Pracuje w Wielkiej Brytanii. "Dzieli nas przepaść, również mentalna"
- Praca na Wyspach nie jest rajem, ma też wiele minusów, ale w wielu istotnych kwestiach dzieli nas przepaść, również mentalna - podkreśla Paweł Bednarenko, ratownik medyczny, który pracuje w Wielkiej Brytanii. Przyznaje, że różnic jest znacznie więcej, a polscy ratownicy zarabiają nawet kilka razy mniej, niż ich koledzy na Wyspach.
1. Szok kulturowy
Paweł Bednarenko jest ratownikiem medycznym z dwudziestoletnim doświadczeniem. Dziewięć lat temu zdecydował, że wyjeżdża, bo w polskim systemie nie widział już dla siebie miejsca. Wspomina, że przeżył "prawdziwy szok kulturowy", choć nadal był w Europie.
- W 2015 roku, kiedy zdecydowałem się na wyjazd do Wielkiej Brytanii, sytuacja ratowników w Polsce była bardzo trudna i frustrująca. Doszliśmy tak naprawdę do ściany. Stawka godzinowa to było ok. 20 zł, a pracowałem wówczas w Krakowie, czyli w dużym mieście, gdzie można się spodziewać lepszych warunków. Tymczasem trzeba było pędzić z dyżuru na dyżur, by zarobić w miarę normalne pieniądze, nie miałem praktycznie czasu dla rodziny - opowiada w rozmowie z WP abcZdrowie Paweł Bednarenko, ratownik medyczny i autor bloga "Ratownik na Wyspach".
- Zarobki w Wielkiej Brytanii były wówczas nawet pięciokrotnie wyższe. Aktualnie po strajkach ratowników i walce o warunki pracy te stawki są lepsze, ale nadal niższe, niż tutaj. Zdarza się nawet, że kilkakrotnie. Praca na Wyspach nie jest rajem, ma też wiele minusów, ale w wielu istotnych kwestiach dzieli nas przepaść, również mentalna. Dopiero tutaj zobaczyłem, jak wielu błędów mogłem uniknąć, gdyby w polskim systemie wykorzystano chociaż część brytyjskich rozwiązań - dodaje nasz rozmówca.
Podkreśla, że kluczowa jest edukacja i system kształcenia ratowników, który w Polsce ma wiele poważnych luk.
- Brytyjski system jest bardzo propacjencki, co przekłada się na podejście ratowników medycznych, ale też pacjentów oraz ich rodzin. Stawia się tu ogromny nacisk na szkolenie psychologiczne, by w tak trudnym zawodzie, wiedzieć jak postępować z pacjentami, jak rozładowywać potencjalnie konfliktowe sytuacje - zaznacza ratownik.
- Uczymy się, że to jest podstawa. Dzięki temu mogę policzyć naprawdę na palcach jednej ręki, kiedy podczas interwencji trafiłem na awanturującego się pacjenta czy jego rodzinę - dodaje.
Zaznacza, że w Wielkiej Brytanii to są incydenty, podczas gdy w Polsce to nadal standard.
- Rodziny są bardzo roszczeniowe, co jednak po części wynika być może z podejścia samych ratowników, którzy nie są odpowiednio szkoleni. Sam, pracując jeszcze w Polsce, łapałem się na tym, że po kilkunastu godzinach dyżuru, kiedy byłem potwornie zmęczony, w takich konfliktowych sytuacjach nie zastanawiałem się nad tym, jak pomóc pacjentowi, ale irytowałem się tym, że czegoś w ogóle ode mnie chce. Dlatego na początku pracy w Wielkiej Brytanii przeżyłem prawdziwy szok kulturowy - podkreśla nasz rozmówca.
2. Większe wsparcie w razie napaści
Z drugiej strony, podobnie jak w Polsce, rośnie agresja wobec ratowników, a napaści jest coraz więcej. Brytyjscy ratownicy mają jednak większe wsparcie niż ich polscy koledzy.
- Prawo, podobnie jak w Polsce, nie daje nam za bardzo możliwości działania w takich sytuacjach, w zasadzie sprowadza się to do samoobrony i ucieczki. Mamy jednak znacznie większe wsparcie, jeśli chodzi np. o wezwanie pomocy. Każdy ratownik musi mieć ze sobą radiotelefon, który w alarmowej sytuacji powiadamia o zagrożeniu i przysłaniu pomocy nie tylko stację pogotowia, ale od razu także policję, wysyłając naszą lokalizację - zaznacza nasz rozmówca.
Ponadto każda karetka ma w środku monitoring, ratownicy mogą też filmować to, co się dzieje na miejscu, używając kamer, co odstrasza napastników, choć niestety nie wszystkich.
- Na szczęście jak dotąd nie zostałem zaatakowany, ale miałem niebezpieczne sytuacje, kiedy musiałem zostawić swój sprzęt i wyjść z domu pacjenta, by później bezpiecznie wrócić z policją - opowiada ratownik.
- W Wielkiej Brytanii nasiliła się też liczba przestępstw z użyciem broni białej. To jedne z najtrudniejszych wyjazdów, bo rany odnoszą często bardzo młodzi ludzie - dodaje.
3. Paracetamol na sepsę
Kluczowe różnice można zauważyć także w kształceniu ratowników medycznych. Bednarenko wskazuje, że jest za mało zajęć praktycznych. Zwraca uwagę, że w Wielkiej Brytanii to ponad tysiąc godzin, podczas gdy w Polsce z tysiąca godzin praktyk tylko dwa bloki w ciągu trzech lat, czyli około 300 godzin, są poświęcone ratownictwu medycznemu.
- Nie trzeba być ekspertem, by się domyślić, jak duża jest potem różnica w przygotowaniu takiego ratownika do pracy. W Wielkiej Brytanii, pod koniec trzeciego roku studiów jest on już w zasadzie samodzielnym pracownikiem, może podejmować konkretne decyzje medyczne, bo ma praktykę w różnych sytuacjach, jeżdżąc w karetce jako pełnoprawny członek zespołu. W Polsce wiedza takiego studenta opiera się przede wszystkim na teorii, a tu wszystkiego nie da się przecież wyuczyć na pamięć - podkreśla nasz rozmówca.
Ocenia, że ta bolączka polskiego systemu przekłada się czasem na lekceważące podejście w przypadkach, które wymagają szybkich i trafnych decyzji, bo od tego zależy życie pacjenta.
- Świetnym przykładem jest tu sepsa, która może zabić nawet w kilka godzin. Niestety w Polsce jest to temat traktowany po macoszemu i bardzo często bagatelizowany. Porównując to z Wielką Brytanią, w Polsce to dopiero raczkuje, co biorąc pod uwagę zagrożenie dla chorych, jest kompletnie niezrozumiałe - wskazuje ratownik.
- Brakuje świadomości i wiedzy nie tylko pacjentom, ale też ratownikom medycznym, czy lekarzom. W Polsce nie ma nawet rejestru chorych, w wielu przypadkach sepsa jest w ogóle nierozpoznana, a w akcie zgonu jako przyczynę wpisuje się np. inną chorobę, z którą zmagał się pacjent - zaznacza. I przyznaje, że zetknął się osobiście z bagatelizowaniem tego problemu.
- Taka sytuacja zdarzyła się w mojej bliskiej rodzinie. Usłyszałem, że wystarczy podać paracetamol, podczas gdy były wyraźne objawy i wskazania do leczenia sepsy - spadek saturacji i gorączka - opowiada Bednarenko.
W Wielkiej Brytanii pacjent jest niemal od razu badany pod kątem sepsy, by wykryć ją jak najwcześniej i rozpocząć leczenie.
4. Ratownik zamawia pacjentowi wizytę na SOR
Choć brytyjski system jest nastawiony na minimalizowanie ryzyka u chorego, dla ratowników oznacza to duże obciążenie.
- Często dla zminimalizowania tego ryzyka, zespół jest wysyłany do interwencji, które nie są w rzeczywistości zagrożeniem życia. W Polsce też jest masa takich wezwań, ale brytyjscy ratownicy mają ogromne wsparcie podczas interwencji, którego nie ma w Polsce. Nie jesteśmy zostawieni sami sobie, możemy zadzwonić do lekarza i skonsultować konkretny przypadek - wskazuje Bednarenko.
Taki lekarz może też od razu wystawić receptę, dzięki czemu rodzina pacjenta za chwilę może odebrać leki w aptece.
- Funkcjonują także dwugodzinne dyżury interwencyjne i po naszym wezwaniu, w ciągu maksymalnie dwóch godzin do pacjenta przyjeżdża pielęgniarka lub fizjoterapeuta. Wreszcie możemy zamówić pacjentowi wizytę na szpitalnym oddziale ratunkowym, jeśli jest oczywiście w stanie, który pozwala na czekanie. Dzięki temu może jednak czekać u siebie w domu, a nie męczyć się godzinami na szpitalnym korytarzu - zaznacza ratownik.
- Minusem, zwłaszcza w większych ośrodkach, gdzie tych wyjazdów jest bardzo dużo, jest natomiast bardzo wysłużony sprzęt, a także dostęp do niektórych leków. W Wielkiej Brytanii nie możemy np. podawać najsilniejszych środków opioidowych, w tym fentanylu, co mogą robić nasi koledzy w Polsce - dodaje.
Przy silnym bólu spowodowanym np. ciężkim urazem podczas wypadku, najsilniejszym lekiem, jaki może podać brytyjski ratownik, jest morfina.
- Działa ona dopiero po kwadransie, podczas gdy fentanyl działa błyskawicznie, skracając cierpienie takiego pacjenta. W Wielkiej Brytanii toczy się aktualnie batalia o stosowanie tych środków, również w kontekście rosnącego uzależnienia od takich leków - zaznacza ratownik.
- Z drugiej strony w Polsce nie ma dostępu do niektórych metod i środków leczenia, stosowanych np. w stanie zagrożenia życia. Pacjentowi, który jest pilnie transportowany śmigłowcem ratunkowym, podaje się na pokładzie krew. Kiedy po raz pierwszy się z tym zetknąłem, byłem pod ogromnym wrażeniem, bo w Polsce tego nie ma - dodaje.
Czy po dziewięciu latach w Wielkiej Brytanii wchodzi w grę powrót do Polski?
- Czasem myślę o powrocie, ale patrząc na to, jak inaczej się tutaj pracuje, chyba bym już nie potrafił się przestawić, głównie pod względem mentalnym - podsumowuje ratownik.
Katarzyna Prus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Rekomendowane przez naszych ekspertów
- Zabija co trzy sekundy. W Polsce nie ma nawet rejestru chorych
- Ratownik medyczny z Nysy o podwójnym dramacie. "To musi się zmienić"
- Sami płacimy za nasze szkolenia, dokształcamy się, poszerzamy swoje kompetencje a co za to dostajemy? Pensje na poziomie 2000zł - Rozmowa z Hubertem, ratownikiem medycznym
Skorzystaj z usług medycznych bez kolejek. Umów wizytę u specjalisty z e-receptą i e-zwolnieniem lub badanie na abcZdrowie Znajdź lekarza.