"Idźcie stąd precz, natychmiast!". Spór o szpital praski
Ludziom trzeba pomagać i zaraz, na niemal na jednym tchu – ale nie w tym miejscu. Taki scenariusz realizuje się niemal zawsze, gdy w grę wchodzą bezdomni i uzależnieni.
Niedziela 14 marca 2021 roku. Dochodzi południe. Przed Szpitalem Praskim w Warszawie zbierają się dwie grupki demonstrantów. Większą formują ludzie w różnym wieku - od dzieci trzymających rodziców za rękę po seniorów. Trzymają transparenty: "Praga protestuje", "Chcemy normalnie żyć", "Gdzie są konsultacje?".
Naprzeciw stają głównie młodzi. Ich bannery: "Solidarne z wykluczanymi", "Tak dla centrum Re-start", "Praga dla wszystkich".
W tle budynek B, dawniej część Szpitala Praskiego, obecnie w remoncie - i obecnie kość niezgody. Miasto zaplanowało przeznaczyć go na dzienny dom pobytu (głównie dla seniorów), Klub Złotego Wieku oraz Centrum Redukcji Szkód.
I to właśnie centrum wywołuje kontrowersje. Mają z niego korzystać najbardziej wykluczeni - schorowani bezdomni i uzależnieni od narkotyków.
1. "Konsekwencje będą dla nas dramatyczne"
Klamka zapadła na przełomie 2016-2017, gdy część B szpitala nie była już użytkowana, bo znajdujące się tu oddziały ginekologiczny i położniczy zostały przeniesione do zmodernizowanego kompleksu głównego. O zaskoczeniu nowym przeznaczeniem obiektu nie powinno być mowy. Tak przynajmniej stwierdzała w rozmowie ze stołeczną "Wyborczą" wiceprezydent miasta Aldona Machowska-Góra:
"Pozwolenie na modernizację wydała dzielnica na podstawie projektu budowlanego pod koniec 2018 roku". Dlatego, jak twierdzi, "trudno zgodzić się" z zarzutami, że inwestycja jest prowadzona "cichaczem".
Cichacza może nie było, ale sprzeciw padł. Już 2 kwietnia 2019 roku władze Pragi Północ komunikowały: "Budynek stanie się punktem spotkań narkomanów, którzy nie tylko mogą zażywać przed nim narkotyki, ale też nimi handlować, zaczepiać przechodniów, żebrać o pieniądz", obawiają się.
W uzasadnieniu tego stanowiska czytamy też: "Taka sytuacja ma miejsce przy ul. Kijowskiej 7 przy Centrum Profilaktyki i terapii Uzależnień Volta-Med. Do Zarządu Dzielnicy i Policji wpływa wiele skarg na zachowanie pacjentów tej poradni".
Do drugiej połowy ubiegłego roku nie wiedzieli o tym mieszkańcy. Przynajmniej nie na szerszą skalę. We wrześniu rozpoczęły się prace budowlane, w listopadzie ktoś wypatrzył na tablicy informacyjnej, że powstaje tu m.in. ośrodek dla uzależnionych.
Wieść rozeszła się błyskawicznie. Były plakaty i ulotki (zdaniem zwolenników ośrodka zbyt profesjonalne jak na oddolną inicjatywę). Zaczęło się także zbieranie podpisów pod petycją, w której padają mocne słowa:
"Władze Warszawy urządzają nam piekło w naszej dzielnicy", "Konsekwencje będą dla nas dramatyczne", "Czeka nas koszmar życia z osobami uzależnionymi od narkotyków".
Słowa są mocne, bo i zagrożenie jest poważne.
"Osoby uzależnione zrobią wszystko, aby pozyskać działkę narkotyku: prostytuują się, rabują, kradną, a także przyciągają dilerów i lichwiarzy. Po zażyciu narkotyków zachowują się nieobliczalnie, są agresywne albo otumanione" - obawiają się autorzy apelu do władz miasta.
Podpisało się pod tym jak dotąd kilkaset osób. W sieci pojawiły się komentarze: "Mieszkałem obok ośrodka dla narkomanów. Wiem, co to znaczy...", "Owszem, ludziom trzeba pomagać. Ale czy idąc z dzieckiem na spacer do parku praskiego vis a vis szpitala ma widzieć ludzi po narkotykach, spożyciu alkoholu albo prostytuujących się?", "Uważam, że Praga nie może być magazynem lewobrzeżnej Warszawy".
2. Mamy swój Trójkąt Bermudzki
Ten ostatni argument dyktowany jest między innymi strachem, że wieloletnie starania pójdą na marne i Praga Północ znów stanie się siedliskiem, a nawet wylęgarnią wszelkiej "patologii".
Zła sława ciągnie się za dzielnicą do dzisiaj, ale od pewnego czasu udawało się przepędzić lęki i stereotypy. Praga wręcz stała się modna.
Centrum Redukcji Szkód miałoby pogrzebać jej szanse na dalszy rozwój.
Dla Magdaleny, która mieszka po sąsiedzku z planowanym ośrodkiem to sprawa drugorzędna.
- Może jestem za stara, ale mnie przyklejane metki totalnie nie interesują - zapewnia i przypomina, że każda dzielnica ma swoje "słabe punkty". - Mamy swój Trójkąt Bermudzki, do dzisiaj staram się tam nie bywać, choć jest lepiej, niż było jeszcze parę lat temu. A ośrodek przy szpitalu przeszkadza mi nie ze względu na „renomę” tylko to, że córka tuż obok ma szkołę.
Mieszkańcy argumentują także, że istnieją już przecież placówki, które mają pomagać bezdomnym iuzależnionym.
Łącznie ośrodków świadczących wsparcie w kryzysie bezdomności można na Pradze Północ wyliczyć co najmniej kilka. Tych publicznych i pozarządowych - od jadłodajni, przez łaźnie i ogrzewalnie, po noclegownie i pomoc doraźną.
Codziennie kursuje na przykład mobilny punkt poradnictwa, w którym można się przemieścić albo na miejscu odebrać ciepły posiłek i herbatę.
Ale nie każdy bezdomny jest narkomanem - i nie każdy narkoman nie ma dachu nad głową.
- Mamy do czynienia z coraz większą liczbą osób, których sytuacja mieszkaniowa jest bardzo niestabilna, na pograniczu bezdomności. Biorąc pod uwagę nadciągający kryzys związany z COVID-19, te procesy będą się napędzać i ludzi w różnych tarapatach życiowych będzie więcej - mówi Grzegorz Wodowski, kierownik ośrodka prowadzonego przez Monar w Krakowie.
Wyjaśnia też, że części uzależnionych nawet przez wiele lat udaje się gdzieś pomieszkiwać. - Mają natomiast bardzo ograniczony dostęp do warunków socjalnych, które dawałyby im poczucie komfortu i higieny.
W zamkniętych placówkach, lokalizowanych często na obrzeżach miast, możliwy jest detoks i terapia. Jednak niewiele osób przechodzi program do końca (a jeszcze mniej w ogóle kiedykolwiek do niego trafia), bo poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko.
W punktach typu drop-in (dosł. wpadnij) mają z kolei znaleźć miejsce dla siebie ci, którzy nie mają siły, woli, możliwości, by podejść do bezwzględnej abstynencji.
- W przypadku projektu redukcji szkód działania są kierowane do osób, u których używanie narkotyków jest szczególnie problematyczne, doświadczają różnych problemów zdrowotnych i socjalnych - wyjaśnia Wodowski. Nie ma też wątpliwości:
- To szczytny cel, aby ludzie osiągnęli abstynencję, ale absolutnie niemożliwy do zrealizowania wobec wszystkich. Większość będzie używać tych środków bez względu na okoliczności. Należy działać tu i teraz, w ich środowiskach, nie czekając, aż może kiedyś się wyleczą. Wielu z nich ma już za sobą kilka nieudanych prób.
Praski ośrodek ma działać na podobnej zasadzie. Jak wyjaśnił w rozmowie z Miasto Jest Nasze socjolog i wieloletni partyworker z Fundacji Polityki Społecznej Prekursor: "w Centrum odbiorcy programu mogliby uzyskać pomoc w załatwieniu spraw administracyjnych, urzędowych, medycznych".
Ponadto "na miejscu byłby dostępny program wymiany igieł i strzykawek, dystrybucja środków opatrunkowych, prezerwatyw, żywności i ubrań", a także konsultacje pielęgniarskie, prawne i psychologiczne.
W ten sposób wykluczeni zostaną "zdjęci" z ulicy, będą mieli zapewnione miejsce, gdzie mogą poczuć się trochę bezpieczniej.
- A przez to i mieszkańcy będą bezpieczniejsi - zapewnia Wanda Grudzień ze Stowarzyszenia "Porozumienie dla Pragi".
Śródtytuł: „To jest sytuacja, której nie życzę nikomu”
Części mieszkańców to jednak nie przekonuje. Obawiają się większego zagrożenia, przede wszystkim dla dzieci.
Córka Magdaleny uczy się w szkole, z którą ma sąsiadować Centrum Redukcji Szkód, dzieli je tylko mur: - Już znalazłam tam strzykawkę i nie chcę znajdować ich więcej.
Sama kilka lat temu została napadnięta w okolicy.
- Jakiś wariat groził mi strzykawką, jak mu nie oddam telefonu, udało mi się uciec do tramwaju - opowiada. - To jest sytuacja, której nie życzę nikomu. Nie chciałabym, żeby to spotkało ani moje, ani jakiekolwiek dziecko.
Ten strach paraliżuje też Marię. Rozkłada bezradnie ręce, bo co ma robić? Dwoje dzieci: w przedszkolu i podstawówce, chciała oszczędzić im tego, co zna z dzieciństwa.
- Myślałam: trudno, człowiek dorósł, przeprowadził się, zapomniał, będzie spokój. Tyle lat od tego uciekałam…
Jej dawna sąsiadka załamuje ręce: „znowu będziesz miała to samo!”.
- Do dzisiaj walczy, bo ciągle ktoś siedzi na klatce, giną jej wycieraczki, nieraz ktoś gówno w korytarzu zostawi. Są awantury, cały czas boi się tam mieszkać - mówi Maria.
Jakub Żabiński jest koordynatorem mazowieckiego oddziału Czerwonej Młodzieży Polskiej Partii Socjalistycznej i administratorem strony „Tak dla ośrodka pomocy osobom z uzależnieniami i bezdomnym na Pradze Północ”.
Przyznaje: - Mieszkańcy mają prawo się bać.
To dlatego koordynowana przez niego organizacja planuje w najbliższym czasie otwarte spotkanie online.
- Chcemy zmienić opinię mieszkańców, odejść od stygmatyzowania tak osób w kryzysie, jak i samego ośrodka - wyjaśnia. - Bo jeśli centrum nie powstanie, to i tak problem nie zniknie. Po prostu w ogóle nie będzie rozwiązywany.
Zdaniem Magdaleny ośrodek temu nie zaradzi, wręcz przeciwnie, tylko zaostrzy sytuację.
- Nie uwierzę, że 511 osób leczonych metadonem w Warszawie, które mają być właśnie tu skierowane, mieszka tylko na Pradze - mówi.
Dlatego boi się, że zaczną się „pielgrzymki” z całego miasta, a przez to wzrośnie zagrożenie.
- Jedni będą tu przyjeżdżać po metadon, ale drudzy spotkają dilera, który natychmiast pojawi się w okolicy, złamią się, dadzą sobie w żyłę pod ośrodkiem albo szkołą mojego dziecka - dodaje.
Dlatego jej zdaniem takie placówki „powinny powstawać na obrzeżach miasta, gdzieś przy lesie, nie w środku dzielnicy mieszkaniowej”. Jak przekonują jednak zwolennicy ośrodka - i od lat pracujący „w branży” kierownik krakowskiego Monaru - to sytuacja, w której góra musi przyjść do Mahometa.
Czyli - pomoc realizuje się na miejscu, tam, gdzie są potrzebujący, nie na odwrót.
- Celem takiego ośrodka nie jest zostawienie ludzi bez pomocy, tylko ich reintegracja społeczna - zauważa Wanda Grudzień. - Jak pokazują badania, im dalej jest położony od miejsca ich życia na co dzień, tym mniejsza skuteczność.
3. Nie tu, "gdzie toczy się normalne życie"
Jako alternatywne rozwiązanie radni dzielnicy zaproponowali np. utworzenie w budynku B Oddziału Psychiatrii Dzieci i Młodzieży.
"Coraz częściej depresje, próby samobójcze obserwowane są w młodszych grupach wiekowych", zauważają. „Sytuacja w całym kraju, w tym w Warszawie, jest bardzo niepokojąca, jeżeli chodzi o tego typu opiekę. Brakuje oddziałów, a szacuje się, że około 600 tyś. dzieci i młodzieży wymaga pomocy psychiatrycznej i psychologicznej.
- Jest tyle dzieciaków, które czekają na miejsce na takim oddziale - przytakuje Maria. - Można by tam zrobić też geriatrię, przecież starsi też nie mają się gdzie leczyć.
Zdaniem Wandy Grudzień rozwiązanie nie może polegać na tym, by „pomagać jednym kosztem drugich”.
- Nie można kłaść na dwóch szalach tej samej wagi dorosłych z problemami i dzieci z problemami. Jest mnóstwo osób z różnymi trudnościami, powinno się adresować problemy obu tych grup. A o to trudno, bo to przede wszystkim wypadkowa wieloletnich zaniedbań.
To akurat punkt wspólny, poprawa losu osób w głębokich kryzysach życiowych wszystkim leży na sercu.
- Całkowicie popieram leczenie uzależnień i zapewnienie opieki bezdomnym - pod tą wypowiedzią Magdaleny podpiszą się wszyscy moi rozmówcy.
Przyznają to sami autorzy petycji: „ludziom trzeba pomagać”. Z jednym zastrzeżeniem: „ale nie w tym miejscu”. Czyli nie w sąsiedztwie szkół, przedszkoli, osiedli, „gdzie toczy się normalne życie”.
Na Pradze, jak przekonują, jest już wystarczająco ośrodków. A dorzucanie kolejnych to traktowanie dzielnicy jak „magazynu” Warszawy.
- Dlaczego znowu wszystkie problemy są katalizowane w jednym miejscu? Dlaczego nie można ich rozproszyć po całym mieście? - denerwuje się Maria.
Zdaniem Jakuba Żabińskiego to nie rozwiąże problemu. Raz, że miejsc w Centrum dla samych tylko uzależnionych ma być tylko 90 (do tego sto miejsc w domu dziennego pobytu dla seniorów). Zajmą je więc „lokalsi”, a to i tak „kropla w morzu potrzeb”. Dwa - że jego zdaniem będą kłuli w oczy zawsze i wszędzie.
- Osoby, które są przeciwko, mówią: powinno być więcej ośrodków, ale mniejszych, bardziej rozproszonych. Pytanie: ile razy mniejszych? Jestem przekonany, że ci mieszkańcy angażowaliby się w oprotestowanie każdego z nich - uważa Żabiński.
4. "Nie chce tego testować na dzieciach"
Co najmniej kilka razy w ostatniej dekadzie protesty mieszkańców doprowadziły do wstrzymania podobnych inwestycji, jak ta w Szpitalu Praskim.
To przypadek między innymi gdańskiego Wrzeszcza i warszawskiego Grochowa.
Pierwszy, jako Poradnia Profilaktyki i Terapii Uzależnień Monar i pogotowie socjalne „Przyjaźń”, miał powstać na terenie dawnego zespołu pawilonów Hydrotechniki. Po protestach nie powstał.
„Władze miasta plany trzymały w tajemnicy, nie uzgadniały z nami tej lokalizacji, a nawet nie planują konsultacji” - podał wówczas serwis trojmiasto.pl.
„W pobliżu jest przedszkole, do którego chodzi około setka dzieci” - argumentowali przeciwnicy.
Z kolei w 2015 roku na Grochowie protestowano przeciwko punktowi wymiany igieł i strzykawek.
Autorzy petycji ze sprzeciwem argumentowali: „oczywistym jest, że Fundacja (Redukcji Szkód) potrzebuje lokalu, który umożliwi jej działalność, natomiast równie oczywistym jest, że miejsce to powinno być zlokalizowane w rozsądnej odległości od miejsca zamieszkania i nauki dzieci”.
Prażanie zbuntowali się także dlatego, że podobnie jak w Gdańsku - o niczym nie wiedzieli.
- Niefajne i niezgodne ze sztuką jest to, że nie było żadnych konsultacji, że ratusz stara się przemilczeć to, jak ośrodek ma być prowadzony i do czego służyć - uważa Magdalena.
Pod tą argumentacją podpiszą się zwolennicy Re-startu.
- Zgadzam się, że to błąd, miasto powinno było od początku rzetelnie informować, bo lokalna demokracja i polityczna aktywność mieszkańców jest bardzo ważna - przyznaje Jakub Żabiński.
Jako przykład podaje odrzucone projekty w innych lokalizacjach. - Tak się zdarza, ale to świadczy o złym przepływie informacji. Ja jestem przekonany, że takie miejsce nie będzie wiązało się z większym zagrożeniem dla mieszkańców.
Niezadowolenie innych mieszkańców rozumie też Wanda Grudzień (sama prażanka).
-Te emocje, które nagromadziły się w ludziach, zdążyły wybuchnąć. Poczuli się sfrustrowani, że brakuje informacji. A na to, niestety, nakładają się manipulacje lokalnych polityków, którzy przekazują dalej niesprawdzone albo wręcz fałszywe informacje - mówi.
Ma na myśli chociażby plotkę, która krąży pocztą pantoflową, że Centrum Redukcji Szkód oznacza likwidację jedynego w dzielnicy szpitala.
Maria jednak wyjaśnia, że nie chodzi o formalną jego likwidację, tylko „zawłaszczenie” przez pacjentów Re-startu.
- Do szpitala już teraz trudno się dostać. Byłam w styczniu na SOR, czekałam pięć godzin i po prostu się bałam, bo w środku biegali narkomani, awanturowali się, rzucali o ścianę. Moja mama była z rok temu - to samo. A teraz pomyśl, gdzie ci ludzie będą trafiać, jak im się coś przydarzy – myśli głośno Maria.
I jeszcze: - Obok są schodki i zejście nad Wisłę, idealne miejsce na posiadówki. A ja będę się cztery razy zastanawiała, zanim wyjdę z dzieckiem na spacer czy plac zabaw… To jest tykająca bomba. Oczywiście, może nic się nie stanie. Ale ja nie chcę tego na sobie, a tym bardziej na dzieciach testować.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.