Koronawirus w Holandii. Polka opowiada o walce z epidemią COVID-19
Każdy kraj radzi sobie z epidemią koronawirusa na swój sposób. Wszędzie jednak obowiązują pewne ograniczenia i restrykcje, które wywróciły życie ich mieszkańców na pewien czas do góry nogami. Jak wygląda sytuacja w Holandii, jak w nowej rzeczywistości odnajdują się jej mieszkańcy opowiada nam Anna Smit, która mieszka tam od 26 lat.
1. Koronawirus w Holandii
Holandia wychodzi z fazy kwarantanny, a mieszkańcy powoli wracają do normalnego funkcjonowania. - U nas w tej chwili wygląda to tak, jakby nic się nie działo. Ludzie stosują środki dezynfekcyjne, wchodząc do sklepów, ale te pozostałe obostrzenia w zasadzie nie istnieją - mówi Polka, która mieszka ze swoją rodziną w Meppel na północy Holandii. Anna Smit jest mamą dwóch córek i nauczycielką w szkole średniej. Polka zwraca uwagę na pomijaną dotychczas kwestię: ofiarami epidemii są przede wszystkim nastolatkowie, którzy zostali pozbawieni społecznej interakcji.
Katarzyna Grzęda-Łozicka, WP abcZdrowie: Jak wygląda walka z koronawirusem w Holandii?
Anna Smit: To jest kraj pragmatycznych protestantów i tutaj każda decyzja jest podyktowana interesem ekonomicznym. Co wtorek lub środę wieczorem jest organizowana konferencja prasowa i są na niej zawsze obecni premier oraz minister lub wiceminister zdrowia, którzy informują o podejściu do epidemii i bieżących zmianach.
Jeśli chodzi o konkretne działania, to na początku marca na pierwszej konferencji prasowej premier powiedział: "Stawiamy na odporność grupową, nie będziemy nic specjalnie robić, kto ma zachorować, zachoruje". Liczba zachorowań w Brabancji była wtedy bardzo wysoka i chorych przybywało w zastraszającym wręcz tempie, ponieważ to obszar, gdzie mieszkańcy świętują karnawał i bary są zapełnione.
Jak to potem wyglądało? Podobnie jak w Polsce - nie wszyscy, którzy mieli objawy, byli testowani. U mnie w pracy były trzy osoby chore, którym testy zrobiono z dużym opóźnieniem. Wszystkie szkoły były otwarte. W tym samym momencie wprowadzono ograniczenia prędkości na autostradach do 100 km na godzinę i ludzie bardziej oburzali się na tę decyzję, niż przejmowali koronawirusem. Sąsiednie kraje zamykały szkoły i wprowadzały restrykcje, tymczasem nasz rząd twardo powoływał się na rodzimych ekspertów.
Potem to podejście stopniowo się zmieniało...
Zaczęło się od rodziców. To było dość nietypowe, bo Holandia nie jest krajem ludzi protestujących. Pisali na wszystkich forach społecznościowych, że nie będą posyłać dzieci do szkoły, a za to grożą w Holandii poważne kary. Jeśli dziecko nie jest chore, a rodzic nie wyśle go do szkoły, to płaci 100 euro za dzień nieobecności. Nie można wziąć dziecka na wakacje w roku szkolnym czy zrobić mu wolnego, musi być określony powód, żeby szkoła wyraziła na to zgodę. I dopiero pod wpływem tych nacisków - premier zdecydował się na zamknięcie szkół od 15 marca. Wtedy wszystko potoczyło się jak śnieżna lawina.
Zabroniono zgromadzeń powyżej 100 osób, zamknięto wiele firm, przestały działać sklepy sieciowe z odzieżą czy obuwiem. Natomiast podczas następnej konferencji prasowej premier oświadczył, że wierzy w dojrzałą demokrację Holendrów, więc nie zostało powiedziane konkretnie: "Macie siedzieć w domu", nadal był taki ton, że kto ma zachorować, zachoruje...
I dopiero w okolicach Wielkanocy, kiedy zrobiło się ciepło i ludzie zwłaszcza w gęsto zaludnionych miastach, jak Rotterdam, Haga, zaczęli korzystać z wolnych dni i słońca, a liczba zachorowań jeszcze bardziej wzrosła, premier na kolejnej konferencji prasowej nagle oświadczył po raz pierwszy, że mamy siedzieć w domu i że sprawa jest poważna. To był początek kwietnia.
Jesteś mamą i sama też uczysz w szkole średniej. Jak oceniasz decyzję o zamknięciu placówek oświaty?
Miałam bardzo mieszane uczucia, kiedy zamknięto szkoły, bo jednocześnie minister zdrowia oznajmił podczas konferencji prasowej, że jest ładna pogoda i dzieci mogą bawić się na placach zabaw, wręcz zaleca świeże powietrze…
Natomiast bardzo mądrą decyzją było według mnie rozwiązanie kwestii egzaminów i matur. Bardzo szybko po ogłoszeniu decyzji o zamknięciu placówek poinformowano, że oceny końcowe będą ocenami maturalnymi. Tu rządzący wyszli z takiego założenia: "Masz szczęście, ta matura w tym roku ujdzie ci płazem, a w przyszłym roku pójdziesz na studia, które po prostu zweryfikują twoje umiejętności". To była bardzo sensowna decyzja, niepozostawiająca uczniów w niepewności. To samo dotyczyło studentów, poinformowano ich, że nie wrócą na uczelnie do 1 września.
Teraz od 11 maja uczniowie wracają do szkół, ale tylko podstawowych, a średnie nadal są zamknięte. Wiadomo, że klasy będą dzielone, pół dnia będzie jedna grupa, pół druga, żeby ograniczyć liczbę dzieci w salach.
W sumie trochę mnie to dziwi, że najpierw wracają młodsi, ponieważ utrzymanie higieny, dystansu u nich będzie ogromnie trudne, ja bym rozpoczęła od klas przedmaturalnych. Zwłaszcza że tu do szkoły chodzą już 4-latki. Stąd pojawiają się głosy, że teraz nastąpi kolejna fala zakażeń. Ten powrót dzieci do szkół budzi wiele kontrowersji.
Zobacz także: Koronawirus w Polsce. Otwierają żłobki i przedszkola, ale rodzice mają mnóstwo obaw
A w czasie, kiedy szkoły zamknięto były prowadzone lekcje on-line?
Tak, jest nauka zdalna. Przy czym tutaj nie ma takiego rygoru, o jakim słyszałam w Polsce. Są lekcje on-line, ale bez obciążania dzieci dużą liczbą prac domowych. Wychodzi się z założenia, że to nie jest normalna szkoła ani to nie są normalne warunki...
Jak wygląda teraz życie tam, gdzie mieszkasz - w Meppel?
Meppel liczy ok. 40 tysięcy mieszkańców. To jest północ Holandii i jest tu stosunkowo nieduża liczba ludzi zarażonych. Dużo gorzej jest na południu.
U nas w tej chwili wygląda to tak, jakby nic się nie działo. Ludzie stosują środki dezynfekcyjne, wchodząc do sklepów, ale te pozostałe obostrzenia w zasadzie nie istnieją. Kiedyś przestrzegano rygorystycznie tego, żeby w sklepach wszystko było czyszczone, teraz mam wrażenie, że to jest już traktowanie z przymrużeniem oka. Dzisiaj akurat byłam na zakupach i centrum handlowe było pełne ludzi, a parking zapełniły samochody. Tak jakby wszystko wróciło do normy. Myślę, że jest to też kwestia ładnej pogody i ludzie stwierdzili: mamy dość kwarantanny, niech się dzieje, co chce.
Zobacz także: Koronawirus w USA
A musicie chodzić w maseczkach?
Nie ma obowiązku chodzenia w maseczkach. Wręcz podaje się w wątpliwość, czy noszenie maseczek nie powoduje więcej skutków ubocznych. Zresztą komisja rządowa zajmuje się badaniem tego. Obowiązek zasłaniania ust będzie wprowadzony jedynie w środkach komunikacji publicznej, ale nie musi to być maska, może być np. chusteczka.
Oficjalnie mówi się, że maseczki powinni nosić tylko ci, którzy są chorzy, zakatarzeni, żeby nie zarażać innych. Ale na ulicach nikt praktycznie w nich nie chodzi, czasami można spotkać pojedynczych ludzi z Azji, którzy je noszą.
A jakieś ograniczenia jeszcze obowiązują?
Tak, w sklepach jest ograniczona liczba osób, które mogą wejść na raz, więc trzeba obowiązkowo brać koszyki. Jeden koszyk na jedną osobę, żeby w ten sposób zapanować nad tym, ile osób jest w sklepie. Odległość 1,5 metra jest wszędzie oznaczona, również w takich miejscach jak targ. Odwiedziny są ograniczone do 3 osób i zachęca się wszystkich, żeby spotykali się na dworze, a nie w pomieszczeniach. Wszystkie restauracje, kawiarnie są zamknięte, można jedynie zamawiać jedzenie na wynos. I na razie nic nie wskazuje na to, że będą szybko otwierane.
Tak jak wspominałam wcześniej - w Holandii czuć takie pragmatyczne podejście. Wszystko sprowadza się do prostego komunikatu, który można odczytać jednoznacznie. Jest to choroba, która zabija najsłabszych. Nic na to nie poradzimy, możemy podejmować próby zminimalizowania ryzyka. Jedyne, na czym nam zależy to, żeby fala zachorowań postępowała równomiernie, żeby nie sparaliżować pracy szpitali.
A ty jak do tego podchodzisz? Masz jakieś obawy, boisz się o dzieci?
Nie mam obaw. Nie mamy na to specjalnie wpływu, jak to się potoczy. Wszystkim, którzy popadają w panikę, polecam książę "Dżuma" Alberta Camusa, bo tam przebieg epidemii i ludzkich zachowań w jej obliczu są dokładnie opisane. Jak ja do tego podchodzę? Z jednej strony uważam, że Holendrzy na początku zareagowali bardzo późno, decyzję o zamknięciu szkół mogli podjąć dużo wcześniej. W Holandii w związku z zakażeniem zmarło ponad 5 tys. osób. To dużo, biorąc pod uwagę, że kraj liczy kilkanaście milionów mieszkańców. Z drugiej strony myślę, że decyzje dotyczące oświaty są podejmowane bardzo sensownie i konkretnie, mamy poczucie stabilizacji.
Ale jest to oczywiście trudne doświadczenie. Moi uczniowie piszą do mnie, że brakuje im lekcji, osobistego kontaktu z nauczycielem. Uważam, że nastolatkowie to grupa wiekowa, która jest - poza osobami starszymi - najbardziej doświadczona przez tę epidemię. Oni teraz wpadli w próżnię. Dorosły człowiek zawsze znajdzie sobie zajęcie, posprząta szafy, poprasuje, popracuje w ogrodzie, natomiast nastolatkowie - z tego, co obserwuję - zostali pozbawieni zupełnie możliwości socjalnej interakcji, czyli tego, czym przecież jest życie nastolatka. Jest mi ich naprawdę szkoda. Zresztą nie tylko ja mam takie spostrzeżenia. W Holandii pojawiły się głosy, że młodzież popadnie w depresję wywołaną zbyt długim zamknięciem. W związku z tym rząd pozwolił na uprawianie sportu młodzieży między 12. a 18. rokiem życia.
Od 11 maja również dorośli mogą uprawiać sporty na powietrzu z zachowaniem odległości 1,5 metra, mogą też wybrać się do fryzjera czy masażysty. Od 1 czerwca mają być zniesione kolejne obostrzenia, prawdopodobnie dotyczące muzeów, gastronomii i kin, ale na konkrety musimy jeszcze poczekać.
Zobacz także: Koronawirus we Włoszech
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.