Fatalne prognozy dla młodych Polaków. "Zawał albo udar bez ostrzeżenia"
Po pierwszym półroczu programu Moje Zdrowie lekarze nie mają wątpliwości, że poważne problemy zdrowotne coraz częściej uderzają w młodych ludzi, nawet tych po 20. roku życia. Zagrożone mogą być serce, wątroba i mózg. - Do lekarza zgłaszają się późno, nie mając świadomości śmiertelnego zagrożenia - przyznaje lekarka rodzinna Joanna Zabielska-Cieciuch.
W tym artykule:
Młodzi idą na badania
Do wtorku 18 listopada na skorzystanie z programu Moje Zdrowie zdecydowało się blisko 1,8 mln Polaków (przy ok. 29 mln uprawnionych po 20. roku życia) - wynika z najnowszych statystyk, które przekazał nam Narodowy Fundusz Zdrowia. W większości to kobiety, tylko niespełna 35 proc. ankiet zostało wypełnionych przez mężczyzn.
Paweł Florek, dyrektor Biura Komunikacji Społecznej i Promocji NFZ poinformował, że od początku realizacji programu, czyli od maja tego roku, liczba ankiet podjętych do realizacji, tj. przypadków, kiedy pacjent został już skierowany na badania, wyniosła 1 739 577. W czołówce są Mazowsze, gdzie takich ankiet było 224 738, Śląsk (206 757) i Wielkopolska (205 213).
Większość zainteresowanych badaniami to młodzi pacjenci: co czwarty był w wieku 30-39 lat, a blisko 20 proc. - w wieku 20-29 lat. Starszych było mniej, na poziomie kilkunastu procent (najwięcej w tej grupie było osób między 40. a 49. rokiem życia - 18,9 proc.),
Po wypełnieniu ankiety uwzględniającej m.in. styl życia, historię chorób, czynniki ryzyka, online lub na miejscu w przychodni, pacjenci dostają skierowanie na badania, w których są m.in. morfologia, poziom glukozy, lipidogram, TSH, badanie moczu czy kreatynina.
Po pół roku od rozpoczęcia programu wyniki badań szokują nawet lekarzy, którzy od dawna obserwują trend obniżania się wieku pacjentów z diagnozą którejś z chorób cywilizacyjnych. Co zaskakuje najbardziej?
- Na pewno skala nadciśnienia u osób po 30. roku życia. Oczywiście to problem, który od dawna przestał dotyczyć tylko seniorów, ale nie spodziewałam się, że jest aż tyle osób, przede wszystkim młodych mężczyzn, które miesiącami żyją bez świadomości, że mają wartości ciśnienia na poziomie 170-180 mm Hg, a zdarza się, że nawet 200 mm Hg - alarmuje w rozmowie z WP abcZdrowie lekarka rodzinna Joanna Zabielska-Cieciuch, prezes Podlaskiego Związku Lekarzy Pracodawców "Porozumienie Zielonogórskie".
- Nie ma miesiąca, żebym nie przyjmowała takich pacjentów. Pracuję w tym zawodzie 30 lat i to zjawisko jest alarmujące - przyznaje lekarka.
"Śmiertelne zagrożenie"
Dr Zabielska-Cieciuch wyjaśnia, że "przechodzone" nadciśnienie sprawia, że naczynia "bardzo szybko się zużywają, bo nie są przystosowane do pracy w takich warunkach".
- Prędzej czy później pękną albo się zatkają, a konsekwencje łatwo przewidzieć. To m.in. zawał czy udar, do którego może dojść bez ostrzeżenia - podkreśla.
Lekarka zwraca uwagę, że w przypadku młodych pacjentów jest podwójny problem, bo nie dość, że do lekarza zgłaszają się późno, nie mając świadomości śmiertelnego zagrożenia, to jeszcze często nie chcą brać leków. - Wielu jest przekonanych, że to leki im szkodzą. Słyszę, że od kiedy zaczęli farmakoterapię, czują się gorzej niż wcześniej. Zdarza się, że wykupią jedno opakowanie, a potem rezygnują. Niedawno podczas kontrolnej wizyty usłyszałam od pacjenta, że ma jeszcze leki, które zapisałam mu wiele miesięcy wcześniej - wskazuje lekarka.
- Tymczasem chodzi o to, by zrozumieć mechanizm leczenia. Jeśli od dłuższego czasu mamy nadciśnienie sięgające niemal 200 mm Hg i zastosujemy leki, które obniżą je do poziomu 150, to faktycznie organizm może przez jakiś czas reagować na tę zmianę np. bólem głowy. Należy to jednak traktować w kategoriach przejściowego dyskomfortu, bo ryzyko związane z nieleczonym nadciśnieniem jest nieporównywalnie wyższe - dodaje.
Ryzyko dla serca jest także związane z innym parametrem, z którego znaczenia wielu pacjentów nie zdaje sobie nawet sprawy. Chodzi o lipoproteinę (a), którą, jak podkreślają lekarze rodzinni, ale też kardiolodzy, każdy powinien oznaczyć przynajmniej raz w życiu.
- To nie jest widzimisię lekarza, bo dzięki temu badaniu można uniknąć bardzo poważnych konsekwencji. Lipoproteinę (a) oznacza się po to, by poznać ryzyko sercowo-naczyniowe. Co ciekawe, pacjent może mieć cholesterol w normie, więc jest spokojny, podczas gdy lipoproteina (a) jest przekroczona nawet kilkakrotnie - przyznaje lekarka.
- Jeśli więc mówimy pacjentowi, że jest niemal "murowanym" kandydatem do miażdżycy, a więc też zawału czy udaru, nie chcemy go nastraszyć, tylko uświadomić - dodaje.
W ostatnim czasie lekarce udało mi się wykryć taki problem u kilku młodych pacjentów. - Jedna z pacjentek, 23-latka miała lipoproteinę (a) na poziomie 305 nmol/l (wartość < 75 nmol/l jest uznawana za prawidłową, oznaczającą niskie ryzyko - red.). Niestety jej sytuacji nie poprawiał fakt, że nałogowo paliła e-papierosy i miała zdiagnozowaną otyłość - dodaje dr Zabielska-Cieciuch.
"Fatalne połączenie" dla wątroby
Niepokojące wyniki programu Moje Zdrowie dotyczą także wątroby. Okazuje się, że coraz więcej młodych osób ma wyraźnie podwyższone enzymy wątrobowe, a nie potwierdzają się u nich żadne przyczyny wirusowe.
- Podczas wywiadu okazuje się, że pacjenci - a coraz częściej, ku mojemu zaskoczeniu, również młode pacjentki - codziennie piją piwo, np. dla relaksu po pracy. Do tej pory takie nawyki przypisywaliśmy przede wszystkim młodym mężczyznom - zaznacza lekarka.
- Na to nakłada się nadużywanie leków, przede wszystkim przeciwbólowych, co jest bardzo charakterystyczne dla młodych ludzi. Niestety leki i alkohol są fatalnym połączeniem dla wątroby - dodaje.
O tym problemie alarmują też hepatolodzy. - Choroba, która wynika ze stłuszczenia na tle metabolicznym, połączonego z alkoholem, zaczyna się już nawet u 20-25-latków, szczególnie u młodych mężczyzn. Oznacza to, że problem marskości może dotyczyć nawet 30-latków. I ta tendencja niestety się nasila - przyznawał w rozmowie z WP abcZdrowie dr hab. n. med. Jerzy Jaroszewicz, kierownik Katedry Chorób Zakaźnych i Hepatologii Śląskiego Uniwersytetu Medycznego.
- Aktualnie wśród pacjentów, którzy trafiają do nas m.in. z powodu uszkodzenia wątroby po alkoholu, wcale nie przeważają uzależnieni, pijący ciągami i niedożywieni, ale młodzi, wysokofunkcjonujący ludzie, którzy uważają, że piją "normalnie, jak wszyscy". Tymczasem ich wątroby mogą być już w takim stanie jak u alkoholików pijących wiele lat - podkreślił.
Program Moje Zdrowie potwierdził też alarmujące doniesienia dotyczące psychicznych problemów młodych ludzi. - Mamy niestety swego rodzaju "epidemię" zaburzeń depresyjnych. Przyjmuję nawet 20-latków, którzy wymagają konsultacji psychiatry albo już są na lekach przeciwdepresyjnych. Niestety obserwuję, że mamy coraz słabsze psychicznie społeczeństwo - przyznaje dr Zabielska-Cieciuch.
Problemy z realizacją programu
Dr Zabielska-Cieciuch wskazuje także na osobny problem związany z realizacją programu. Choć według niej niemal 1,8 mln wypełnionych ankiet, na podstawie których już wystawiono skierowania, to nie jest zły wynik, za wcześnie, by mówić także o sukcesie.
- Ten wynik może być trochę na wyrost, bo niestety wielu pacjentów nie zjawia się na wizycie podsumowującej. Tymczasem to jest właśnie sedno programu Moje Zdrowie i kluczowa nowość odróżniająca go od Profilaktyki 40 Plus - przypomina lekarka.
- Bez konsultacji z lekarzem, omówienia wyników i wyznaczenia dalszej ścieżki same wyniki nic nie dadzą. Tymczasem wielu pacjentów zatrzymuje się na tym etapie. W mojej praktyce dotyczy to nawet 30 proc. przypadków. Co więcej, lekarz rodzinny nie może rozliczyć wówczas takich badań z NFZ, bo wizyta podsumowująca jest integralną częścią programu - zwraca uwagę.
Dr Zabielska-Cieciuch zauważa, że na realizację programu mają też wpływ kwestie technologiczne. Nie każda przychodnia w Polsce korzysta bowiem z systemu, który pozwala ściągnąć jednocześnie wiele ankiet wypełnionych elektronicznie przez pacjentów i automatycznie wygenerować dla nich skierowania na badania.
- Część placówek musi to robić "na piechotę", wchodząc za każdym razem w aplikację gabinet.gov.pl, co wydłuża cały proces - zwraca uwagę ekspertka.
Dodaje, że nie każdy pacjent jest też w stanie wypełnić ankietę online. - Dotyczy to przede wszystkim seniorów, którzy zgłaszają się potem do przychodni, prosząc o wydrukowanie ankiety i pomoc w wypełnieniu jej na miejscu. Niestety nie zawsze w przychodni jest na to czas - wskazuje lekarka.
- Dlatego aktualnie szkolimy pielęgniarki, by mogły nas wspomóc w tym procesie, jednak nie idzie to tak sprawnie. Widzimy opór nie tylko w tej grupie zawodowej, ale też u części lekarzy, którzy są do tego sceptycznie nastawieni - przyznaje dr Zabielska-Cieciuch.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Źródła: 1. Narodowy Fundusz Zdrowia 2. WP abcZdrowie
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.