Tak wygląda codzienność w Zakładach Opiekuńczo-Leczniczych. "Większość osób wie, że czeka na śmierć"
Pacjenci najczęściej trafiają do Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych w ciężkim stanie - po zawałach, udarach, wypadkach. Zazwyczaj są to osoby po siedemdziesiątce. Wielu chorych nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu. Dla części z nich jest to ostatnie miejsce, które zobaczą przed śmiercią.
W tym artykule:
"Większość osób wiedziała, że czeka tam na śmierć"
Wokół tematu Zakładów Opiekuńczo-Leczniczych (ZOL-ów) panuje przygnębiająca atmosfera, bo dla wielu pacjentów to ostatnie miejsce, które zobaczą przed śmiercią. Wynika to między innymi z relacji Gabrieli Sobieraj, byłej studentki fizjoterapii w jednej z warszawskich uczelni wyższych, która w rozmowie z WP abcZdrowie przyznaje, że ZOL był trudnym miejscem do odbycia praktyk.
- Na studiach miałam praktyki w ZOL-u funkcjonującym z ramienia Caritasu. Pamiętam, że personel był naprawdę kochany i starał się tym pacjentom ulżyć w cierpieniu. Tam byli ludzie nieuleczalnie chorzy, wymagający opieki całodobowej. Pamiętam przypadek jednej pani, notabene byłej pielęgniarki, która chorowała na stwardnienie zanikowe boczne. Była trudna, bardzo wymagająca. Miała jedynkę i trzeba było np. idealnie układać jej ręce i poduszki, bo inaczej narzekała - mówi.
Gabriela Sobieraj dodaje, że najbardziej poruszyło ją jednak to, że większość osób wiedziała, że czeka tam na śmierć. - Myślę, że ta opieka, która była na wysokim poziomie, sprawiała, że to było trochę łatwiejsze. Ale to nadal przygnębiające - wyznaje.
- To smutne zdanie, ale jest w nim pewien element prawdy. 70 proc. pacjentów to osoby w ciężkim stanie, najczęściej po zawałach, udarach, wypadkach, w większości po 70. roku życia. Wielu z nich pozostaje w ZPO/ZOL do końca swoich dni - mówi w rozmowie z WP abcZdrowie Aleksandra Wachowiak-Kaźmierczak, dyrektorka Zakładu Pielęgnacyjno-Opiekuńczego im. ks. Jerzego Popiełuszki w Toruniu.
Podkreśla jednak, że wielu pacjentów przebywających w zakładzie nie ma świadomości swojego stanu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że w ZOL dożyją końca swoich dni.
- Wkładamy dużo pracy i wysiłku, aby dać pacjentom chociaż namiastkę życia w społeczeństwie. Staramy się, by czas spędzony w zakładzie upływał w przyjaznej, pełnej empatii i zrozumienia atmosferze. Aby, mimo bólu i cierpienia spowodowanego chorobą, wywołać na ich twarzy uśmiech i dać trochę radości - mówi Wachowiak-Kaźmierczak.
- Moment przyjęcia do placówki jest niezwykle trudny - zarówno dla chorych, ze względu na zmianę otoczenia i środowiska, ale też dla ich rodzin, które z różnych względów nie mogą zagwarantować odpowiedniej opieki w warunkach domowych. Naszym zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa, jak najlepszego komfortu pobytu oraz wysokiej jakości udzielanych świadczeń - dodaje.
Jak pracuje się w ZOL-ach?
W ZOL-ach przeważają pacjenci trudni, kiepsko rokujący, w ciężkim stanie. Mimo to pracownicy często świadomie i chętnie decydują się na zatrudnienie w takiej placówce.
- Zdarza mi się słyszeć, że moja praca jest na pewno bardzo trudna i obciążająca. Ale muszę przyznać, że udaje mi się ją oddzielić od życia prywatnego i nie pozwalam jej na nie wpływać - mówi w rozmowie z WP abcZdrowie fizjoterapeuta Tomasz Osiak pracujący w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym Szpitala Miejskiego św. Jana Pawła II w Elblągu.
- Oczywiście, jest ciężko, kiedy idę na pogrzeb pacjenta, z którym spędziłem dużo czasu i któremu bardzo starałem się pomóc. Ale muszę też podkreślić, że nie trafiłem do ZOL-u z przypadku. Świadomie podjąłem się pracy z pacjentem chorym, wymagającym. Do niej się szkoliłem. Jest to praca, która daje satysfakcję i pozwala obserwować realne, czasem niesamowite efekty. Na przykład gdy pacjent, który przyjechał do nas leżący, nagle zaczyna siadać albo wstawać, wtedy wiem, że to ma sens - dodaje.
Fizjoterapeuta zaznacza jednak, że ma okazję pracować w dobrze wyposażonym ośrodku. - Na zaopatrzenie czy sprzęt dla pacjentów nie mogę narzekać. To, co by się przydało, to przebudowa. Mamy i za mało miejsca, i pewne rozwiązania już nie działają - stwierdza.
Szczególnie brak miejsca daje sie we znaki. Z danych Krajowego Rejestru Domów Opieki wynika, że "obecnie ponad 20 tys. osób czeka na miejsce w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym (ZOL), a ponad tysiąc pacjentów przebywa w szpitalach, czekając na transfer do takiej placówki”.
- Te dane są wiarygodne. Do naszej placówki obecnie oczekuje na przyjęcie 200 osób. Czas oczekiwania na miejsce wynosi 3 lata. Jest to trudna sytuacja, ponieważ potrzeby są znacznie większe niż liczba dostępnych miejsc w opiece stacjonarnej. System opieki długoterminowej wymaga zmian i usprawnienia. Niestety, musimy liczyć się z tym, że nie zaspokoimy wszystkich potrzeb ze względu na m.in. ograniczenia finansowe - mówi Aleksandra Wachowiak-Kaźmierczak.
Dyrektorka placówki opiekuńczej podkreśla, że na braki miejsc ma wpływ m.in. fakt, że jesteśmy społeczeństwem starzejącym się. - Zwiększenie liczby miejsc w ośrodkach stacjonarnych to tylko część rozwiązania. Uważam, że system powinien zapewnić większe wsparcie rodzinom w domach, poprzez edukację w zakresie np. opieki nad osobą przewlekle chorą, w zakresie metod przemieszczenia, możliwych form terapii w zakresie zakresie funkcji poznawczych, aby utrzymać chorego jak najdłużej w środowisku domowym. Bliscy zazwyczaj chcą być wsparciem dla chorego, lecz brakuje im wiedzy i pomocy w tym zakresie - podkreśla Wachowiak-Kaźmierczak.
Czy z ZOL-u można wyjść?
- Pracuję w ZOL-u, w którym przyjmujemy pacjentów wentylowanych mechanicznie. Takich, którzy w skali Barthel (narzędzie oceny sprawności ruchowej i samodzielności pacjenta – przyp. red.) są oceniani na 0, czyli właściwie najcięższe przypadki, osoby zupełnie pozbawione samodzielności. W 90 proc. są to pacjenci geriatryczni po udarach i zawałach, z chorobami neurologicznymi. Nie jest jednak tak, że nikt z tych pacjentów z ZOL-u już nie wychodzi. Jeśli ich stan znacząco się poprawia, a tak się zdarza, to mogą wyjść. Problem jest jednak taki, że wielu z nich nie ma gdzie - mówi w rozmowie z WP abcZdrowie fizjoterapeuta Tomasz Osiak.
Zdarza się, że rodzina nie jest w stanie zapewnić pomocy i odpowiednich warunków bytowych. Są też przypadki, że bliscy po prostu nie chcą się podjąć opieki, ale bywa też tak, że pacjent w ogóle nie ma rodziny. Co w takich sytuacjach? - Jeśli tylko jest to możliwe, staramy się takiemu pacjentowi załatwić miejsce w innym ośrodku, na przykład w DPS, ale nie jest to łatwe - ocenia fizjoterapeuta.
- Trafiają do nas pacjenci, którzy w skali Bathel otrzymują 40 punktów lub mniej. Zdarza się, że w wyniku działań terapeutycznych przekraczają 40 punktów i stają się na tyle samodzielni, że mogą wrócić do domu. Są również pacjenci, którzy znajdują się na granicy 40 punktów, nie wymagają specjalistycznej opieki świadczonej przez ZPO, ale wymagają pomocy w czynnościach życia codziennego. Są to osoby, które powinny skorzystać ze wsparcia w ramach DPS - mówi dyrektorka toruńskiego ZPO Aleksandra Wachowiak-Kaźmierczak.
Szefowa zakładu podkreśla jednak, że nadal brakuje systemowych rozwiązań, które zakwalifikowałyby pacjenta do odpowiedniej dla niego formy wsparcia.
Skontaktowaliśmy się z NFZ z pytaniem, jakie usprawnienia mogłyby odciążyć system, któremu podlegają ZOL-e oraz czy są planowane jakieś działania ukierunkowane na poprawę dostępności i warunków w tych ośrodkach. Czekamy na odpowiedź.
Aleksandra Zaborowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Treści w naszych serwisach służą celom informacyjno-edukacyjnym i nie zastępują konsultacji lekarskiej. Przed podjęciem decyzji zdrowotnych skonsultuj się ze specjalistą.