Trwa ładowanie...

Kto korzysta z pomocy bioenergoterapeutów? Fragment książki Katarzyny Janiszewskiej "Ja nie leczę, ja uzdrawiam"

Avatar placeholder
03.04.2019 13:07
Kto korzysta z pomocy bioenergoterapeutów?  Fragment książki Katarzyny Janiszewskiej "Ja nie leczę, ja uzdrawiam"
Kto korzysta z pomocy bioenergoterapeutów? Fragment książki Katarzyny Janiszewskiej "Ja nie leczę, ja uzdrawiam" (materiały prasowe)

Ludzie im ufają, powierzają swoje zdrowie. Są w stanie przejechać całą Polskę, żeby spotkać osobiście “uzdrowiciela”. Katarzyna Janiszewska spotkała się z najbardziej znanymi bioenergoterapeutami w Polsce. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego, publikujemy fragmenty jej książki “Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów”.

Do znachorów częściej wybierają się ludzie ze wsi i z małych miasteczek, gdzie ludowe tradycje i wiara są silniejsze. Mniejszy zaś jest dostęp do edukacji, niższe wykształcenie. Są to osoby o prostej osobowości. Serdeczne, sympatyczne. I łatwowierne. Takie, które wierzą w to, co usłyszą.

Głównie kobiety, bo są bardziej religijne, a więc i bardziej wierzące. Dodatkowo bardziej emocjonalne, irracjonalne, przez co bardziej podatne na wpływy z zewnątrz. Lecz przede wszystkim do znachorów przychodzą osoby starsze, przewlekle chore, którym medycyna akademicka nie jest w stanie pomóc, które wyczerpały już wszelkie możliwości leczenia. Ta bezsilność jest paraliżująca dla chorego. Gdy lekarz mówi: "Przepraszam, to jest ten etap, kiedy medycyna może już tylko łagodzić ból, nie potrafimy pomóc”, wtedy pojawia się ostatnia deska ratunku: uzdrowiciel. Wszystko inne zawiodło, więc człowiek de-cyduje się spróbować czegoś wykraczającego poza naukę, co nie jest do końca zrozumiałe.

Młodzi też chorują, cierpią na nerwice, uzależnienia, bezpłodność, a jednak na spotkaniach u bioenergotera-peutów ich nie widać. – W konfrontacji z problemami zdrowotnymi pewnych siebie nie ma wielu – zauważa profesor Zbigniew Nęcki. – Nad każdym wisi czarny cień śmierci, ale mimo wszystko bardziej nad starszymi niż nad młodszymi. refleksja nad życiem też przychodzi z wiekiem. Starość to często poczucie zagubienia i niepewność. Młody jest pewny siebie. On wie, i już. Później się dowie, że nie wie, ale na razie wierzy, że wie. Młodość jest cudownym czasem sprawności. Młodzi nie mają powodu, by słuchać uzdrowicieli.

Zobacz film: "Problem ze stopami? Wypróbuj te naturalne metody leczenia"

Jeszcze wierzą w swoje zdrowie, w to, że potrafią sobie sami ze wszystkim poradzić, bez bólu i bez problemów.

Niepotrzebne im gadanie jakiegoś dziada. Odrzucają szeptuchy, bioenergoterapeutów, uważają ich za dziwactwa starości. Ludzie starsi są bardziej uwrażliwieni na zdrowie i kłopoty z nim związane. Już się przekonali, że medyk, choć ładnie ubrany i ze strzykawką w ręce, jednak nie zawsze pomoże. A uzdrowiciel może tak.

Adam, pięćdziesiąt pięć lat, pochodzi z Rybnika, mieszka w Niemczech.

Tysiąc siedemset kilometrów przejechał, żeby się dostać do B.

Pracuję w firmie, która kontroluje szyby do samocho-dów. Pięćsześć tysięcy takich szyb idzie na szychcie. ręka się wyrobiła. Nie szło nią ruszać, ból był taki, że łzy le-ciały po twarzy. W nocy tak rwała, że nie szło spać, pięć razy wstawałem, rano to można kogoś pogryźć ze złości po takiej nieprzespanej nocy. Pół roku brałem kortyzol, ale lekarz powiedział, że muszę z tym przestać, bo się wykończę. Już mi groziła operacja. No to ja szybko w samochód i do pana B. Pierwsza wizyta – i cały ból ustąpił. To niemożliwe! Tabletki spuściłem w ubikacji. I jeszcze ta watka. Jak coś boli, jest jakieś obtarcie, to zaraz przykładam i wszystko przechodzi. Po tych zabiegach grałem turniej tenisowy. Wygrałem mercedesa wartego sto tysięcy złotych. To też zawdzięczam uzdrowicielowi.

Takiego kopa tutaj dostaję, taki zastrzyk energii. I pan B. wszystko wie, co człowiekowi jest, nic mu nawet nie trzeba mówić.

Krystyna z Żywca, czterdzieści pięć lat, pracuje w szpitalu jako księgowa. Jest po rozwodzie, przez długi czas sama wychowywała dwoje dzieciPan B. powiedział: "Nie martw się, poznasz wdowca”. I osiem lat temu faktycznie poznałam, to fantastyczny facet. Wszystko mi uzdrowiciel przepowiedział, aż nie chciałam w to wierzyć.

Najpierw przyjeżdżałam do B. z mamą. Miała czerniaka na nodze, ale B. polecił, żeby na razie nigdzie nie szła, pójdzie do lekarza, jak jej powie. rok jeździłyśmy, a to na nodze rosło i rosło. W końcu powiedział: "Znajdźcie dobrego chirurga”. Zrobili mamie biopsję, okazało się, że to złośliwy czerniak, najgorszy z możliwych. Lekarze łapali się za głowy, jak można było tak długo czekać, dlaczego tyle zwlekałyśmy. Wycięli. Mówili, że może potrzebna będzie chemia albo ra-diologia. Nic z tych rzeczy. Mama żyła jeszcze jedenaście lat.

Tata miał nowotwór złośliwy żołądka. Jemu też B. powiedział, że da znać, kiedy iść do lekarza. Ale tata nie posłuchał, poszedł wcześniej. No i źle zrobił. Ja miałam guza na lewej piersi. Dla mnie medycyna to ostateczność. Kilka razy byłam u B., robiłam okłady z mąki żytniej z olejem rycynowym. Trzy lata temu zrobiłam USG i okazało się, że wszystko się wchłonęło. Dwadzieścia dwa lata już jeżdżę, nie potrafię nie jechać, wzmacnia mnie to.

Marzena, pięćdziesiąt lat, z Siemianowic, nauczycielka. Zaczęła przyjeżdżać do B. w 1996 roku We wrześniu przywieźli mnie w pozycji leżącej, po wypadnięciu trzech dysków lędźwiowych, z zaleceniem: operacja i wózek inwalidzki.

Po wizycie u pana B. siedziałam pierwszy raz po miesiącu. Systematycznie jeżdżę i zwyrodnienie się nie pogłębia. Sześć lat temu stwierdzono u mnie guzy na jajniku – osiemnaście i siedem centymetrów średnicy, czyli wielkości główki dziecka. Operację wyznaczyli na listopad. W październiku przyjechałam tutaj.

Na USG wyszło, że guzy się zmniejszyły, więc się nie zgodziłam na operację. W styczniu guzy wchłonęły się całkowicie, nie został po nich ślad. Od sześciu lat mam problemy z kolanem, z biodrem, grozi mi endoproteza. Jeżdżę regularnie do pana B. i na razie funkcjonuję bez interwencji chirurga.

Beata z Katowic, pięćdziesiąt sześć lat, pracownica administracyjna. Cierpiała na zespół suchego okaKlimatyzacja, sztuczne światło, praca przy komputerze. Lekarze leczyli mnie przez dwa lata, ale w końcu rozłożyli ręce. Poradzili zmienić styl życia. Żadne leki nie zmniejszały pieczenia.W porównaniu z dolegliwościami innych osób, które tu przyjeżdżają, moje problemy wydają się błahe. Ale dyskomfort był ogromny. Cały czas mrugałam.

Słychać było skrzypienie, jak zamykałam powieki. Po trzech wizytach tutaj suchość oka ustąpiła. Jeżdżę regularnie, co miesiąc, bo tylko dzięki temu jestem w stanie normalnie żyć. Jak nie przyjadę, to bardzo cierpię. Musi być ciągłość, bo inaczej dolegliwości wracają

Od wielu lat interesuję się medycyną naturalną, czytam o leczeniu ziołami, prenumeruję "Szamana”. Jak medycyna akademicka zawodzi, to człowiek szuka innych rozwiązań. U pana B. ujęło mnie to, że nie ma wygórowanych stawek. Nie żąda pieniędzy, nie naciąga na kasę. Ale przede wszystkim mi pomógł. Był przewodniczącym cechu bioenergoterapeutów.

Skoro inni go cenią, to musi mieć osiągnięcia. Widać, że to nieprzeciętny człowiek. Po seansie nie mam spektakularnych odczuć, że cała jestem w skowronkach. Ale jestem w stanie funkcjonować.

Katarzyna Janiszewska "Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów"
Katarzyna Janiszewska "Ja nie leczę, ja uzdrawiam. Prawdziwa twarz polskich bioenergoterapeutów" (Wydawnictwo Otwarte)

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze