Ponad 100 tys. zł za miesiąc i brak chętnych. "Tylko masochista poszedłby tam pracować"
Stawki, które szpital w Bielsku-Białej oferował za pracę na SOR-ze, wywołały burzę w sieci. Lekarze wyjaśniają, co stoi za wysokimi kwotami i dlaczego nawet takie pieniądze nie są w stanie skusić kandydatów. – Żaden lekarz, znając stawki rynkowe, nie rzuci się na taką ofertę, bo wie, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe – podkreśla lek. Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Rekordowe stawki za pracę na SOR-ach?
Ogłoszenie, które obiegło media społecznościowe, zaprasza lekarzy do pracy na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w Bielsku-Białej. Stawki godzinowe wahają się od 260 do 450 zł brutto, a w zależności od liczby przepracowanych godzin miesięczne wynagrodzenie może sięgnąć nawet 108 tys. zł brutto. Szpital oferuje przy tym możliwość wyboru formy zatrudnienia – od umowy o pracę, przez zlecenie, po kontrakt. Dodatkowym udogodnieniem ma być dostęp do mieszkania służbowego. Stawka wywołała wśród internautów silne emocje. Tylko co za nią stoi w praktyce?
– Reakcja społeczeństwa jest dla nas zrozumiała, bo to oczywiste, że przeciętny Polak łapie się za głowę, gdy widzi takie kwoty. Ale to, że nawet za takie pieniądze nie ma chętnych, powinno dać do myślenia – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie lek. Jakub Kosikowski, rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Nie po raz pierwszy pojawiają się zarzuty, że lekarze kolektywnie "wymuszają" na dyrekcjach szpitali prześciganie się w stawkach – a te, desperacko starając się wypełnić luki kadrowe, płacą, bo nie mają wyboru. Lekarze podkreślają jednak, że nieproporcjonalnie wysoka stawka to najczęściej przynęta, na którą szpital próbuje "złowić" do pracy w skrajnie trudnych warunkach. Oferuje pieniądze, bo żadnych innych zasobów nie posiada.
– Żaden lekarz, znając stawki rynkowe, nie rzuci się na taką ofertę, bo wie, że to zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Co to znaczy? Na przykład jeden szpital i jeden SOR na bardzo duży obszar, ogromna liczba pacjentów w przeliczeniu na jednego lekarza, a co za tym idzie, ogromne ryzyko popełnienia błędu czy zaniedbania, za co to lekarz ponosi potem odpowiedzialność. W takich miejscach nie ma nawet chwili wytchnienia. Całodobowy dyżur, pacjenci przyjeżdżają jeden za drugim, nie ma kiedy zjeść, o chwili snu nie wspominając. Są też szpitale, w okolicy których nie ma lokalnej izby wytrzeźwień. Wtedy lekarz, który w tym czasie mógłby pomóc choremu pacjentowi, musi regularnie zajmować się nietrzeźwymi – wyjaśnia lek. Jakub Kosikowski.
– Sama pracowałam kiedyś w miejscu, do którego nie wróciłabym nawet za 500 zł za godzinę. Dlaczego? Bo bez zasobów w postaci odpowiedniej liczby miejsc na oddziałach, albo chociażby dostępu do radiologa, lekarz na SOR-ze zostaje z pacjentem, z którym nie ma co zrobić. Nie może go odpowiednio zdiagnozować, nie może szybko wdrożyć leczenia, a jednocześnie dalej ponosi odpowiedzialność za jego stan zdrowia. Tego nie są w stanie wynagrodzić żadne pieniądze – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie szefowa SOR-u Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Lublinie lek. Agnieszka Ponieważ.
– Inna kwestia to liczba godzin. Stawka miesięczna może szokować, ale przeważnie okazuje się, że składa się na nią praca po 300 czy 400 godzin, bo nie ma kto zapełnić dyżurów w tym miejscu – dodaje rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej.
Wymiar godzinowy odgrywa w całym zamieszaniu kluczową rolę. To, jak "specyficznie" zostało ujęte ogłoszenie o pracę na SOR-ze w Bielsku-Białej, zauważyła także lek. Agnieszka Ponieważ. – W ogłoszeniu napisano, że lekarz "mógłby" zarobić nawet 108 tys. brutto. No właśnie, mógłby – o ile faktycznie otrzyma najwyższą stawkę, i o ile poświęci praktycznie cały miesiąc na sen i pracę, bo przy 240 godzinach nie ma zbyt wiele czasu na życie – podkreśla lekarka.
"To nie jest łatwa specjalizacja"
Zarówno Kosikowski, jak i Ponieważ potwierdzają, że sytuacja kadrowa w całej polskiej medycynie ratunkowej jest trudna. Najmniej cierpią duże ośrodki, a najbardziej małe szpitale powiatowe, ale problem będzie się nasilał, bo chętnych na tę specjalizację również jest coraz mniej. – Gdyby to była taka żyła złota, to nie mielibyśmy kryzysu. A tymczasem w ostatnim naborze na medycynę ratunkową na 144 miejsc zgłosiło się tylko 22 kandydatów w skali całego kraju – mówi rzecznik NIL.
Eksperci podkreślają, że bez systemowych zmian nawet rekordowe stawki nie odwrócą trendu odpływu lekarzy z oddziałów ratunkowych. – To nie jest łatwa specjalizacja. Bardzo ciężko się pracuje na SOR-ze, zwłaszcza obecnie, kiedy jest bardzo duży napór zarówno ze strony pacjentów, jak i ze strony niektórych lekarzy, którzy "przerzucają" chorych do nas: bo szybciej zdiagnozujemy, bo zrobimy badania, bo oni nie mają miejsca. Ministerstwo niby wskazuje nam, że możemy odesłać pacjenta o niskim stopniu pilności, ale co z tego, skoro za chwilę znowu wróci – wskazuje lekarka z lubelskiego szpitala.
Podkreśla, że szpitalny oddział ratunkowy to miejsce, które zawsze jest dynamiczne, wymaga czujności i trzeźwości umysłu, a także odpowiedniego usposobienia i konstrukcji psychicznej, bo "wypalić się i załamać można bardzo szybko". Organizacja i zasoby szpitala odróżniają jednak SOR-y, na których da się pracować, od tych, które "nie są warte żadnych pieniędzy".
– Są SOR-y, które mają po 40 pacjentów na dobę, ale są i takie, które mają 250. Proszę sobie wyobrazić 240 godzin miesięcznie w takim miejscu. Tylko masochista albo ktoś absolutnie nieświadomy, na co się pisze, poszedłby tam pracować. Praca na SOR-ze wymaga niezwykle mocnych nerwów, nawet na tym świetnie zorganizowanym i z personelem – ocenia lek. Agnieszka Ponieważ.
– Od lat zarządzam SOR-em i wiem, że pieniądze nigdy nie były w tej pracy kartą przetargową. My chcemy dobrego zespołu, dobrej komunikacji między oddziałami, narzędzi diagnostycznych. Gwarantuję, że na dobrze zorganizowany, ludzki SOR lekarz przyjdzie pracować nawet za nieco niższą stawkę, bo będzie się tam czuł bezpieczniej, nie będzie żył w ciągłym stresie, że popełni błąd, bo jest wykończony psychicznie i fizycznie – podsumowuje.
Aleksandra Zaborowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.