Trwa ładowanie...

"Chorych nie widać. Słychać tylko ich płacz, krzyk, okropny duszący kaszel". Dramatyczne relacje ze szpitali

Coraz więcej ofiar koronawirusa wśród 30-40-latków
Coraz więcej ofiar koronawirusa wśród 30-40-latków (Getty Images)

- Są sytuacje, gdzie zakłady pogrzebowe nie nadążają z wywożeniem zwłok ze szpitali. To się dzieje już teraz. Widać to po odsetku zgonów, który obserwujemy. Jesteśmy na bardzo podobnym etapie, który miał miejsce w Lombardii w Bergamo, czyli w epicentrum koronawirusa w zeszłym roku - alarmuje anestezjolog dr Wojciech Gola. Powagę sytuacji najlepiej oddają historie medyków i pacjentów. To obrazy, których nie da się wymazać z pamięci.

spis treści

1. 27-letnia pacjentka z COVID: Lekarze muszą wybierać, komu podać lek

Jak wygląda walka o każdy oddech i każdy dzień w szpitalu, przekonała się pani Justyna. Ma 27 lat i jest w ciąży. Jeszcze niedawno lekarze walczyli o jej życie. Wszystko zaczęło się 15 lutego dość niewinnie - ogromnym bólem oczu i osłabieniem. Tydzień później kobieta trafiła do szpitala wojewódzkiego w Olsztynie, głównie z powodu odwodnienia, ale jej stan się pogarszał.

- W czwartek zaczął się kaszel i wymioty z krwią. W piątek doktor mnie osłuchał i mówi: "Przewieziemy panią do Ostródy, bo nie mamy czym pani leczyć". Personel w szpitalu jest zmęczony, miejsc i leków jest za mało. Jeszcze tego samego dnia, czyli 26 lutego trafiłam do szpitala jednoimiennego w Ostródzie na oddział położniczy - opowiada pani Justyna.

Zobacz film: "Leczenie koronawirusa osoczem ozdrowieńców"

Kobieta przyznaje, że w szpitalu w zasadzie na każdym kroku widać potworne zmęczenie personelu i atmosferę umierającej nadziei.

- Z przyjęcia pamiętam tylko, jak doktor mi powiedział, że nie będzie mi robił USG, bo teraz ratują mnie, a nie dziecko. Tu też dali mi leki, zastrzyki przeciwzakrzepowe i cały czas byłam pod tlenem. Wizyta w toalecie oddalonej 4 metry od łóżka była dla mnie jak walka na śmierć i życie. W poniedziałek dostałam antybiotyk biologiczny. Jeszcze tego samego dnia położna czy ktoś z personelu umył mi głowę przy zlewie, a we wtorek w końcu byłam w stanie sama wziąć prysznic - wspomina pani Justyna.

- W tym szpitalu personel również był bardzo zmęczony. Śmierć jest na porządku dziennym. Antybiotyk RoActemra szpital dostaje raz w tygodniu po 3-4 dawki, lekarze muszą wybierać komu go podać, a dają go jako ostatnią deskę ratunku. Chorych nie widać, bo leżą w salach, słychać tylko ich płacz, krzyk, okropny duszący kaszel - dodaje.

Pani Justyna powoli wraca do sił. Nadal jest słaba. Obranie jabłka czy ziemniaka powoduje u niej drżenie wszystkich mięśni i potworne zmęczenie. Ale nie traci nadziei. - Na szczęście miałam USG i z maluszkiem, któremu nikt nie dawał szans, jest wszystko dobrze - mówi pani Justyna.

Na oddziałach zaczyna brakować leków
Na oddziałach zaczyna brakować leków (Getty Images)

2. "Chcecie? To się bawcie! Tylko podpiszcie oświadczenie"

Ratownik medyczny Michał Fedorowicz przyznaje, że karetki odbijają się od szpitali.

- Być może mam trochę szczęścia, bo jak przyjeżdżam, to staję jako pierwszy przed szpitalem w kolejce i czekam godzinę, natomiast zespoły, które przyjeżdżają po mnie, czekają po kilka godzin. Znam przypadki, gdzie zespół oczekuje pod szpitalem powyżej 4-6 godzin, więc jedzie drugi skład, żeby ich podmieć, żeby ekipa mogła wyjść z kombinezonów, a pacjent dalej czeka w karetce - opowiada Michał Fedorowicz.

- Zastanawiam się, skąd się biorą te liczby: 80 proc. zajętości miejsc w szpitalach, skoro kiedy się pytam dyspozytora medycznego albo koordynatora ratownictwa medycznego, gdzie znajdę wolne miejsce, to mówi, że nie ma miejsc dla pacjentów covidowych. Chyba że za wolne miejsca uznajemy te przeznaczone dla pacjentów niecovidowych albo wliczamy miejsca na oddziałach czy szpitalach, które są zamknięte - dodaje medyk.

Ratownik tłumaczy, że system od dawna słabo funkcjonuje, wszystko działa jeszcze dzięki zaangażowaniu medyków, którzy przekraczają granicę wytrzymałości. Ratownicy już pracują po 300 godzin miesięcznie. - Opieka zdrowotna to nie są łóżka, to nie są respiratory czy szpitale, tylko personel medyczny, który musi też odpoczywać, a ludzie już pracują ponad miarę - podkreśla.

Fedorowicz mówi wprost, że żeby przetrwać w tej pracy, musiał się uodpornić na widok śmierci i bólu.

- Moja praca polega na tym, że ciągle widzę cierpienie ludzkie. Żebym był zdrowy psychicznie, nie mogę dopuścić tego cierpienia do siebie - przyznaje.

Wszystkim tym, którzy kwestionują istnienie koronawirusa, mówi jedno: "Zapraszam do mnie na dyżur". Jego zdaniem teraz od naszej wspólnej odpowiedzialności zależy, jak długo będzie trwała epidemia i ile ofiar pochłonie.

- Osoby, które chodzą na dyskoteki, do klubów robią to świadomie. Świadomie spotykają się z innymi, świadomie roznoszą wirusa. My jako medycy mówimy: ok, chcecie? To się bawcie! Tylko podpiszcie oświadczenie, że w przypadku zachorowania i ciężkiego przebiegu - nie liczycie na żadną pomoc z systemu opieki zdrowotnej i dacie się potem wyizolować - podkreśla ratownik. - Izolujmy tych ludzi, niech sobie przechorują ten COVID, ale niech nie oczekują pomocy od innych - dodaje.

Ratownik medyczny Michał Fedorowicz przyznaje, że karetki odbijają się od szpitali
Ratownik medyczny Michał Fedorowicz przyznaje, że karetki odbijają się od szpitali (Getty images)

3. Anestezjolog: To najbardziej wpływa na psychikę

- Sytuacja jest tragiczna. Nie ma miejsc dla chorych w regionie, w którym pracuję, a z relacji kolegów z innych ośrodków wiem, że wszędzie mniej więcej jest podobna sytuacja, czyli bardzo tragiczna. Są po prostu pojedyncze miejsca, natomiast chorych przybywa z każdą godziną. Coraz więcej pacjentów wymaga intensywnej terapii, respiratorów, zaawansowanych form wentylacji i często są to młodzi ludzie, których się nie spotykało w takiej ilości wcześniej - opowiada dr n. med. Wojciech Gola, kierownik Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej w Szpitalu im św. Łukasza w Końskich.

Lekarz zwraca uwagę na to, że pik zachorowań i śmiertelności dopiero przed nami. Ogromne liczby zakażeń notowane w ostatnich dniach to pacjenci, którzy dopiero będą trafiać do szpitali w przeciągu 10-14 dni od zachorowania. - Jesteśmy na takim etapie, że przed nami najgorsze dwa tygodnie, gdzie będzie najwięcej pacjentów w bardzo ciężkim stanie, czyli wymagających intensywnej terapii, różnych zaawansowanych form wentylacji. Im bardziej będą przeładowane oddziały, tym bardziej nie będzie to służyć poprawie rokowania tych pacjentów - tłumaczy medyk.

- Zakłady pogrzebowe nie nadążają z wywożeniem zwłok ze szpitali. To się dzieje już teraz. Widać to po odsetku zgonów, który obserwujemy. Jesteśmy na bardzo podobnym etapie, który miał miejsce w Lombardii w Bergamo, czyli w epicentrum koronawirusa w zeszłym roku - dodaje dr Gola.

Lekarz przyznaje, że coraz częściej umierają młodzi ludzie: 30- i 40-latkowie. Pacjentów przybywa szybciej niż łóżek covidowych. Widać, że przebieg choroby jest teraz cięższy.

- Wszystko zależy od tego, na jakim etapie pacjent do nas trafi. Śmiertelność wśród pacjentów na Oddziałach Intensywnej Terapii przekracza znacząco poziom 60 procent. Na ECMO kierowani są zwykle młodsi pacjenci, bardziej rokujący: 30-40 lat. U tych pacjentów z najcięższym przebiegiem choroby są pojedyncze przypadki, kiedy pacjent dotrwa do przeszczepu albo po wielu tygodniach wentylacji i terapii ECMO jest w stanie wyjść z oddziału intensywnej terapii - opowiada dr Gola.

Specjalista anestezjologii i intensywnej terapii przyznaje, że również personel jest skrajnie przemęczony, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nigdy wcześniej nie było tak dużo pacjentów, którym nie byli w stanie pomóc, nigdy wcześniej nie musieli wybierać, kogo ratować.

- Każda z tych sytuacji jest tragiczna, szczególnie jeżeli to dotyczy młodych osób. Często to się zdarza, że ci pacjenci są w wieku trzydziestu kilku lat i proszę sobie wyobrazić, że taki pacjent w ciągu kilku tygodni umiera, nie mając żadnych obciążeń, żadnych innych chorób przewlekłych, będąc w sile wieku - umiera. Jaka to jest tragedia dla jego rodziny, ale też dla personelu - mówi lekarz.

- Najgorsze jest to, że jest grupa pacjentów, u których cokolwiek byśmy nie zrobili to i tak umierają, mimo zaawansowanych form terapii, możliwości zastąpienia praktycznie każdego narządu czy układu - nie jesteśmy w stanie im w żaden sposób pomóc. To najbardziej wpływa na psychikę - wszechobecna śmierć, która nas otacza i bezsilność - podkreśla dr Gola.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Nie czekaj na wizytę u lekarza. Skorzystaj z konsultacji u specjalistów z całej Polski już dziś na abcZdrowie Znajdź lekarza.

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze