Trwa ładowanie...

Lekarka zachorowała na raka. "Wszystkie trzy symptomy zignorowałam"

 Karolina Rozmus
Karolina Rozmus 20.10.2024 18:16
Młoda lekarka walczy z chorobą nowotworową. "Łudziłam się przez chwilę, że to jakaś choroba tropikalna"
Młoda lekarka walczy z chorobą nowotworową. "Łudziłam się przez chwilę, że to jakaś choroba tropikalna" (archiwum prywatne)

Aleksandra Urban-Preisner to "lekarka z pasji, na co dzień opiekująca się małymi i dużymi pacjentami w przychodniach, stawiająca na profilaktykę zdrowotną i edukację pacjentów" - jak mówi o sobie. Ma 29 lat, uwielbia podróże, zwłaszcza egzotyczne, zawodowo również zajmuje się medycyną podróży. Żyła aktywnie, chciała zwiedzić każdy zakątek świat. Musiała zweryfikować swoje plany, kiedy otrzymała diagnozę nowotworu.

Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski: Od niedawna na Instagramie "podróżującej doktorki" pojawiła się zupełnie inna treść - związana z pani chorobą nowotworową.

Lek. Aleksandra Urban-Preisner: Chcę, żeby wszyscy zaczęli przykładać większą wagę do profilaktyki. Z doświadczenia zawodowego wiem, że niektórzy objawy bagatelizują latami, podczas gdy są choroby - co pokazuje mój przykład - w przypadku których liczy się każdy dzień, a nawet każda godzina.

Bardzo mocno stawiam na profilaktykę i zdrowy styl życia także w odniesieniu do siebie. Mimo wszystko nie przypuszczałam, że choroba nowotworowa spotka mnie. Jak każdy byłam przekonana, że mnie to nie dotyczy.

Zobacz film: "Nietypowe objawy białaczki"

W jaki sposób dowiedziała się pani o chorobie?

Jestem lekarzem POZ, ale moją pasją jest również medycyna podróży, a prywatnie podróżowanie, co też stanowiło główny wątek na moim Instagramie. Można powiedzieć, że właściwie dzięki tej pasji dowiedziałam się, z czym będę musiała się zmierzyć.

Lek. Aleksandra Urban-Preisner z siostrą. "Przyszła dawczyni szpiku dla mnie"
Lek. Aleksandra Urban-Preisner z siostrą. "Przyszła dawczyni szpiku dla mnie" (Arch. prywatne)

Moje życie zmieniło się o 180 stopni właściwie w parę godzin. Nie byłam na to przygotowana, jeszcze poprzedniego dnia na rowerze pokonałam trasę 40 km, byłam na treningu, tydzień wcześniej zwiedzałam Azję.

Nie było żadnych objawów?

Dopiero po diagnozie zaczęłam sobie uświadamiać, że były subtelne objawy choroby. Czułam zmęczenie, ale tłumaczyłam to wielogodzinnym lotem, zmianą czasu, błyskawicznym powrotem do pracy. Natomiast to dość częsty objaw związany ze spadkiem hemoglobiny i rozwijającą się anemią. I taka zmniejszona wydolność wysiłkowa oraz nieustanne zmęczenie to objawy, które zawsze powinny dawać do myślenia.

Po drugie, miałam więcej siniaków, które powstawały u mnie po ukąszeniach komarów, ale na to także nie zwróciłam szczególnej uwagi, wcześniej siniaki też się u mnie zdarzały. A to częsty symptom, podobnie jak bóle kostne, bóle stawów, krwawienia z uwagi na zaburzenia krzepnięcia, a także nocne poty. U mnie to był trzeci objaw choroby nowotworowej.

Można powiedzieć, że wszystkie trzy symptomy zignorowałam, natomiast w moim przypadku ratunkiem były badania profilaktyczne, na które zgłosiłam się po powrocie z urlopu. Na to zawsze zwracałam szczególną uwagę, uświadamiając również moich pacjentów, że dalekie wojaże mogą się wiązać z podwyższonym ryzykiem różnych chorób.

Wyniki otrzymałam, gdy w moim gabinecie był pacjent. Otworzyłam plik. Jako lekarz już wiedziałam, że coś jest nie tak. Brakowało wyników morfologii krwi, parametry wątrobowe były poza normą, podobnie jak parametry krzepnięcia. Łudziłam się przez chwilę, że to jakaś choroba tropikalna.

Tymczasem to wcale nie była pamiątka z Azji...

Niewiele z tego dnia pamiętam, byłam w bardzo złym stanie psychicznym. Otrzymałam telefon z laboratorium, że ponownie badają morfologię i widzą atypowe krwinki. Wkrótce dowiedziałam się, że choruję na białaczkę limfoblastyczną, rzadki typ białaczki u dorosłych, który najczęściej występuje wśród dzieci. Byłam w szoku. Z jednej strony chciałam wierzyć, że to pomyłka, z drugiej - jako medyk nie mogłam zaprzeczać faktom.

Ostre białaczki mają to do siebie, że rozwijają się błyskawicznie. Czasem w kilka tygodni, a niekiedy w kilka godzin może zmienić się wszystko. Badania wykazały poziom leukocytów rzędu 60 tys., norma wynosi do 10 tys. Kilka godzin później, gdy już byłam w szpitalu i usłyszałam, że to na pewno pomyłka, badania wykazały kolejny wzrost - wtedy było już 90 tys.

Białaczka, chłoniak, szpiczak - taka diagnoza według szacunków pada w Polsce co 40 minut.

W populacji nowotwory krwi stanowią zaledwie siedem procent wszystkich chorób nowotworowych. Wydaje się, że to niewiele, ale nawet teraz, kiedy jestem na oddziale i patrzę, co się dzieje, to w rzeczywistości tych pacjentów jest bardzo dużo.

W większości to młode osoby, około 20.-30. roku życia. Ci młodzi dorośli też się nie spodziewali, że ich życie zmieni się w jeden dzień, kiedy nagle będą musieli nawet tygodnie spędzić w izolatce. W trakcie leczenia jest tak obniżona odporność i zarazem tak duże ryzyko zakażeń, że nas, chorych trzeba odciąć od świata.

Zaryzykuję stwierdzeniem, że to musi być niemal tak samo trudne jak uporanie się z diagnozą.

To było najtrudniejsze. Z osoby aktywnej, pracującej z ludźmi nagle stałam się kimś zamkniętym "w klatce". Na dwa długie miesiące. Z izolatki mogłam wyjść tylko na korytarz na oddział. Mój mąż przyjeżdżał do mnie dzień w dzień i rozmawialiśmy przez telefon, patrząc na siebie przez szybę oddzielającą mój świat od jego świata.

Jako lekarz wiedziałam, z czym się wiąże choroba i jej leczenie. Wiedziałam, że stracę włosy, schudłam niemal dziesięć kilogramów, wiedziałam, że sama chemioterapia ma wiele skutków ubocznych dla organizmu. Wiedziałam, że w przebiegu białaczki zakażenia zdarzają się często, a za każdym razem trzeba przerywać chemioterapię. Tak było u mnie, kiedy rozwinęła się sepsa po zakażeniu związanym z wkłuciem.

Po trzech miesiącach, mimo że przyjmuję chemioterapię uzupełniającą i czekam na przeszczep szpiku od siostry, jestem w remisji. Cieszy mnie to niesamowicie, bo jeszcze do 2010 r. wyleczalność tego typu białaczki sięgała zaledwie dziesięciu proc.

Hematologia wykonała ogromny progres na przestrzeni dekady. A jakie ciemne strony widzi pani jako lekarz i pacjentka?

Myślę, że brak empatii ze strony medyków, niestety wciąż się to zdarza i uważam, że powinien być większy nacisk na tego typu zajęcia już na studiach. Sama tego doświadczyłam w kontekście jednego ze skutków ubocznych leczenia, jakim jest utrata płodności. To zresztą kolejne, z czym musi się zmierzyć pacjent onkologiczny.

Od czerwca trwa refundacja na zabezpieczenie płodności dla chorych onkologicznie. Zgłosiłam się do kliniki po dwóch miesiącach leczenia onkologicznego i choć podjęłam procedurę, to nie udało się zabezpieczyć komórek jajowych. Dla mnie to był kolejny cios, ponieważ nie mam jeszcze dzieci. Tym trudniej było mi znieść rady od lekarzy. "Jest jeszcze adopcja" - mówili.

Chyba niełatwo o tym mówić czy dzielić się tą codziennością onkologiczną w sieci...

Dostaję mnóstwo wiadomości i pytań, o to jak wygląda choroba nowotworowa i to mi uświadomiło, jak niewiele w powszechnej świadomości wiadomo na ten temat. Choć jeszcze w trakcie leczenia nie wyobrażałam sobie, żeby pokazać się w social mediach bez włosów albo pokazać łzy, to dziś to już przepracowałam. I wiem, że warto, bo można w ten sposób pomóc wielu osobom.

Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze