Helena nie była pielęgnowana, jak należy.

- Jeśli pacjent leży nieruchomo i nie jest odwracany, to na skórze pojawiają się odleżyny. Te rany są bardzo niebezpieczne, ponieważ ciężko się goją i łatwo stają się przyczyną zakażeń. Niestety, tak było też w przypadku naszej mamy - musiała znowu spędzić kilka tygodni w szpitalu ze względu na infekcję. Do teraz odleżyny utrudniają jej rehabiltację - opowiada Mariola.

Od miesiąca Helena w jest w prywatnym ośrodku, gdzie codziennie ma 4 godziny rehabilitacji. Choć włoscy lekarze nie dawali jej szans na przeżycie, właśnie zaczyna robić duże postępy.

- Pierwszego dnia rehabilitacji mama poruszyła stopami, zadziwiając wszystkich - opowiada Mariola. - Mama jest świadoma wszystkiego. Nie mówi, ponieważ ma rurkę tracheotomijną, ale mamy swój sposób komunikacji. Zadaję jej pytania, a ona jeśli odpowiedź jest na "tak" - mruga, jeśli "nie", to nie rusza powiekami. Kiedy mówię jej: "kocham cię", mama porusza ustami. Wiem, że mi odpowiada - dodaje.

Helena rozpoczęła rehabilitację
Helena rozpoczęła rehabilitację (Archiwum rodzinne)

Mariola opowiada, że Helena zawsze była niepoprawną optymistką i roztaczała wokół siebie aurę dobroci i spokoju.

- Nawet teraz to się nie zmieniło, kiedy żartujemy w jej obecności, też się uśmiecha. Nie wiemy, ile potrwa rehabilitacja. Rok, czy wiele lat? Wiemy, natomiast że pacjenci z podobnymi obrażeniami odzyskiwali zdolność mówienia. Oczywiście, nie łudzimy się, że mama odzyska pełną sprawność. Ogromnym sukcesem będzie, jeśli usiądzie na wózku inwalidzkim. Chociaż, kto wie, znając naszą mamę, nie zdziwię się, jeśli pójdzie jeszcze o krok dalej - opowiada Mariola.

6. "Zrobiłyśmy wszystko, co było w naszej mocy"

Kiedy rozmawiam z Mariolą, przebywa właśnie z mamą w ośrodku rehabilitacyjnym. Przez pandemię członkowie rodziny nie mogą odwiedzać pacjentów. Dlatego Mariola i Basia na przemian mieszkają w ośrodku.

- Obie mamy rodziny, dzieci, pracę. Oczywiście, wymagało to od nas postawienia własnego życia do góry nogami. Ale nie traktujemy tego w kategoriach "muszę", tylko "chcę". Obie naprawdę chcemy być przy naszej mamie. Była wspaniałym, kochającym i troskliwym rodzicem. Zawsze byłyśmy dla niej najważniejsze, a ona dla nas - opowiada Mariola.

Helena jest w pełni świadoma
Helena jest w pełni świadoma (Archiwum rodzinne)

Są jednak materialne aspekty tej sytuacji. 3-miesięczny pobyt w Neapolu oraz transport medyczny do Polski, który kosztował 23 tys. zł, wyczerpał wszystkie rodzinne oszczędności. A to dopiero początek wydatków. Miesięczny pobyt w ośrodku rehabilitacyjnym to ponad 20 tys. zł. plus kolejne 4 tys. za pobyt członka rodziny.

Dlatego Basia i Mariola zapoczątkowały zbiórkę w internecie. Wesprzeć ich można pod tym linkiem.

Sprawą nieścisłości w dokumentach medycznych oraz wyjaśnieniem okoliczności wypadku Heleny zajęły się zarówno polska jak i włoska prokuratura.

- Nie wierzymy, że po takim upływie czasu, znajdzie się sprawca. Jednak obie z siostrą chciałyśmy mieć świadomość, że zrobiłyśmy wszystko, co było w naszej mocy - podkreśla Mariola.

Zobacz również: Nie żyje Polak ze szpitala w Plymouth. Ewa Błaszczyk: była to bierna eutanazja w majestacie prawa

Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze