Uznali, że winna jest szczepionka na COVID. To był objaw groźnego nowotworu
37-latka zgłosiła się do lekarza z niepokojącym guzkiem. W odpowiedzi na jej obawy pielęgniarka i lekarz przyjmujący w przychodni uspokoili kobietę, że to pewnie skutek uboczny szczepienia przeciw COVID-19 lub wina osłabienia mięśni dna miednicy po dwóch porodach. Niedługo później okazało się, że śmiertelny rak rozprzestrzenił się, pozostawiając młodej kobiecie niewiele czasu.
1. Czuła, że sytuacja jest poważna
Katie Pritchard, pielęgniarka, mama dwójki dzieci zgłosiła się do przychodni lekarza rodzinnego po tym, jak zaobserwowała niewielki guzek. Jako pracownik ochrony zdrowia czuła, że ma powody do niepokoju. Jej obaw nie podzielał lekarz i pielęgniarka przyjmujący w placówce.
- Kiedy po raz pierwszy poszłam do lekarza z moimi objawami, wiedziałam, że coś jest nie tak – relacjonuje w rozmowie z DailyMail. - Musiałam naprawdę nalegać, aby pielęgniarka zbadała mnie po raz drugi w czasie wizyty, ale ona powiedziała mi, że nie ma się czym martwić - dodaje.
Efekt uboczny szczepionki, opadnięcie pęcherza moczowego jako powikłanie po dwóch porodach, a może choroba przenoszona drogą płciową? Żadna z tych hipotez nie przekonywała Katie.
37-latka postanowiła umówić się na wizytę do ginekologa. Została przyjęta w trybie pilnym – dziesięć dni później.
- Po zbadaniu mnie zapytał, czy przyszłam na wizytę sama i od tego momentu wiedziałam, co mi powie – wiedziałam, że to rak – przyznaje.
2. Tak objawiał się rak szyjki macicy
Guzek był objawem raka szyjki macicy. To złośliwy nowotwór wykrywany co roku u około pół miliona kobiet, w tym u dwóch i pół tysiąca Polek. Wcześnie zdiagnozowany daje duże szanse na pełne wyleczenie, jednak bagatelizowanie objawów lub pomijanie badań kontrolnych może drastycznie zmniejszać szanse pacjentki na przeżycie.
Po wizycie u ginekologa Katie rozpoczęła trwające pięć tygodni leczenie. Przeszła wyczerpującą chemioterapię, a także radioterapię i brachyterapię. W tym czasie schudła kilkanaście kilogramów, a także przeszła dwie transfuzje krwi.
Miała nadzieję, że pokona raka, zwłaszcza gdy kilka miesięcy później lekarze potwierdzili, że leczenie zakończyło się sukcesem. Wkrótce jednak rutynowe badanie kontrolne ujawniło niewielką zmianę w jej płucu. Początkowo kobieta sądziła, że to skutek infekcji dróg oddechowych.
- Dopiero kiedy zaczęłam odczuwać rozdzierający ból w ramieniu, postanowili szukać dalej – opowiada i dodaje: - W tym czasie narośl w moim płucu, którą błędnie powiązano z infekcją, znacznie się rozrosła.
Niedługo później lekarze przekazali 37-latce druzgocącą wiadomość: nowotwór rozprzestrzenił się po całym jej organizmie. Zaproponowali kobiecie chemioterapię paliatywną, a rokowania były bardzo złe. Katie przyznaje, że prawdopodobnie zostało jej zaledwie kilka miesięcy życia.
Pielęgniarka nie poddaje się, postanowiła założyć zbiórkę, by sfinansować zakup pembrolizumabu, nierefundowanego leku. Jednocześnie wraz z mężem postanowiła spisać testament, a także skupić się na kręceniu filmów, które mają być pamiątką dla dwójki ich dzieci na wypadek "jeśli wydarzy się najgorsze".
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.