Trwa ładowanie...

Chorowali pracownicy, chorują kolejne pokolenia. Skażone tereny po Zakładach Chemicznych w Bydgoszczy zabijają powoli

Pani Renata od dziecka mieszka zaledwie 100 m od terenu dawnej fabryki. Jakie są tego konsekwencje dla jej zdrowia?
Pani Renata od dziecka mieszka zaledwie 100 m od terenu dawnej fabryki. Jakie są tego konsekwencje dla jej zdrowia? (East News / archiwum prywatne)

Teren dawnych Zakładów Chemicznych Zachem w Bydgoszczy nazywany jest "polskim Czarnobylem" i należy do jednych z najbardziej zanieczyszczonych obszarów poprzemysłowych w Europie. Mimo upływu lat wciąż jest składowiskiem trucizn, które zatruwają zarówno grunt, wody podziemne, jak i mieszkających tam ludzi. - To nie jest tak, że coś nam się stanie w ciągu jednego dnia, ale nieustanny kontakt może wywołać w organizmie stany zapalne, choroby neurologiczne, psychiczne, a także nowotwory czy mutacje genetyczne – mówi Renata Włazik, mieszkanka bydgoskiego osiedla Łęgnowo Wieś, na którym koncentrują się zanieczyszczenia z dawnych Zakładów Chemicznych Zachem.

Zobacz także: Ukrywają prawdę o "polskim Czarnobylu". Ludzi nie są niczego świadomi

spis treści

1. Skażony teren po Zakładach Chemicznych w Bydgoszczy zabija powoli

Miano najgroźniejszej "bomby ekologicznej", przypisywane obszarowi po bydgoskich Zakładach Chemicznych, jest jak najbardziej adekwatne, ponieważ w jego granicach znajduje się łącznie nawet do około 20 zidentyfikowanych ognisk zanieczyszczeń o dużym stopniu realnego zagrożenia dla środowiska, w tym w szczególności dla zdrowia i życia okolicznych mieszkańców – alarmują naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.

Zobacz film: ""Wasze Zdrowie" - odc. 1"

Najbardziej narażeni na skutki znajdujących się nieopodal toksyn są mieszkańcy osiedla Łęgnowa Wieś, a także m.in. Solca Kujawskiego, Otorowa czy Wypaleniska. Ale ryzyko nie jest tak naprawdę tylko lokalne, lecz ogólnopolskie. Z badań przeprowadzonych przez naukowców z AGH wynika bowiem, że chmura toksyn nieprzerwanie zbliża się do Wisły. Jeśli nic się w tej sprawie nie zrobi, za kilka lat największa rzeka w Polsce może zostać zatruta.

- Te zanieczyszczenia są nie tylko pod osiedlem Łęgnowo Wieś, ale przemieszczają się w kierunku Wisły. Okazało się, że teren skażony przez "Zachem" znacząco się powiększył. Skażone są bowiem rozległe obszary w dolinie Wisły, gdzie wody podziemne wyniosły te zanieczyszczenia. Bo zanieczyszczenia w każdym miejscu swojego pierwotnego występowania, tzw. ognisku przenikają pionowo w dół. Przez grunt trafiają do wód podziemnych, które przemieszczają się w kierunku Wisły i Brdy i wynoszą te zanieczyszczenia na zewnątrz.

- Okazuje się, że zanieczyszczenia są pod domem pani Renaty Włazik, tamtędy płynie chmura zanieczyszczeń. Czoło tej chmury znajduje się tylko około 100 m od Wisły. Wiele wskazuje na to, że chmura niedługo będzie do tej rzeki dopływać i za kilka lat będziemy próbowali ją identyfikować bezpośrednio przy Wiśle. Ale nikt się tym nie przejmuje – alarmował w rozmowie z WP abcZdrowie prof. Mariusz Czop z Katedry Hydrogeologii i Geologii Inżynierskiej Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, który bada teren obiektu od 12 lat.

Wstępne wyniki badań przeprowadzone przez zespół prof. Czopa w 2017 roku, które uzyskane zostały w ramach projektu Woda+ sugerują, że zagrożenie zdrowotne dla ludzi – zwłaszcza tych mieszkających nieopodal, jest bardzo duże, a na toksyny najbardziej narażone są dzieci. Chodzi o długotrwałą ekspozycję na silne substancje chemiczne. A te wykryte przez naukowców w Zachemie to m.in.: fenol, anilina, toluidyna, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne czy związki chlorowcoorganiczne. Są tam też metale ciężkie i substancje ropopochodne.

- Jest to jeden z najbardziej skażonych terenów w Polsce. Sytuacja jest tam tragiczna, bo te substancje są silnie toksyczne dla człowieka. Fenol, anilina, związki chlorowcoorganiczne, wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne czy metale ciężkie są odpowiedzialne za wiele różnych schorzeń, zatruć, a nawet możliwość utraty życia, jeśli ich stężenie jest wysokie. Istnieją dowody na to, że są to substancje, które powodują raka i mogą uszkadzać kod genetyczny. Kolejne pokolenia, które rodzą się na tych terenach, mogą chorować na różnego rodzaju choroby, m.in genetyczne – podkreśla prof. Czop.

Instalacje chemiczne Zachemu. Zbiorniki na ciekły propylen zostały zdemontowane dopiero w 2020 roku
Instalacje chemiczne Zachemu. Zbiorniki na ciekły propylen zostały zdemontowane dopiero w 2020 roku (East News)

2. Czym grozi przebywanie na skażonym terenie?

Wszystkie wymienione wyżej związki są mutagenne i kancerogenne (rakotwórcze), co potwierdzają lekarze. Toksykolog Eryk Matuszkiewicz ze Szpitala Miejskiego im. F. Raszei w Poznaniu przyznaje, że substancje takie jak WWA fenol i anilina przy długotrwałej ekspozycji narażają nie tylko na utratę zdrowia, ale i życia. Krótkotrwały kontakt także nie pozostaje bez uszczerbku na zdrowiu, może bowiem skutkować oparzeniami, ztruciami czy infekcją dróg oddechowych.

Jak tłumaczy lekarz, WWA, czyli wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne, stwierdzone na terenie Zachemu mają fatalne skutki zdrowotne, bowiem po dostaniu się do ustroju żywego organizmu mogą powodować nie tylko objawy zatrucia czy alergii, ale także choroby nowotworowe.

- Mechanizm zjawiska jest skomplikowany, ale w uproszczeniu chodzi o to, że pojawienie się w komórkach obszarów zwiększonej gęstości elektronowej umożliwia tworzenie się adduktów z DNA (addukty DNA, jako jeden z markerów uszkodzenia materiału genetycznego poprzedzają wystąpienie onkogennych mutacji) żywych organizmów, co bardzo negatywnie wpływa na replikację komórek organizmu poddanego działaniu tych związków. W konsekwencji jest to długofalowe działanie kancerogenne – tłumaczy toksykolog Eryk Matuszkiewicz.

Ruiny Zachemu
Ruiny Zachemu (arch.prywatne Renaty Włazik)

Anilina, którą także wykryto na terenach Zachemu, jest zaś substancją łatwopalną, która bardzo szybko się wchłania. Działa toksycznie zarówno w kontakcie ze skórą, jak i w następstwie wdychania. Powoduje uszkodzenie czerwonych ciałek krwi, podrażnienie oczu czy reakcję alergiczną skóry. Ale długofalowe konsekwencje kontaktu z tą substancją są jeszcze bardziej niebezpieczne.

Zatrucia aniliną mogą mieć także charakter przewlekły. Wówczas dochodzi do rozwoju różnego rodzaju chorób.

- Wówczas pojawia się umiarkowana anemia, spadek ciśnienia tętniczego, pobudliwość, bezsenność, zawroty głowy, osłabienie pamięci. Istnieje też związek z powstawaniem nowotworów śledziony i pęcherza moczowego a narażeniem na anilinę, jednak jest on określany jako słaby – podkreśla lekarz.

Fenol, którego stężenia na terenach Zachemu kilkadziesiąt razy przekraczają normę, ma silnie działanie drażniące i parzące. Kontakt ze skórą może skutkować różnorakimi obrażeniami od podrażniania do pojawienia się ran z następową martwicą.

- Skutki narażenia na fenol mogą być opóźnione w stosunku do czasu ekspozycji. Substancja w kontakcie ze śluzówką ma działanie żrące. Wdychanie par może spowodować obrzęk płuc, ale tylko po wcześniejszych skutkach działania żrącego na oczy i/lub drogi oddechowe. Wskutek porażenia ośrodka oddechowego dochodzi zaś do śmierci – opisuje lekarz.

Substancja może też szkodliwie działać na ośrodkowy układ nerwowy, serce czy nerki. W konsekwencji może spowodować drgawki, śpiączkę, zaburzenia rytmu serca, niewydolność oddechową i zapaść.

Toluidyna zaś może być traktowana jako pochodna zarówno aniliny jak i toluenu. Toksyczność toluenu po narażeniu ostrym objawia się bólami głowy, nudnościami, wymiotami, zaburzeniami równowagi.

- A w ciężkich zatruciach utratą przytomności. W przewlekłym narażeniu obserwuje się; podrażnienie błon śluzowych, np. oka, gardła, zawrotami, bólami głowy, nudnościami i wymiotami, osłabieniem łaknienia, bladością skóry jako wynikiem anemii. Odległymi skutkami mogą być nawet zaburzenia psychiczne – podkreśla toksykolog.

W latach 70. i 80. XX w. Zachem emitował do atmosfery 70 różnych substancji, 1300 ton gazów rocznie. Wokół instalacji fenolu zamarła sosna. Z kolei w oddziale syntezy ulatniały się z instalacji chlor i fenol, które uśmiercały ptaki przebywające w tym rejonie
W latach 70. i 80. XX w. Zachem emitował do atmosfery 70 różnych substancji, 1300 ton gazów rocznie. Wokół instalacji fenolu zamarła sosna. Z kolei w oddziale syntezy ulatniały się z instalacji chlor i fenol, które uśmiercały ptaki przebywające w tym rejonie (arch.prywatne Renaty Włazik)

3. Na co chorują ludzie mieszkający nieopodal Zachemu?

Pani Renata Włazik, mieszkanka osiedla Łęgnowa Wsi, to przykład tzw. "dziecka Zachemu". Jest działaczką społeczną, córką i wnuczką pracowników fabryki. Od 2016 roku nieustannie walczy o oczyszczenie terenów po Zakładach Chemicznych w Bydgoszczy. Pomagają jej Radczyni Prawna – Beata Filipcowa i geolodzy prof. AGH Mariusz Czop oraz dr inż. Dorota Pierri.

Z wykształcenia jest gerontologiem – i jak mówi, interdyscyplinarne wykształcenie, które łączy w sobie splot biologii, medycyny, kulturoznawstwa i psychologii pomaga jej w codziennej działalności społecznej. O niebezpieczeństwie, jakie wiąże się z życiem w okolicy dawnego Zakładu Chemicznego, alarmuje wszystkich – od rady osiedla po Kancelarię Premiera. Z jakim skutkiem?

- O tym, że jest to bezsprzecznie największa bomba ekologiczna w Polsce, która wymaga opracowania indywidualnych rozwiązań i innowacyjnych metod oczyszczania alarmowałam m.in. w Krajowym Planie Odbudowy oraz wysłuchaniach publicznych do Zielonego Ładu. Poruszyłam tam m.in. konieczność stworzenia krajowego programu badań zdrowotnych dla osób żyjących na terenach zanieczyszczonych, zdegradowanych zwłaszcza poprzemysłowo, który badałby wpływ zanieczyszczeń na stan ich zdrowia i odporności. Niestety, jak dotąd moich wniosków nie uwzględniono – mówi w rozmowie z WP abcZdrowie pani Włazik.

Slajd z prezentacji, jaką Renata Włazik przygotowała na spotkanie w ramach Zielonego Ładu
Slajd z prezentacji, jaką Renata Włazik przygotowała na spotkanie w ramach Zielonego Ładu (arch. prywatne Renaty Włazik)

Tymczasem, jak tłumaczy kobieta, problemy zdrowotne dotykają nie tylko byłych pracowników Zachemu, ale i następne pokolenia. I nikogo nie powinno to dziwić. Z badań przeprowadzonych po 2012 roku jasno bowiem wynika, że miliony ton trujących odpadów, które pozostały w ziemi, mogą rozkładać się przez 400-500 lat, albo i wcale. Nie wiedzieli o tym ludzie usuwający w 2001 roku fabrykę z tzw. "Listy 80", czyli 80 zakładów najbardziej uciążliwych dla środowiska w Polsce. Uznano, że wybudowanie oczyszczalni ścieków oraz usunięcie większości zanieczyszczeń z atmosfery wystarczy, by Zachem przestał być uznawany za zagrożenie.

Z kolei pracownicy fabryki do dziś nie chcą mówić, ani o tym jak wyglądała praca w fabryce, ani o schorzeniach, które są po tej pracy pozostałością. Tylko nieliczni znajdują odwagę by coś opowiedzieć. Najczęściej robią to za pośrednictwem internetu, a zwłaszcza na grupie poświęconej Zachemowi, którą założyła pani Renata.

- Były czasy, kiedy wielu mieszkańców kujawsko-pomorskiego zatrudnionych było w Zachemie. Szacuje się, że w tym skażonym obrębie mogło rocznie pracować nawet 15 tys. ludzi. Niektórzy kilka lat, a inni dekady. Dzisiaj niestety niewiele osób chce mówić o tym, przy jakich substancjach pracowało i gdzie były utylizowane. Spora ich część podpisywała tzw. lojalkę, że nigdy nie będzie wypowiadało się na temat pracy w tym zakładzie. Podpisywali je nie tylko w latach 60. czy 70., ale także chwilę przed zamknięciem Zachemu, czyli w 2014 roku. Pracownicy się boją, że jeśli coś powiedzą, ktoś pociągnie ich do odpowiedzialności – mówi pani Renata.

Aktywistka dodaje, że znaczna część mieszkańców, która nie miała świadomości, jakie ryzyko wiąże się z pracowaniem i przebywaniem na tym terenie dzisiaj ponosi tego konsekwencje w postaci licznych schorzeń.

- Ilu jest tu ludzi, którym urodziły się chore dzieci i nawet nie połączyli faktu, że to wynik ulatniających się toksyn. Gdyby ktoś zrobił statystykę chorób wśród byłych pracowników Zachemu i ich dzieci, a także przedwczesnej śmiertelności, to dopiero przekonałby się, jaka jest tego skala. Myślę, że bylibyśmy przerażeni. Jestem zaskoczona tym, ilu mieszkańców choruje na stwardnienie rozsiane czy chorobę Parkinsona, ma alergie, umiera na nowotwory. Ile tu jest dzieci z zespołem Downa – wymienia Włazik.

- Na jednym z osiedli, gdzie mieszka wielu byłych pracowników Zachemu, można odnieść wrażenie, że niemal wszyscy są sędziwymi staruszkami. Ale jeśli spojrzeć w metrykę, to okazuje się, że są młodsi o 20 lat. Ciężko byłoby znaleźć tu osobę, która nie ma problemu z wysypką, swędzeniem skóry czy pieczeniem oczu. I nie są to objawy utrzymujące się przez tydzień, ale mają charakter przewlekły. Nie ma w tym przypadku – opisuje kobieta.

Krewni pani Renaty, którzy pracowali w Zachemie oraz bliscy pracujący nieopodal fabryki, na własnej skórze doświadczyli skutków zdrowotnych z tym związanych.

- Tata, który pracował przez prawie 30 lat na terenie Zachemu, a przez kilka miesięcy przy instalacji fenolu, do dzisiaj zmaga się z rozległymi ranami, które nie chcą się kompletnie zagoić. Od lekarzy niejednokrotnie słyszał, że to "Zachem po latach wychodzi". Mama od lat leczy się m.in. hematologicznie, a bliski krewny, który pracował niedaleko terenów Zachemu i miał częsty kontakt z ziemią, o której dziś wiemy, że od dekad może przemieszczać chmurę zanieczyszczeń, zmarł na nowotwór, mając niewiele ponad 50 lat – opisuje kobieta.

Ona sama od najmłodszych lat także zmaga się z dolegliwościami, które są efektem życia w silnie toksycznym środowisku. Choroby, a zwłaszcza ciężka alergia, na którą cierpi odbijają się na całym jej życiu, uniemożliwiając m.in. podjęcie pracy w wielu miejscach. Problemy zdrowotne, a zwłaszcza te hematologiczne, dotykają również jej córkę.

- Mieszkając od urodzenia 100 metrów od Zachemu, chorowałam non-stop, notorycznie stwierdzano u mnie zapalenia płuc. Chorowanie było codziennością. W latach 80. zdiagnozowano u mnie ciężką alergię i astmę, torbiele w zatokach, choroby układu pokarmowego. Kilkukrotnie przyjmowałam delbetę, czyli trudnodostępną wtedy szczepionkę, którą podawało się wojsku, w celu wzmocnienia odporności i to zazwyczaj jednorazowo. Często miałam owrzodzone ciało, czyraki. Dzisiaj jestem po operacji zmiany nowotworowej, nie wiem, czy nie czeka mnie kolejna – przyznaje pani Renata.

- Kolejne kontrolne badania zrobione rok po COVID, na który chorowałam, wskazują m.in. na torbiele w ważnych życiowo organach. Mam zrosty na płucach, od zawsze jestem niskociśnieniowcem. Wykryto u mnie zmiany, które mogą sugerować nowotwór złośliwy. We wrześniu odbędę badanie, które mam nadzieję, ten czarny scenariusz wykluczy. Wynik mam skonsultować z neurochirurgiem, ale mimo że skierowanie jest w trybie pilnym, od początku roku nie mogę znaleźć terminu. Na prywatną wizytę mnie nie stać, gdyż od roku pozostaję bez pracy. Nie wykluczam, że problemy z jej posiadaniem, to też skutek mojej aktywności przy temacie Zachemu, która delikatnie mówiąc nie spotyka się w moim mieście z przychylnością. Życie z świadomością choćby podejrzeń takich schorzeń i bez stabilizacji finansowej nie jest łatwe – opisuje kobieta.

Pani Renata podkreśla, że nie ma złudzeń, iż słabe zdrowie wynika z bliskości mieszkania koło fabryki. Kiedyś nie była tego świadoma, ale odkąd zaangażowała się w walkę o środowisko, w którym mieszka, dowodów na jej tezy tylko przybywa.

- Co z tego, że dbam o właściwy styl życia, skoro od dziecka jestem narażona na takie czynniki środowiskowe? Jeśli toksyczne substancje przedostają się do środowiska – gleby, wody czy powietrza, to kontakt z nimi naraża organizm na choroby. Czy ktoś z nas wlałby świadomie do miski domestos lub kreta i trzymał w kuchni na stole? Gdzie każdy włącznie z dziećmi wdychałby te opary? A my żyjący nieopodal Zachemu codziennie mamy styczność z jeszcze bardziej szkodliwymi toksynami – stwierdza pani Renata.

- To nie jest tak, że coś nam się stanie w ciągu jednego dnia, ale nieustanny kontakt może wywołać w organizmie stany zapalne, choroby neurologiczne, psychiczne, a także nowotwory czy mutacje genetyczne. To zabija powoli – dodaje bydgoszczanka.

Kobieta przyznaje, że najbardziej boi się, że przez kolejne lata temat bomby ekologicznej w postaci skażonych terenów niezmienne zamiatany będzie pod dywan. Zwłaszcza że na terenach byłego Zachemu, gdzie dużą część zajmuje Bydgoski Park Przemysłowo-Technologiczny należący w większości do Urzędu Miasta, powierzchnia jest konsekwentnie zabudowywana, co zaciera dowody dotyczące skażenia środowiska naturalnego.

Skontaktowaliśmy się z sanepidem, Urzędem Miasta w Bydgoszczy oraz Ministerstwem Środowiska z prośbą o ustosunkowanie do informacji zawartych w artykule. Do momentu publikacji odpowiedź nadesłała jedynie Państwowa Inspekcja Sanitarna, która potwierdziła, że nie monitoruje stanu wód gruntowych.

"Zadania te przypisane są organom administracji do spraw ochrony środowiska i organom Inspekcji Ochrony Środowiska. Stosownie do obowiązujących przepisów ww. organy w swoich kompetencjach posiadają również prowadzenie monitoringu m.in. wód podziemnych oraz składowisk odpadów itp. (...) Podobnie w przypadku remediacji terenu. Zadanie to przypisane jest organom administracji do spraw ochrony środowiska i organom Inspekcji Ochrony Środowiska. Państwowa Inspekcja Sanitarna uczestniczy w tym procesie tylko na etapie poszczególnych obszarów mniejszych, na terenach już zidentyfikowanych, jako organ opiniujący" – czytamy w wiadomości nadesłanej przez rzecznika prasowego.

Katarzyna Gałązkiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski

Potrzebujesz konsultacji z lekarzem, e-zwolnienia lub e-recepty? Wejdź na abcZdrowie Znajdź Lekarza i umów wizytę stacjonarną u specjalistów z całej Polski lub teleporadę od ręki.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze