Anioły też mruczą, ale chore nie pomogą nikomu. Koty potrzebują pomocy
Chore, skatowane, porzucone, trzymane w tragicznych warunkach. Obok takich zwierząt Anioły Też Mruczą nie potrafią przejść obojętnie. Codziennie niosą pomoc, kupują leki, zapewniają opiekę weterynaryjną, ale wkrótce to wszystko może się skończyć. Brakuje pieniędzy, a bez nich nie pomogą nikomu. Kliknij TU, by ich wesprzeć i poznaj historię, która wyciska łzy.
1. Skromne początki
Cała historia zaczęła się na jesieni 2020 r., od decyzji pewnej młodej kobiety – Katarzyny Gryglickiej. Zainteresowana postem na Facebooku osoby poszukującej pomocy w dokarmianiu kotów postanowiła działać. Miała kupić karmę, a skończyło się na tym, że razem z nieznajomą wyłapywała małe kociaki oraz ich mamę, którą trzeba było wykastrować.
Od tamtej pory Kasia, Julia i Justyna, które przeprowadziły pierwszą wspólną interwencję, zobaczyły, że razem mogą zdziałać wiele dobrego i kontynuują współpracę na rzecz potrzebujących zwierząt. Zaczęły od wyłapywania porzuconych kociaków i kotek na kastrację oraz zbierania pieniędzy na leczenie chorych zwierzaków. Na początku brały maluchy do siebie, ale ich liczba zaczęła przerastać możliwości dziewczyn. Część z nich przebywa w hoteliku dla zwierząt "Kotel", który prowadzi Julia, część udało się ulokować w domach tymczasowych i u wolontariuszy, którzy z czasem zasili krąg pomagających.
- Zaczęło się skromnie, miałyśmy pod opieką 4 koty, teraz zbieramy coraz większą liczbę osób do pomocy i dzięki temu kotów jest około 50. Głównymi inicjatorkami byłyśmy we trzy, ale mamy już około 10 osób, które prężnie działają na terenie Lublina, mamy grupę na Facebooku "Anioły też mruczą" i tam organizujemy nasze działania. Nie mamy na razie fundacji, jesteśmy po prostu grupą ludzi, która ma wspólny cel: chcemy uratować jak najwięcej zwierząt – opowiada Kasia.
2. Pomoc po godzinach
Warto zwrócić uwagę, że cała działalność odbywa się w czasie wolnym. Każdy z pomagających na co dzień ma normalną pracę, a po godzinach, zamiast odpoczywać czy spędzać czas z rodziną jedzie w teren na interwencję, dostarcza karmę, zawozi koty na zabieg czy organizuje zbiórki.
- Wolontariusze nas nie tylko wspomagają, pracują tak samo ciężko. My we trzy jesteśmy od organizowania ludzi, działań i promowania zbiórek Mamy też zaprzyjaźnionych weterynarzy, którzy nam pomagają, moja przyjaciółka doradza nam w kwestiach prawnych. Współpracujemy z fundacjami, które działają w Lublinie i okolicach. Niestety pomimo tej pomocy, jest nam coraz ciężej ze względu na ilość zgłoszeń, jakie otrzymujemy i sytuacji, które nas coraz częściej spotykają – przyznaje jedna z inicjatorek działań.
3. Koty bez nas umrą, ale brakuje nam sił
Kasia przyznaje, że ratowanie zwierząt staje się coraz trudniejsze.
- Ponieważ nie jesteśmy fundacją, ciężej nam zbiera się fundusze niezbędne do leczenia kotów, a mamy zwierzaki w naprawdę tragicznym stanie, z białaczką, przewlekle chorych i wycieńczonych lub wymagających operacji. Ludzie często nie ufają zbiórkom i rozumiem to, ale my wszystko wykładamy z własnej kieszeni i zaczyna nas to przerastać, bo nie możemy działać dalej. Brakuje miejsc dla kotów, więc przebywają w lecznicach, które kosztują nas po kilka tysięcy. Bardzo ciężko jest również zebrać pieniądze na podstawowe potrzeby tj. karma czy żwirek. Obecnie brakuje nam ok. 10 tysięcy zł. Nie było jeszcze tak źle – opowiada załamana dziewczyna.
- Sytuacja finansowa jest coraz gorsza, ale jeszcze bardziej załamują nas działania niektórych osób. Ostatnio chłopak wyrzucił z domu kota, którego miał pod opieką, bo pokłócił się z dziewczyną i wyprowadził do innego miasta. Ludzie rezygnują z adopcji w ostatniej chwili, jak już kot do nich jedzie. Bywały także przypadki, że ludzie grozili nam śmiercią lub wyzywali, gdy przyjeżdżałyśmy odebrać zwierzęta w tragicznym stanie. Niektórzy traktują nas okropnie – dodaje.
Część osób również myśli, że to ich obowiązek zabrać niechciane zwierzęta, a one robią to prywatnie, z dobroci serca, bo chcą uratować jak najwięcej kocich istnień, ale nie zawsze mogą sobie na to pozwolić. Jest to bardzo duże obciążenie psychiczne.
- Zgłoszeń jest mnóstwo, a my nie mamy ani swojego miejsca w postaci kociarni, ani wystarczającej liczby ludzi i pieniędzy. Pomogłabym jeszcze setce zwierząt, ale wiem, że nie dam rady, to jest ogromna praca. By działać dalej, potrzebujemy każdej pomocy właśnie w postaci transportu kota czy napisania posta na Facebooku – wyjaśnia Katarzyna.
Dziewczyna wyznaje, że przed porzuceniem działań wstrzymuje ją tylko świadomość, że kot, który był przed chwilą umierający na ulicy, może uzyskać dzięki niej nowe życie.
- To niesamowite, że kilka kliknięć na Facebooku ratuje życie. Doświadczyłam wielokrotnie, że nie muszę starać się miesiącami, czasami jest to tylko jedna godzina, a jestem w stanie uratować jedno lub nawet kilka zwierząt, nawet nie wychodząc z domu. To jest piękne, można znaleźć w tym spełnienie i sens swojego życia, to mnie motywuje każdego dnia – wyznaje współzałożycielka "Anioły też mruczą".
Chcecie zrobić coś niesamowitego w życiu, coś, co robi tylko niewiele osób? Możecie już dziś zrealizować to marzenie: dołączcie do elitarnej grupy garstki ludzi, którzy próbują każdego dnia ratować kolejne istnienia. Przyda się wszystko: ręce do pracy, pieniądze, karma czy miejsce w domu, dla kota, który z pewnością stanie się Waszym całym światem. Moja znajda z pewnością całkowicie skradła serca całej rodziny.
Zajrzyj TU oraz TUTAJ, by pomóc zwierzakom.
Organizatorki zrzutki mogą przedstawić wszystkie rachunki, paragony i faktury, które opłacają za zebrane środki.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.