Trwa ładowanie...

Dr Grzesiowski ostrzega. Mówi, co może być źródłem epidemii

 Katarzyna Prus
31.08.2023 09:29
Dr Grzesiowski ostrzega, nie tylko Rzeszów nie jest bezpieczny. "Ognisko zakażeń może się pojawić w każdym innym miejscu"
Dr Grzesiowski ostrzega, nie tylko Rzeszów nie jest bezpieczny. "Ognisko zakażeń może się pojawić w każdym innym miejscu" (East News / Getty Images)

Minister zdrowia Katarzyna Sójka ogłosiła, że pik zachorowań na legionellozę mamy już za sobą. Tymczasem lekarze alarmują, że to nie znaczy, że problem zniknął. - Powinniśmy potraktować to jako alert, bo takie ognisko może się pojawić w każdym innym miejscu w Polsce - ostrzega dr n. med. Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych.

spis treści

1. "Problem nie zniknął"

Do tej pory minister zdrowia Katarzyna Sójka milczała albo wypowiadała się zdawkowo w sprawie epidemii, którą na Podkarpaciu wywołała bakteria Legionella pneumophila, mimo że zakażeń i zgonów z dnia na dzień było coraz więcej (liczba chorych nadal rośnie, choć już nie tak lawinowo).

Tymczasem oprócz zdjęć z posiedzeń sztabu kryzysowego związanego ze zwalczaniem ogniska zakażeń, do przestrzeni publicznej nie trafiło zbyt wiele informacji przekazanych przez nową szefową resortu zdrowia.

Zobacz film: "Lekarze o polskiej lekomani. Pacjenci wierzą, że pigułka pomoże na wszystko"

W mediach społecznościowych też nie była szczególnie aktywna. W serwisie X (dawniej Twitter) udostępniała tylko wpisy Ministerstwa Zdrowia, które dotyczyły przeważnie obrad sztabu kryzysowego. O efektach tych prac można się jednak niewiele dowiedzieć.

Ostatni wpis MZ na temat legionelli z poniedziałku dotyczy spadku liczby zakażonych, którzy trafiają do szpitali.

Za przełomową można więc uznać wtorkową wypowiedź Katarzyny Sójki w TVP Info. Minister zdrowia przekazała, że "pik zachorowań na legionellozę mamy już za sobą". Zaznaczyła, że są jeszcze pacjenci w stanie cięższym, ale do szpitala trafia coraz mniej osób.

Choć pokrywa się to ze statystykami przekazywanymi codziennie przez sanepid, brzmi jak komunikat o zażegnaniu kryzysu. Tymczasem eksperci ostrzegają, że legionella wcale nie powiedziała ostatniego słowa. Dlatego informacjom o coraz lepszej sytuacji na Podkarpaciu powinno towarzyszyć wyraźne ostrzeżenie.

- Sytuacja na Podkarpaciu powoli się stabilizuje, chorych nie przybywa już tak lawinowo, jak na początku i to jest dobra wiadomość. Przy czym wygaszanie ogniska może jeszcze potrwać, a pacjenci mogą trafiać do szpitali jeszcze na początku września. To jednak nie znaczy, że powinniśmy spocząć na laurach, ale potraktować tę sytuację jako alert, bo takie ognisko może się pojawić w każdym innym miejscu w Polsce - ostrzega w rozmowie z WP abcZdrowie dr n. med. Paweł Grzesiowski, ekspert Naczelnej Rady Lekarskiej ds. zagrożeń epidemicznych.

2. Słaby punkt

- Problem legionelli nie zniknął, a wręcz może narastać. O tym, że zakażeń może być więcej, Komisja Europejska ostrzegała już trzy lata temu. Niestety Polska nadal nie wdrożyła unijnej dyrektywy w sprawie wody pitnej, która zawiera między innymi normy bezpieczeństwa dotyczące legionelli. Co prawda normy dotyczące dopuszczalnych stężeń bakterii są w Polsce takie same, jak te określone w dyrektywie, ale jest inny problem - wskazuje dr Grzesiowski.

- Unijny dokument określa też szereg działań, które leżą po stronie dostawców wody i mają zapewnić skuteczną prewencję. Właśnie ten element stał się słabym punktem w przypadku ogniska na Podkarpaciu, bo wszystko wskazuje na to, że źródłem zakażeń są miejskie wodociągi. To może być także potencjalny problem w innych miejscach - zwraca uwagę ekspert.

Nie tylko mieszkańcy Rzeszowa są narażeni na rozwój bakterii
Nie tylko mieszkańcy Rzeszowa są narażeni na rozwój bakterii (East news / Materiały własne)

Jego zdaniem, oprócz komunikatu o zmniejszającej się liczbie zakażeń na Podkarpaciu, Ministerstwo Zdrowia powinno poinformować, w jakim stanie są sieci wodociągowe, m.in. w szpitalach, zakładach opiekuńczo-leczniczych czy DPS-ach.

- Sanepid już wysyła pisma w tej sprawie do takich placówek. Wyniki powinny zostać upublicznione, żeby każdy miał świadomość, jaka jest sytuacja i jakie działania zostaną w związku z tym podjęte, bo nie należy się spodziewać, że wszędzie panują idealne standardy - zaznacza ekspert.

Dodaje, że resort powinien też poinformować, jakie inne działania są podejmowane w celu zapobiegania ogniskom zakażeń, które mogą się pojawić w przyszłości.

3. Zapomniana choroba

- Liczba chorych, którzy trafiają do szpitali na Podkarpaciu, systematycznie spada, ale nie powinniśmy mieć złudzeń, że to koniec legionellozy w Polsce. Wręcz przeciwnie. To dobry moment, by sobie przypomnieć lub uświadomić jak poważny jest to problem i jak szybko może wrócić - podkreśla w rozmowie z WP abcZdrowie prof. Krzysztof Simon, ordynator Oddziału Zakaźnego Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. J. Gromkowskiego we Wrocławiu.

Zaznacza, że fala upałów, zwłaszcza w sytuacji, gdy sieć wodociągowa jest słabo kontrolowana stwarza idealne warunki do namnażania się bakterii, którymi w związku z tym możemy się zakazić we własnym domu.

- Wystarczy, że temperatura znowu wzrośnie, a wraz z nią nagrzeje się woda w sztucznych, ale też naturalnych zbiornikach, by bakterie mogły się znowu namnażać. W temperaturze 20-40 stopni Celsjusza dzieje się to błyskawicznie - podkreśla prof. Simon.

- Pamiętajmy, że taka sytuacja może się wydarzyć w każdym regionie naszego kraju. Dlatego służby, które są odpowiedzialne za kontrolę sieci wodociągowej nie powinny ustawać we wzmożonych kontrolach, które są prowadzone w związku z medialnym nagłośnieniem problemu. Pytanie, jak długo takie działania będą prowadzone i czy znajdą się na to pieniądze. To na pewno też ostrzeżenie dla lekarzy, by z większą czujnością podchodzić do diagnostyki zapalenia płuc, bo legionelloza była zapomnianą chorobą, przez co wiele przypadków nie zostało wykrytych - dodaje lekarz.

4. Więcej osób może chorować ciężko

- Pamiętajmy, że legionelloza to nie jest jednorazowe zagrożenie. Zakażeń przybywa w czasie upałów, bo temperatura sprzyja namnażaniu się bakterii. Problem będzie więc wracał falami, zwłaszcza że ociepla nam się klimat, więc tych zakażeń może być więcej - zwraca uwagę prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku i podlaska konsultant w dziedzinie epidemiologii.

- Ponadto nasileniu problemu sprzyja starzenie się społeczeństwa, przybywa osób z wielochorobowością. Przy większej liczbie zakażeń, więcej osób może chorować ciężko - zaznacza lekarka.

Dodaje, że działania służb sanitarnych nie powinny skończyć się tylko na etapie epidemii na Podkarpaciu, a w lecie kontrole m.in. w budynkach użyteczności publicznej czy prewencyjna dezynfekcja sieci wodociągowej powinny być prowadzone częściej.

- Kiedy już zostanie zidentyfikowane źródło na Podkarpaciu, będzie też można ukierunkować odpowiednio działania prewencyjne, które mogą zapobiec podobnym sytuacjom w innych miejscach. Niezmiernie istotna są też działania edukacyjne, które powinny uświadamiać ludziom, że źródłem zakażenia może być nawet prysznic w domowej łazience czy wąż ogrodowy na działce, jeśli zostawimy go na słońcu. Dane ECDC wskazują, że do wielu zakażeń dochodzi też podczas wakacji w małych pensjonatach, które są słabiej kontrolowane niż duże hotele, więc na to też powinniśmy być wyczuleni - dodaje.

Zapytaliśmy Ministerstwo Zdrowia, jakie działania są aktualnie podejmowane, by zwalczyć ognisko legionellozy na Podkarpaciu oraz by zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości, a także o opóźnienia we wdrożeniu unijnej dyrektywy.

Resort odsyła w tych sprawach do Głównego Inspektoratu Sanitarnego oraz Ministerstwa Infrastruktury. Czekamy na odpowiedź.

Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze