Trwa ładowanie...

"Pamiętam przerażenie w oczach pacjentów. To nie były lekkie przypadki". Lekarz, który pracował na Stadionie Narodowym o widmie czwartej fali

Czy szpital na Stadionie Narodowym znów będzie potrzebny podczas czwartej fali koronawirusa w Polsce?
Czy szpital na Stadionie Narodowym znów będzie potrzebny podczas czwartej fali koronawirusa w Polsce? (Archiwum prywatne)

- Proszę sobie wyobrazić ok. 300 pacjentów z COVID-19, każdy wymagający tlenoterapii, wymagający wsparcia medycznego, ułożeni prawie jeden obok drugiego, łóżko obok łóżka. Tak to wyglądało od środka - wspomina Szymon Jędrzejczyk, lekarz, który podczas poprzedniej fali koronawirusa pracował na Stadionie Narodowym. Czy jesienią te obrazy mogą wrócić?

spis treści

1. "Gigantyczna hala podzielona na boksy - to był zupełnie surrealistyczny widok"

Szpital działający na Stadionie Narodowym był pierwszym tymczasowym w Polsce. Oficjalnie zaczął działać na początku listopada, a ostatniego pacjenta wypisano z niego 23 maja. Nie brakowało opinii, że był tylko atrapą, że trafiali do niego tylko pacjenci w dobrym stanie.

Jak wyglądała praca od środka, opowiada w rozmowie z WP abcZdrowie Szymon Jędrzejczyk - doktorant w I Katedrze Kardiologii WUM, który na co dzień pracuje w szpitalu MSWiA. Podczas trzeciej fali, w związku z dużymi niedoborami personelu i ogromną liczbą chorych, został oddelegowany przez dyrekcję do pracy na Stadionie Narodowym.

Zobacz film: "Podział na ludzi zaszczepionych i niezaszczepionych powinien być wprowadzany stopniowo"

- Praca była podzielona na zmiany trwające 12 lub 24 godziny. Wyglądało to tak, że spędzaliśmy ok. 3 godziny w środku, w tzw. strefie brudnej, czyli strefie pacjentów z COVID-19 i trzy godziny "na zewnątrz", kiedy już zdejmowaliśmy kombinezony i zajmowaliśmy się przygotowywaniem dokumentacji medycznej, kontaktem z rodzinami. I tak na zmianę - opowiada Szymon Jędrzejczyk, lekarz stażysta ze szpitala MSWiA w Warszawie.

Lek. Szymon Jędrzejczyk
Lek. Szymon Jędrzejczyk (arch. prywatne)

W szczytowym momencie trzeciej fali pandemii COVID-19 na stadionie przebywało jednocześnie 350 chorych. Gigantyczna hala podzielona na boksy - to był zupełnie surrealistyczny widok - wspomina doktor Jędrzejczyk.

- Proszę sobie wyobrazić dużą przestrzeń wypełnioną łóżkami z pacjentami odgrodzonymi tylko ściankami działowymi. Proszę sobie wyobrazić ok. 300 pacjentów z COVID-19, każdy wymagający tlenoterapii, wymagający wsparcia medycznego, ułożeni prawie jeden obok drugiego, łóżko obok łóżka. Tak to wyglądało od środka. Jeżeli chodzi o samą opiekę nad chorymi, to byli to przede wszystkim pacjenci powyżej 40-50 lat, część z nich z chorobami współistniejącymi, przede wszystkim z cukrzycą i otyłością.

(East News)

2. "Pamiętam przerażenie w oczach pacjentów, którzy przez COVID-19 stracili bliskich, a potem sami stawali w obliczu choroby"

Szpital Narodowy od początku nie miał dobrej passy. Utarło się przekonanie, że stał pusty, że trafiały tam tylko lekkie przypadki, że chorzy musieli przyjeżdżać z własnymi badaniami. Dopiero szczytowy moment trzeciej fali pokazał, jak bardzo był potrzebny.

- To nie były lekkie przypadki. To jest nieprawda. Jeżeli chodzi o trzecią falę epidemii to na stadionie byli pacjenci w każdym stadium choroby: od stanów względnie lekkich, wymagających niewielkiej tlenoterapii, przez stany pośrednie, aż do najcięższych, czyli pacjentów zaintubowanych. Nie mieliśmy tylko pacjentów podłączonych do ECMO - opowiada Jędrzejczyk.

- Wydaje mi się, że jeśli chodzi o trzecią falę, to potrzeba szpitala na stadionie była ogromna. Przez pewien okres przyjmowaliśmy pacjentów praktycznie cały czas. Wyglądało to tak, że jedni wymagali eskalacji terapii, inni zdrowieli, a na ich miejsce byli przyjmowani kolejni - dodaje lekarz.

(arch. prywatne)

Doktor Jędrzejczyk podczas trzeciej fali przepracował na stadionie 400 godzin. To było doświadczenie, którego nie da się porównać z żadnym innym, wymagające pod względem fizycznym ze względu na konieczność pracy w kombinezonach i obciążające psychicznie. Najgorsza z punktu widzenia lekarza była obezwładniająca bezradność wobec choroby, która potrafiła sprawić, że stan pacjenta pogarszał się w ciągu kilku godzin.

- Niestety pomimo naszych intensywnych wysiłków, pomimo eskalacji terapii, traciliśmy wielu pacjentów. To są historie, które zostaną z nami do końca życia i te obrazy czasami wracają, nie ma się co oszukiwać. Myślę, że każdy lekarz ma takie historie. Pamiętam przerażenie w oczach pacjentów, którzy stracili przez COVID-19 bliskich, a potem sami do nas trafiali i stawali w obliczu choroby - opowiada lekarz.

- Pamiętam, jak podczas jednego z obchodów omawiałem z doświadczonym anestezjologiem przypadek pacjenta, którego przyjmowałem. Pacjent był w zasadzie w dobrej kondycji, wymagał tlenoterapii, byłem zaskoczony, kiedy anestezjolog, z którym pracowałem, powiedział, że przebieg choroby może być u niego ciężki i jest duże ryzyko zgonu. Kilka dni później dowiedziałem się, że ten chory odszedł. To było załamujące, że pacjent, z którym niedawno normalnie rozmawiałem, chwilę później umiera. To pogorszenie następowało bardzo różnie, niektórzy pacjenci już w momencie przyjęcia wymagali wysokich przepływów tlenu, u innych stan pogarszał się w ciągu kilku dni, tak że wymagali intubacji. Bardzo uderzały mnie też historię pacjentów, którzy już przechorowali COVID-19, natomiast w związku ze zniszczeniem płuc musieli być cały czas poddawani intensywnej tlenoterapii z użyciem respiratora, leżeli w szpitalu tygodniami. Takie historie, kiedy udawało się uratować takiego pacjenta po tej wielotygodniowej terapii, to było coś, co dodawało nam siły do dalszej pracy - podkreśla Jędrzejczyk.

3. Dr Jędrzejczyk: Jestem żywym przykładem na to, że szczepionki działają

Lekarz przyznaje, że był moment, kiedy liczba ofiar i chorych była tak duża, że po ludzku zaczął się bać.

- Tak, bałem się szczególnie przed Wielkanocą. Wtedy mieliśmy bardzo duże obciążenie pacjentami. Miałem obawy, że po tym okresie wielkanocnym będzie kolejna fala i będzie wręcz konieczne rozbudowanie Stadionu Narodowego o kolejny poziom - przyznaje.

Na pytanie, czy w razie potrzeby jest w stanie wrócić do pracy na stadionie, odpowiada bez żadnych wątpliwości: - Tak, jeśli będzie taka konieczność.

W jego opinii jesienią ze względu na niewystarczający poziom wyszczepienia społeczeństwa tragiczne sceny, tłumy pacjentów i karetki czekające pod szpitalami mogą wrócić.

- Dramat może wrócić jesienią. Najbardziej obciążający byłby scenariusz ponownego przeciążenia szpitali pacjentami z COVID-19. To oznaczałoby, że z jednej strony mamy natłok pacjentów covidowych, z ciężkim przebiegiem choroby, chorujących tygodniami, a z drugiej strony pośrednio zostają obciążeni pozostali pacjenci, których terapia jest spowolniona, a czasami wręcz przerwana. Myślę, że żeby zapobiec tego typu scenariuszom, trzeba zaszczepić jak największą liczbę osób. To jest ostatni moment, żeby zabezpieczyć się przed jesienią - alarmuje Jędrzejczyk.

Jak dotrzeć do nieprzekonanych?

- Powiedziałbym, że powinniśmy stosować kilka rodzajów argumentów. Po pierwsze merytoryczne, naukowe: tzn. mamy bardzo dobre dowody, że szczepienia ograniczają transmisję wirusa, zmniejszają ryzyko ciężkiego przebiegu COVID-19 i praktycznie redukują ryzyko zgonu z powodu tej choroby. Można też posłużyć się argumentami osobistymi, przykładami z życia, co to będzie znaczyło dla tej osoby: że nie zachoruje, będzie mogła chodzić do pracy, nie przeniesie zakażenia na własną rodzinę. Osobiście mam jeszcze jeden argument odwołujący się do mojego własnego doświadczenia: po tych 400 godzinach na Stadionie Narodowym jestem żywym przykładem na to, że szczepionki działają. Udało mi się nie zarazić, nie przyniosłem też zakażenia na najbliższą rodzinę, a ryzyko było duże, bo miałem ciągły kontakt z chorującymi na COVID-19 - podsumowuje lekarz.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze